Autorem tekstu jest Piotr Peszko, pasjonat uczenia się, fan e-learningu poszukujacy nowych rozwiązań dla starych problemów. Autor bloga o edukacji i p...
Autorem tekstu jest Piotr Peszko, pasjonat uczenia się, fan e-learningu poszukujacy nowych rozwiązań dla starych problemów. Autor bloga o edukacji i pomysłodawca konferencji educamp.
Kilka tygodni temu miałem przyjemność uczestniczyć w debacie dotyczącej e-podręczników. W spotkaniu uczestniczyło wielu gości - ministrowie, prezesi, zagraniczni praktycy cyfryzacji szkoły i podręczników, a także - co szczególnie ważne w poruszanym tu kontekście - przedstawiciele rodzimych wydawnictw, w tym Polskiej Izby Książki.
Jako zapalony “technolub” i gadżeciarz, który przy okazji uwielbia czytać, aż paliłem się, żeby usłyszeć, co planują polscy wydawcy. Czy w końcu będę mógł pobrać na swój tablet czy czytnik podręcznik w polskiej wersji językowej?
Czekałem i czekałem, zagryzałem palce, że może już, może za chwilę, ale niestety - ani słowa. Nie usiedziałem więc na miejscu i zacząłem nerwowo podskakiwać na krześle z ręką w górze. W końcu znalazł się w niej mikrofon. Mogłem zadać pytanie. Zrobiłem to mniej więcej tak:
Dlaczego nie jestem w stanie kupić podręcznika, tak jak kupuję książki na Amazonie? Dlaczego ani jeden wydawca tego nie zrobił?
Odpowiedzi na to pytanie udzielił mi Piotr Marciszuk, były prezes Polskiej Izby Książki.
Z bardzo prostego powodu (...) - ponieważ nie ma na to w tej chwili chętnych i nie będziemy tworzyć dla pana jednego całego systemu sprzedaży e-podręczników.
Ugięły się pode mną nogi. Próbowałem coś jeszcze powiedzieć, ale grzecznie usiadłem - z nadzieją, że inni zaproszeni goście natychmiast staną w obronie, zaczną machać rekami, a może nawet zorganizują jakiś lokalny protest. Niestety - nic takiego nie nastąpiło.
Długo nie mogłem przeboleć tej odpowiedzi, zwłaszcza, że sam chętnie korzystam z czytnika. Czytam też na tablecie, a kilka książek wchłonąłem z ekranu telefonu - wcale nie jest za mały. Chcąc jednak potraktować poważnie słowa pana Prezesa, stwierdziłem, że muszę się zmierzyć z wizją należenia do małej grupy czytających inaczej.
Pochłonięty gorzkimi refleksjami, rozważałem już zapisanie dziecka do sekcji treningowej podnoszenia ciężarów, żeby za kilka lat mogło unieść plecak. Szczęśliwie jednak trafił w moje dłonie grudniowy Forbes, a w nim - artykuł o e-książkach. Podczas jego lektury miałem ochotę zawołać jak Stuhr w Seksmisji: Uratowani! Uratowani jesteśmy! Bocian! Patrz! Bocian! Kilkukrotnie czytając kolejne kolumny tekstu, odzyskiwałem nadzieję - okazuje się bowiem, że takich jak ja jest ponad 60 tys., a co ciekawe, 60% z nich posiada taki sam czytnik (badania wykonane przez Nexto). Można podejrzewać, że minione mikołajki i zbliżająca się gwiazdka zmienią jeszcze te statystyki, a żeby było ciekawiej, na rynku nowych technologii czai się już innowacyjny czytnik spełniający podstawowe zadania tabletu, który również może radykalnie zmienić sytuację.
Z ulgą przyjąłem informację, że jednak nie jestem jedynym posiadaczem czytnika w Polsce, jak zdawał się sugerować pan Marciszuk. Nawet się trochę zdziwiłem, bo to tak, jakby np. wszyscy mieszkańcy Świdnicy mieli czytniki. Restauratorzy z książkami kucharskimi, uczniowie z podręcznikami i lekturami, a starsze panie z chóru - z psalmami. Cudowna wizja. Niestety, całe to miasto entuzjastów e-czytania boryka się z brakiem konkretnej oferty książek w języku ojczystym. W porównaniu z papierowymi wersjami oferta wydawnictw cyfrowych jest znikoma, bardzo rozproszona i mało przyjazna. Rezultatem tego jest fakt, że zostawiamy pieniądze w Amazonie i Apple, a ten pierwszy już się czai na nasz krajowy rynek.
Firma Jeffa Bezosa zadomowiła się już w Wielkiej Brytanii, Francji i u naszych zachodnich sąsiadów, oferując produkty w ich narodowych językach, darmową dostawę i ceny, rozkładające konkurencję na łopatki. Polska będzie zapewne kolejnym krokiem dla wydawniczego giganta, bo w ubiegłym roku nasz rynek e-booków został przez PriceWaterhouseCoopers oszacowany na 6 mln dolarów. Według prognoz w przyszłym roku ma to być 21 mln, a za 4 lata aż 96 mln. Takim kąskiem Bezos raczej nie pogardzi. Nietrudno sobie wyobrazić, że doprowadzi to do sytuacji, w której polscy wydawcy będą prosić Amazona o dystrybucję swoich książek, będąc zdanymi na jego wymagania i zmuszeni do obniżenia marży.
Pozostaje mieć nadzieję, że wypowiedź, która skłoniła mnie do tych prognoz, była jedynie wyrazem prywatnej opinii jej autora albo żartem. Kojąca świadomość, że nie jestem jedynym e-czytelnikiem w Polsce, pozwala mi liczyć na zmiany, dzięki którym na czytnikach w Polsce rozgoszczą się polskie e-podręczniki.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu