Felietony

Google zaprzecza samo sobie, żeby tylko podbić słupki sprzedaży

Krzysztof Rojek
Google zaprzecza samo sobie, żeby tylko podbić słupki sprzedaży
Reklama

Duże zmiany czekają Chrome OS - system ma niedługo zostać wzbogacony o obsługę aplikacji napisanych dla systemu Windows. Moim zdaniem nie wróży to dobrze Chromebookom.

Aż trudno uwierzyć, że od prezentacji pierwszego Chromebooka minie niedługo już 10 lat. 10 długich lat, podczas których mimo usilnych prób zarówno Google jak i twórców sprzętu, systemowi opartemu na przeglądarce udało się zagarnąć zatrważające wręcz 0,67 proc rynku. Ciężko więc po takim czasie nie oceniać Chrome OS w kategorii może nie porażki, ale na pewno niewypału względem początkowych oczekiwań. Jednak samo Google jeszcze nie składa broni i wydaje się ciągle wierzyć, że uda mu się znaleźć niszę wystarczająco wielką, by Chromebooki faktycznie coś znaczyły. Ich najnowszy pomysł napawa mnie jednak bardziej lękiem niż nadzieją na lepsze jutro.

Reklama

Google zaprzecza idei istnienia Chrome OS

Przecieki sugerują, że Google jest już na ukończeniu zapowiadanego od lat programu Parallels Desktop. Co oznacza jego wprowadzenie? Ano to, że dzięki niemu możliwe będzie uruchomienie na Chrome OS aplikacji napisanych pod system Windows. W teorii wydaje się to bardzo dobrym posunięciem. Największym problemem Chromebooków przecież było to, że nikt nie traktował ich jako poważne narzędzie do pracy właśnie przez to, że jedyne, co można było na nich uruchamiać, to uproszczone, przeglądarkowe wersje programów, bądź też ich androidowe odpowiedniki. W obu przypadkach rzadko kiedy można mówić o pełnej funkcjonalności, bądź kompatybilności z czymkolwiek innym niż drugi Chromebook.


Dlatego też Chrome OS nie przyjął się ani wśród firm, ani wśród studentów, często służąc jako komputer numer 3 albo 4 w domu tych ludzi, którzy cokolwiek o Chrome OS słyszeli. Teraz ma się to zmienić - dzięki obsłudze aplikacji z najpopularniejszego systemu operacyjnego na świecie Chromebooki mają być częściej wybierane przez konsumentów. A przynajmniej na to bardzo mocno liczy Google.

Tyle, że... to jest zaprzeczenie bycia Chromebookiem

Z danych dostarczonych przez The Verge aplikacje mają działać na zasadzie maszyny wirtualnej działającej na Chrome OS, w której środowisku będą uruchamiane "desktopowe" aplikacje. Problem polega na tym, że taka emulacja potrzebuje całkiem sporo zasobów systemowych, których Chromebooki... zwyczajnie nie mają, ponieważ do tej pory ich nie potrzebowały. Żeby lokalnie odpalić Photoshopa będą one potrzebowały mocnego procesora, szybkiego dysku i sporej ilości pamięci RAM, czyli zestawu cech, które dziś w Chromebookach nie występują. Ergo, albo na rynek za chwilę wejdą mocniejsze wersje latopów (na to się zapowiada), albo cała ta emulacja będzie działała bardzo bardzo źle.


A wiecie co jeszcze pójdzie za mocniejszą konfiguracją Chromebooków? Tak, zgadliście - ich wyższa cena. Co prawda Chromebooki dalej będą nieco tańsze niż ich Windowsowe odpowiedniki, jednak wraz ze wzrostem ceny ta różnica będzie procentowo mniejsza. A to z kolei oznacza, że mniej ludzi skusi się na to by wydać mniej, jednocześnie otrzymując nie w pełni funkcjonalne urządzenie. Dlatego też uważam, że pomimo, iż pomysł może wydawać się na pierwszy rzut oka trafiony, jego wdrożenie pokaże, że koncept Chrome OS był nietrafiony od samego początku.

Źródło

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama