W ostatnich dniach odbyła się jedna z największych konferencji elektroniki użytkowej na świecie. Tak się złożyło, że byłem na miejscu w Las Vegas, ale niewiele mam dobrego do powiedzenia o samym mieście, a jeszcze mniej o wydarzeniu.
Jak pewnie większość z was wie, w ostatnich dniach odbyły się targi CES 2025, na które zjechali się przedstawiciele branży technologicznej z całego świata, by pokazać swoje nowości, prototypy i pomysły. Consumer Electronics Show to coroczne wydarzenie, które planowane jest na początek stycznia, a liczba uczestników zwiększa się z każdą kolejną imprezą.
Początkowo zareagowałem z entuzjazmem, gdy dowiedziałem się, że to ja będę przedstawicielem redakcji na tegorocznym wydarzeniu. Jeszcze nigdy nie byłem w Stanach Zjednoczonych, a tu od razu takie miasto-ikona, jak Las Vegas. Któż by nie chciał zobaczyć, jak się żyje w mieście wyjętym wprost z gier typu GTA: San Andreas, czy Fallout: New Vegas? Szybko jednak się okazało, że zawiodłem się nie tylko na Las Vegas, ale również na samym wydarzeniu CES.
Las Vegas, czyli syf, kiła i mogiła
Na CES 2025 poleciałem z Roborockiem i to po ich stronie były kwestie związane z transportem i noclegiem, więc nie musiałem martwić się o kwestie organizacyjne. Lot, choć długi, odbył się bez żadnych przykrych niespodzianek, a po wylądowaniu okazało się, że prognozy były trafne i przywitało nas słońce oraz temperatury w przedziale 17-20 stopni.
Już z góry zauważyłem, że infrastruktura miasta w wielu aspektach zgadza się z tym, co mogliśmy zobaczyć w Las Venturas w San Andreas. Szczególnie jeśli chodzi o układ głównych ulic. Uderzyło mnie jednak to, że w przeciwieństwie do polskich miast, w Vegas nie ma praktycznie bloków, a jedynie rozciągający się las bliźniaczopodobnych domków jednorodzinnych.
Pogoda i temperatura to jednak jedyne, co mogę powiedzieć ciekawego o tym mieście, a mój entuzjazm spadał z każdym kolejnym dniem na miejscu. Zostaliśmy zakwaterowani w hotelu Luxor, ikonicznej piramidzie, z której czubka wystrzeliwany jest słup światła rozświetlający nocne niebo nad Las Vegas. O ile z zewnątrz wygląda to dość imponująco, tak w środku mamy co najwyżej festiwal kiczu. Niby piramida i motywy ze Starożytnego Egiptu, a w środku znajdują się struktury przypominające ruiny azteckie. Zupełnie jakby trzymanie się jednego motywu było w Las Vegas nielegalne.
Las Vegas jest miastem, które nie śpi i nie lubi ciszy. Cały czas jest bardzo mocno oświetlone, a ulice "ozdobione" są jaskrawymi neonami. Do tego z każdej strony dochodzą do nas jakieś dźwięki, czy to z hotelu, sklepów, czy z instrumentów ulicznych grajków. Często nachodzą na siebie, tworząc bardzo nieprzyjemny misz-masz. Dodajmy do tego wszelkiej maści zaczepiających ludzi na ulicy promotorów i ujawnia nam się obraz dość nieprzyjemnego miasta.
Warto zauważyć również, że Las Vegas jest miastem całkowicie nieprzystosowanym do poruszania się dla pieszych. Niby z hotelu mieliśmy wszędzie niedaleko, ale dotarcie tam na nogach graniczyło z cudem. Przede wszystkim w wielu kluczowych miejscach brakowało chodników i przejść dla pieszych. Często trzeba było poruszać się meandrach kasyn-hoteli zaprojektowanych specjalnie w taki sposób, by przechodzień stracił tam jak najwięcej czasu.
CES to jeden wielki bajzel
Tak wielką imprezę trudno byłoby zorganizować w jednej lokalizacji. Tak wielki hal ani budynków po prostu nie ma. Szczególnie że uczestników z roku na rok przybywa. W tym roku udział wzięło tysiące firm, przedsiębiorstw i startupów. Dlatego też CES obejmuje 12 oficjalnych lokalizacji i rozciąga się na ponad 2,5 miliona stóp kwadratowych powierzchni wystawienniczej. Lokalizacje zostały podzielone na trzy główne kampusy: LVCC Campus, Venetian Campus oraz C Space Campus, które, choć na mapie wydają się być niedaleko siebie, w rzeczywistości podróż z jednego miejsca na drugie potrafi zająć naprawdę sporo czasu.
Pierwszego dnia imprezy wybrałem się do hotelu Venetian, gdzie impreza odbyła się w tamtejszym Expo. Było tam niezwykle tłoczno, gdyż oprócz stałych gości, pojawili się też uczestnicy wydarzenia. W całym hotelu były może ze dwa znaki prowadzące na teren wydarzenia, co nie ułatwiało nawigacji. W Expo firmy zostały podzielone na tematyczne hale, co tylko trochę pomagało w nawigacji. W rzeczywistości było tam stoisko na stoisku z wąskimi ścieżkami pomiędzy a media i obserwatorzy nagabywani byli przez przedstawicieli firm, by poświęcić im choć chwilę swojej uwagi.
Co więcej, hotel, który oferuje wszystkim swoim gościom darmowy dostęp do Internetu, postanowił wyłączyć bezpłatną usługę na czas trwania wydarzenia. Można było oczywiście wykupić płatny dostęp, ale ten kosztował jakieś 40 dolarów za dobę. Przypomnijmy, że wydarzenie trwało od 7 do 11 stycznia, więc codzienny dostęp kosztowałby niemałą fortunę.
Trzeba przyznać, że wśród jednakowych białych stoisk, wyróżniał się Roborock ze swoją mieszaniną czerni i czerwieni. Producent z kategorii Smart Home zaprezentował aż cztery nowe odkurzacze, w tym Sarosa Z70, wyposażonego w specjalne robotyczne ramię do podnoszenia lekkich przeszkód.
O wiele gorzej prezentowała się hala, gdzie można było znaleźć startupy, chociaż to tam właśnie znalazłem stoisko przedsiębiorstw z polski i mogłem na żywo zobaczyć Beccarii, specjalnego drona, który jest w stanie poruszać się zarówno w powietrzu, jak i po ziemi i w wodzie. Od przedstawiciela dowiedziałem się, że planują kilka usprawnień, takich jak usunięcie silników do poruszania się po ziemi i sprawienie, by gąsienice korzystały z tego samego napędu, co wirniki. W przyszłości chcą stworzyć również o wiele większą wersję tego urządzenia, w której mógłby zmieścić się człowiek. Maszyna byłaby przeznaczana do akcji ratunkowych w trudnym terenie.
Następnego dnia udałem się do LVCC, czyli głównego kompleksu, w którym można było znaleźć wynalazki z kategorii mobilności, RTV, czy wirtualnej/rozszerzonej rzeczywistości. Tutaj impreza była o wiele lepiej zorganizowana, stoiska były o wiele większe, ale to pewnie też dlatego, że należały do najważniejszych przedsiębiorstw na rynku.
Można tutaj było zauważyć wiele trendów. Motoryzacja coraz bardziej skupia się na autonomicznych i elektrycznych pojazdach. Na rynku pojawiać będzie się coraz więcej gadżetów w stylu okularów rozszerzonej rzeczywistości. Firmy jak RayNeo i Xreal zaprezentowały modele z lepszą jakością obrazu i szerszym polem widzenia, jednak ich zastosowanie wciąż ogranicza się do mobilnych ekranów na podróże.
Część producentów postanowiło na połączenie sprzętu retro z nowoczesnymi rozwiązaniami. Niektóre alejki były zapełnione automatami do gier wideo z dodatkowym wykorzystaniem gogli VR, by użytkownik całkowicie mógł się przenieść do świata gry. Zwykle były to proste gry polegające na strzelaniu do pojawiających się celów. Z zewnątrz nie wyglądało to zbyt zachęcająco, ale po włożeniu takich gogli bawiłem się całkiem nieźle, pokonując kolejne fale zombiaków.
Do Las Vegas ani CES nie wrócę prędko
Muszę przyznać, że to było ciekawe doświadczenie, którego jednak prędko nie powtórzę. Do powrotu nie zachęciło mnie samo miasto, będące prawdziwym piekłem dla niezmotoryzowanych, pod błyszczącą fasadą neonów i hoteli kryje się chaos: wieczny hałas, tłumy ludzi i sztuczny blichtr, który po kilku dniach zaczyna męczyć. Każdy spacer to slalom między hotelowymi automatami.
A targi CES? Gigantyczne hale pełne technologicznych nowinek i obietnic rewolucji, które w praktyce okazują się odgrzewanymi kotletami. Z roku na rok widzę te same pomysły w nowych opakowaniach. Inteligentne pierścienie, okulary rozszerzonej rzeczywistości czy roboty – wszystko to wygląda efektownie, ale rzadko ma realne zastosowanie. Po kilku godzinach zwiedzania kolejnych stoisk zaczyna się zlewać w jedną wielką masę gadżetów, które prędzej trafią do szuflady, niż zmienią nasze życie.
Czy Las Vegas i CES mają swój urok? Pewnie, ale po jednym razie czuję, że widziałem już wszystko. Wrócę tam, gdy technologia naprawdę mnie zaskoczy, a samo miasto zmieni się w coś więcej niż wielki park rozrywki dla dorosłych. Ale czy to w ogóle możliwe? Wątpię.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu