„Na kogo spadnie, na tego bęc” - w taki mniej więcej sposób można opisać sposób, w jaki Chiny podchodzą do tematu deorbitacji swoich rakiet. Udane wyniesienie modułu laboratoryjnego Wentian dla ich stacji kosmicznej oznacza, że gdzieś z kosmosu spadnie bardzo duży śmieć.
Chiny rozbudowały stację kosmiczną. Znów nie wiemy, na kogo spadnie rakieta
Chiński pochód kosmiczny
Chiński program kosmiczny to od kilku lat nieustające pasmo sukcesów. Porażki rakietowe oczywiście się zdarzają, głównie w ich quasi-prywatnych start-upach, ale... nie inaczej jest na zachodzie. Jednym z najbardziej spektakularnych przykładów rosnącej siły Chin na orbitach ziemskich jest błyskawiczna budowa Chińskiej Stacji Kosmicznej, w Państwie Środka noszącej nazwę Tiangong, Niebiańskiego Pałacu.
29 kwietnia 2021 r. na orbitę wyniesiono moduł podstawowy stacji, Tianhe i od tamtej pory stacja, z krótkimi przerwami, była zamieszkana przez trójkę taikonautów. Chiny, trzeba przyznać umiejętnie, używają stacji do promocji swojego programu kosmicznego, tak w kraju, jak i zagranicą. Taikonauci prowadzą stamtąd regularne lekcje dla dzieci, a zagraniczni naukowcy są zachęcani do „wniesienia” swoich badań na jej pokład.
Dla przyciągnięcia większej liczby zagranicznych naukowców potrzebne jest jednak jej dokończenie, czyli uzupełnienie modułu głównego o dwa duże moduły eksperymentalne, Wentian i Mengtian. Ten pierwszy trafił właśnie na orbitę i bez problemu zadokował do stacji, drugi ma do niego dołączyć w październiku. To oznacza, że od początku 2023 r. można będzie się spodziewać chińskiej ofensywy wśród zachodnich naukowców.
Oczywiście chiński obiekt nie będzie konstrukcją tak dużą, jak Międzynarodowa Stacja Kosmiczna, ale jest to bardzo ciekawie i ergonomicznie pomyślany, nowoczesny obiekt. W obliczu coraz większych problemów, tak technicznych, jak i politycznych z ISS, stacja jest w chińskich rękach bardzo mocną kartą, a jej znaczenia w najbliższych latach będzie rosło.
Łyżka dziegciu
O ile za sam projekt i tempo budowy stacji Chiny można tylko chwalić, to wygląda coraz bardziej na to, że wciąż nic nie zmieniło się w ich podejściu do tematu rakietowych kosmicznych śmieci. Elementy stacji wynoszone są na orbitę przez duże i ciężkie rakiety Chang Zeng 5B, których górny człon waży ponad 20 ton. Już w przeszłości ich niekontrolowane deorbitowanie wywoływało nerwowość w krajach, nad którymi wiodła trasa zużytego modułu.
Na szczęście nie doszło wtedy do żadnych wypadków z udziałem ludzi, szczątki docierały do Ziemi uderzając w powierzchnię oceanów, niezamieszkałych terenów Wybrzeża Kościa Słoniowej oraz gdzieś w okolicach Półwyspu Arabskiego. Same Chiny sprawę bagatelizowały, podnosząc żenujący argument, że kiedyś inni też tak robili...
W przypadku startu Wentian, Państwo Środka również nie poinformowało innych, jak będzie wyglądać sprawa upadku resztek rakiety. W związku z tym wszyscy spodziewają się podobnego jak wcześniej scenariusza „na kogo wypadnie, na tego bęc”. Czy i tym razem Chinom, a przede wszystkim ludziom żyjącym na trasie przelotu tego modułu dopisze szczęście? Przekonamy się w ciągu najbliższych dni.
Niestety, w najbliższym czasie nie zanosi się na to, żeby Chiny coś z tym problemem zamierzały zrobić. Kolejna duża rakieta, Chang Zeng 9 w wersji jednorazowej poleci najwcześniej w 2026 r. a w wersji odzyskiwalnej w latach 30-tych. Na dziś nie wygląda na to, aby względnie nowy Chang Zeng 5 (pierwszy lot w 2017 r.) miał być modyfikowany i zapewne jeszcze przez kilka najbliższych lat będziemy świadkami takiej „chińskiej kosmicznej ruletki”, kolejny raz już w październiku.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu