Wyobraźcie sobie, że wychodzicie nocą przed dom pooglądać gwiazdy, a tymczasem waszym oczom ukazuje się grupa płonących obiektów przemierzających nieboskłon. Widok godny „Armageddonu” czy filmu o inwazji kosmitów z pewnością zostawił wiele osób z myślą, co tam ten 2021 r. kombinuje, żeby przebić swojego poprzednika. Na szczęście za ten fascynujący spektakl odpowiedzialny był „powracający” na Ziemię, w nie do końca kontrolowany sposób, drugi człon Falcona 9.
Nalot kosmitów? Nie, to spektakularny koniec drugiego członu Falcona 9
Rutynowy lot
4 marca 2021 r. miała miejsce rutynowa misja Falcona 9, mająca za zadanie wynieść na orbitę kolejną partię 60 satelitów Starlink. Standardowo przebiega ona tak, że pierwszy człon rakiety grzecznie wraca na Ziemię i ląduje na statku-dronie lub lądowisku na przylądku Canaveral. Drugi człon rakiety, po umieszczeniu ładunku na orbicie, odpala na chwilę główny silnik i wchodzi w kontrolowany sposób w atmosferę nad Oceanem Spokojnym, gdzie ulega spaleniu. Jeżeli nawet jakieś szczątki nie uległyby zniszczeniu, to wpadają do oceanu z dala od terenów zamieszkałych przez ludzi.
Coś poszło nie tak
Tym razem jednak próżniowego silnika Merlin nie udało się odpalić. Według informacji podawanych przez amerykańskie media rakieta nie miała na to wystarczającej ilości paliwa. W związku z tym drugi człon pozostał na orbicie znacznie dłużej i zamiast po dwu okrążeniach, w atmosferę wszedł dopiero 22 dni później.
Ponieważ nad statkiem nie było już żadnej kontroli, wejście miało miejsce nad zaludnionymi terenami Stanami Zjednoczonymi. Statek rozpadł się na kilkanaście części i w efekcie mieszkańcy stanu Waszyngton i okolic miasta Portland byli świadkami spektakularnego zjawiska, rodem z hollywoodzkich blockbusterów.
Zdarzenie można obejrzeć na sporej ilości filmów, które podekscytowani ludzie wrzucają na Twitter i inne portale. Nie jest to pierwszy raz, kiedy SpaceX zapewnia mieszkańcom różnych rejonów świata takie atrakcje. Kilkakrotnie sensacje wzbudzały pozostałości po startach Falconów, które przy odpowiednich warunkach pogodowych pozostawiały finezyjne ślady w ziemskiej atmosferze.
Nie wiadomo czy jakieś szczątki zdołały dotarzeć do powierzchni Ziemi, ale służby nie otrzymały żadnych doniesień o takim zdarzeniu. Upadek, jeśli miałby miejsce, trafiłby najprawdopodobniej w niezamieszkane rejony Gór Skalistych. Cała sprawa pokazuje jednak, że wraz ze zwiększaniem się kosmicznego ruchu, takich wydarzeń może być więcej.
Śmietnik albo spadek
Jak na razie jedyną skuteczną metodą na nie powiększanie orbitalnego śmietnika, jest zrzucanie niepotrzebnych pojazdów i kończących żywot satelitów w atmosferę. Trzeba się jednak liczyć z tym, że nie każdy taki manewr zakończy się sukcesem.
O ile mniejsze obiekty nie mają szans na dotarcie do powierzchni Ziemi, to już przy większych, takich jak właśnie człony rakiet, trzeba niestety liczyć się z taką możliwością. W przypadku SpaceX ten problem może zostać jednak w niedalekiej przyszłości rozwiązany, testowany obecnie Starship jest rakietą, której oba człony mają bezpiecznie powracać na lądowiska.
--------
Tak na marginesie, jest szansa że zobaczymy dziś kolejną próbę startu i lądowania Starshipa. Dziś w południe przeprowadzono udaną próbę statyczną tego prototypu SN11 i w ciągu najbliższych godzin spodziewany jest jego start. Wszyscy mamy nadzieję, że tym razem obejdzie się już bez żadnego wybuchu :)
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu