Protest pracowników Facebooka wydaje się być prowadzony w słusznej sprawie. Niestety - obawiam się, że nie przyniesie zakładanych rezultatów.
Post ten jest niejako kontynuacją felietonu o tym, dlaczego Trump raczej nie ocenzuruje internetu. Dotyczy bowiem tego samego tematu - konsekwencji wpisów obecnego prezydenta USA w social mediach. Zanim zacznę, pozwolę sobie na krótkie wprowadzenie osób, które nie śledziły tego, co działo się w tym temacie przez ostatnie 4 dni. Otóż wszystko zaczęło się od tego, że część prezydenckich wpisów na Twitterze została oznaczona, jako "treść możliwie wprowadzająca w błąd". Patrząc na to, że duża część budowy wizerunku głowy państwa opiera się na jego działalności w social mediach, jasnym jest, że prezydent nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Podpisał on więc dekret na mocy którego z dwóch wskazanych portali - Facebooka i Twittera - zdejmuje się ochronę wynikającą z ustawy z 1996 r. To, co wzbudziło kontrowersję to fakt, że podobne wpisy na Facebooku nie uruchomiły podejrzeń algorytmu i nie zostały w jakikolwiek sposób oznaczone. Czara goryczy przelała się jednak, kiedy prezydent wrzucił kolejny post - tym razem dotyczący wydarzeń z Minnesoty.
Facebook nie zdjął posta prezydenta - no i się zaczęło
Na początku chciałbym zaznaczyć, że nie jestem po żadnej ze stron w tym konflikcie i obie strony mają swoje argumenty uzasadniające swoje decyzje z którymi nie zamierzam polemizować. Faktem jest jednak, że kiedy Twiiter ukrył wspomniany wpis, Facebook zdecydował się go nie ruszać. I to zdecydował świadomie, ponieważ jak wynika z wypowiedzi Zuckerberga, ten zastanawiał się cały dzień nad tym, czy wpis prezydenta powinien zostać usunięty, aby w końcu zostawić go tak, jak jest. Głównym argumentem Zuckerberga za takim wyborem była "wolność słowa" i fakt, że fraza "when the looting starts, the shooting starts" "może oznaczać, że rząd zamierza użyć siły, więc komunikat ten powinien dotrzeć do obywateli". Na szefa Facebooka wylała się fala krytyki nie tylko ze strony użytkowników serwisu, ale także - pracowników. Social media wypełniły ich wpisy, w których nie zgadają się z polityką serwisu w którym pracują, a oprócz tego - duża część z nich na znak protestu opuściła swoje stanowiska pracy.
To, czy ich protest jest moralnie słuszny - każdy ocenia to wedle własnego sumienia i doświadczeń życiowych. Faktem jest jednak, że (jak policzył The Verge) blisko 400 osób w proteście opuściło swoje miejsca pracy. W historii firmy nigdy nic takiego się nie zdarzyło.
Czy protestujący pracownicy Facebooka dobrze robią?
Moim zdaniem - nie, i zaraz postaram się to zdanie obronić. Absolutnie nie chodzi mi o to, że nie powinno się stawać w obronie swoich przekonań. Po prostu jestem zdania, że forma protestu i jego powód sprawiają, że będzie on nieskuteczny i nie doprowadzi do niczego więcej niż zwolnienia z pracy części osób biorących w nim udział. Dlaczego?
Po pierwsze - biznes
Otóż inaczej, niż ci pracownicy chcieliby to przedstawić, decyzja czy zostawić post Trumpa nie była decyzją ideologiczną czy moralną. Była decyzją biznesową. Markowi Zuckerbergowi zwyczajnie bardzo opłaca się teraz pójść na rękę prezydentowi. Przypominam, że Facebook w Ameryce ma nad głową potencjalny topór w postaci wspomnianego rozporządzenia, a CEO zapewne bardzo zależy, by nazwa jego firmy została z niego wykreślona. Mówi więc do Trumpa: "My zaakceptujemy Twoje wpisy, pomimo, iż naruszają regulamin, a Ty zachowasz dla nas przywileje wynikające z ustawy". I wydaje się, że taka strategia działa. Trump nie tylko odniósł się na Facebooku do swojego feralnego wpisu wyjaśniając, że nie chodziło mu o nawoływanie do agresji, ale też - nie zrobił tego samego na Twitterze. Mały, ale bardzo znaczący gest faworyzowania jednej z platform. Ponadto, jeżeli przyjrzymy się wpisom prezydenta z ostatnich kilku dni, zobaczymy ogromną dysproporcję na korzyść właśnie Facebooka - kolejny sygnał, że Zuckerbergowi udało się osiągnąć to, co chciał.
Dlatego właśnie wątpię, by Facebook zrezygnował z obranej przez jego CEO ścieżki przymykania oka na wpisy prezydenta. Jego przychylność i ruch, który generuje, są po prostu dużo cenniejsze.
Po drugie - forma
To nie masowe wyjście z pracy może być przyczyną problemów pracowników Facebooka (takie praktyki się zdarzają), a miejsce, w którym opublikowali swoje oświadczenia. Twitter jest największym konkurentem "dużego F" i jestem zdania, że decyzja o tym, by z tematem udać się wprost do konkurencji była u tych osób celowym zabiegiem. Miało to pokazać, że w tej materii zgadzają się oni ze stanowiskiem Jacka Dorseya, który zapowiedział, że będzie kontynuował swoją politykę bez względu na groźby władzy. I to właśnie to może sprawić, że duża część pracowników (szczególnie niższego szczebla) jedyne co osiągnie, to pożegnanie z Facebookiem.
Po trzecie - moment
Nie urodziłem się i nie wychowałem w Stanach, więc moja wrażliwość na kwestie rasizmu i dyskryminacji są inne, ale ciężko mi znaleźć mi logiczne uzasadnienie dla oprotestowania decyzji CEO inne niż manifestacja swoich poglądów na fali #blacklivesmatter. Jakby nie patrzeć - algorytm serwisu codziennie przepuszcza tysiące, jeżeli nie setki tysięcy postów wprost nawołujących do przemocy i rasizmu. Dlaczego więc nie zaprotestowali wcześniej? Nie piszę tego, aby zanegować słuszność ich przekonań, ale dlatego, że firmy takie jak Facebook czy Google są mocno wyczulone na punkcie bycia kulturowo neutralnymi i akceptowania tego faktu przez pracowników. I o ile tajemnicą poliszynela jest, że "postępowe" idee są traktowane bardziej pobłażliwie, o tyle jestem pewien, że publiczne wypowiadanie się (nie jako osoba prywatna, ale jako pracownik Facebooka) w kwestii ideologicznej, do tego stawiając serwis w niekorzystnym świetle, zdecydowanie narusza obowiązujący tam regulamin.
Podsumowując - pomimo tego, że jestem przeciwny takim praktykom, duże korporacje IT wielokrotnie udowodniły, że potrafią zwalniać za dużo mniejsze "przewinienia" jak chociażby sporządzenie notatki służbowej. W tym wypadku jasnym jest, że wypowiedzi pracowników uderzają w interes biznesowy Facebooka. Zamieszczenie tweeta może i oczyści sumienie oraz przyniesie chwilową popularność, ale nie sprawi, że problemy Facebooka z akceptowaniem wypowiedzi rasistowskich się skończą. Poza tym ich moralność ich protestu można łatwo podważyć, ponieważ z przypadkami akceptowania rasizmu na platformie mieli do czynienia już wcześniej.
Protest taki jak ten miałby sens tylko i wyłącznie wtedy, gdyby istniał choć cień szansy, by za jego pomocą doprowadzi się do jakiejś zmiany. W tym wypadku - jest to raczej przegrana sprawa.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu