Znasz Gonciarza? Takie pytanie usłyszałem w niedzielny wieczór od członka rodziny i przyznam, że byłem zaskoczony. Zadała je osoba, która vlogów i blo...
Znasz Gonciarza? Takie pytanie usłyszałem w niedzielny wieczór od członka rodziny i przyznam, że byłem zaskoczony. Zadała je osoba, która vlogów i blogów raczej nie śledzi, YouTube stanowi dla niej obcą przestrzeń. Zdziwiony odpowiedziałem, że kojarzę człowieka i szybko chciałem zaspokoić ciekawość, więc zacząłem drążyć temat. Okazało się, że popularny vloger udzielił wywiadu, który zapewnił mu +5 punktów do rozpoznawalności. A mnie podsunął temat do rozmyślań.
Nie było mi dane poznać osobiście Krzysztofa Gonciarza, nie śledzę także jego działań w Sieci. Pierwszego trochę żałuję, drugie nie wynika z niechęci do tego człowieka czy tworzonych przez niego filmów – po prostu nie pociąga mnie vlogosfera i projekty Gonciarza nie są tu żadnym wyjątkiem. Jednocześnie kojarzę bohatera wpisu, bo… Bo kto nie słyszał o Gonciarzu? Mam tu oczywiście na myśli osoby trzymające oko i ucho na internetowym pulsie. Może w wolnej chwili prześledzę słynną wyprawę do Japonii, by sprawdzić, co mnie ominęło. Nie o tym jednak być miało.
Po zaskakującym pytaniu, które przywołałem we wstępie, dowiedziałem się, że Krzysztof (mam nadzieję, że się nie obrazi) udzielił wywiadu gazeta.pl. Zajrzałem, przeczytałem, zakręciłem wąsa. Uderzył mnie szczególnie jeden fragment, pojawił się w odpowiedzi na pytanie o mariaż z telewizją:
Inna rzecz, to że mit telewizyjnego bogactwa to - no właśnie - trochę mit. Ostatnio jedna z największych sieci telewizyjnych zaproponowała mi udostępnienie im moich treści... za darmo. Bo „będę w telewizji”. Inna czołowa polska firma mediowa chciała płacić 100 zł za film, którego produkcja kosztowała nawet do paru tysięcy. Na twórców internetowych stare media patrzą z góry, ale ich niewiedza to dla nas tym większa szansa na zdobywanie terytorium. Internet zrodził system, w którym niezależni twórcy mogą komfortowo funkcjonować samodzielnie, uzyskać finansowanie swoich projektów od sponsorów bądź widzów - crowdfunding w Polsce dopiero się rozkręca, a jestem przekonany, że zajdzie daleko.[źródło]
Czytaj dalej poniżej
Warunki, o jakich wspomniano w tym akapicie, podana kwota wywarły na mnie spore wrażenie. Negatywne rzecz jasna. Po raz kolejny na przestrzeni zaledwie kilku miesięcy, okazało się, że w tradycyjnych mediach naprawdę "nie kumają czaczy". I paradoksalnie coraz bardziej mnie to dziwi. Zastanawiam się przy tym, czy ludzie ci nie znają realiów, w których sami działają, czy może tak bardzo nie doceniają czyjejś pracy i gardzą ludźmi nowych mediów? W obu przypadkach sprawa nie wygląda dobrze.
Gdybym poszedł do swoich emerytowanych sąsiadów, zaprezentował im jeden z filmów Gonciarza, a następnie spytał, ile mogło kosztować wyprodukowanie czegoś takiego, zapewne usłyszałbym, że dużo. Wiadomo: jest kamera, komputery, profeska – każdy tego nie zrobi. Osoba bardziej zorientowana w temacie stwierdzi, że wszystko można ogarnąć we własnym zakresie, ale to oczywiście wymaga sporych nakładów czasu i pracy. A te można przecież przeliczyć na dukaty. Pisząc krótko: nie wiem, gdzie musiałbym szukać osoby, która stwierdzi, że film zrobił się sam (a zatem nie kosztuje nic). Podejrzewam też, że nikt nie rzuciłby kwotą stu złotych.
Na czym zatem swoje wyceny i propozycje opierają przedstawiciele telewizji? Wątek niewiedzy odpada (chyba?), bo w pewnym sensie sami działają w tym biznesie i każdy pracownik ma większe lub mniejsze pojęcie o kosztach. Jasne, że to inna skala, ale osoba z branży chyba nie ma problemów z takimi szacunkami. Wiedzą zatem, iż wytworzenie tego produktu nie kosztowało zero. Moglibyśmy założyć, że sprawę zdaje sobie z tego każdy pierwszoklasista, ale to już pewne nadużycie – z doświadczenia i opowieści znajomych wiem, iż nie brakuje ludzi, którym wydaje się, że usługi/produkty są zawsze darmowe lub prawie darmowe.
Problem, z jakim borykają się tradycyjne media, trzeba ulokować w trochę innym miejscu: oni nie tyle wyceniają nisko film Gonciarza, co jego pracę, pozycję i czas. Bo to vloger/bloger, człowiek, który coś tam robi w internetach dla dzieciaków. Głównej roli nie odgrywa tu zatem niewiedza, lecz buta (zresztą, wskazuje na nią sam Gonciarz). O tym, że telewizja może być arogancka wobec odbiorców, mieliśmy okazję przekonać się wielokrotnie, wypowiedź Gonciarza pokazuje, iż podobne praktyki, niewłaściwe podejście stosowane są wobec ludzi tworzących nowe media. To źle wróży TV, ponieważ każdy arogant prędzej czy później dostaje od życia lekcję pokory.
Zastanawiając się nad źródłem tej buty, można oczywiście założyć, że telewizyjni bonzowie patrzą na świat blogowania/vlogowania przez pryzmat materiałów Filipa Hajzera (mam na myśli słynne filmiki "modowe"). Po ich lekturze faktycznie można dojść do wniosku, że człowiek tworzący w Sieci musi być idiotą, ale budowanie swojego światopoglądu na tych filmach jest tak absurdalne, jak ocenianie polskiej reprezentacji kopaczy na podstawie występów jednego Polaka w Bundeslidze.
Chciałem napisać, że przywołana powyżej sytuacja mnie dziwi, ponieważ oprócz grupy "leśnych dziadków" – decydentów w telewizji zapewne pracują osoby młode, które wiedzą co w trawie piszczy i zdają sobie sprawę z tego, iż Internetu nie można lekceważyć. Szybko zdałem sobie jednak sprawę z tego, że ludzie młodzi albo stali się już trybikami telewizyjnej machiny i stracili kontakt z rzeczywistością albo nie posiadają żadnego wpływu na decyzje podejmowane w miejscu swojego zatrudnienia. I tak źle, i tak niedobrze.
Chociaż przez parę godzin zastanawiałem się nad zagadnieniem wspomnianym w wywiadzie przez Gonciarza i przyznam, że byłem nim zaskoczony, to ostatecznie pozostaje mi powtórzyć za vlogerem, iż niewiedza (buta) telewizyjnych bonzów stanowi sporą szansę dla internetowych twórców i z atutu może się przerodzić w skuteczną broń. Nie pozostaje nic innego, jak tylko kupić popcorn i czekać na moment, w którym TV dozna szoku i postanowi szybko ratować sytuację. A ten dzień w końcu nadejdzie.
Źródło grafiki: YouTube
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu