Udławiłbym się niemal kawą z nagłego zdziwienia, gdy dwa dni temu przeczytałem, że blogerzy z Huffington Post, którzy nie byli pracownikami serwisu, ż...
Blogowanie "za darmo", czyli za co blogerzy chcą pieniędzy od Huffington Post
Nawet aktywni uczestnicy trwającej w social media 24 godziny na dobę konwersacji nie zawsze zdają sobie sprawy, albo cynicznie to ignorują, że za zasięg się płaci. W wypadku Salonu24 i Huffington Post walutą w jakiej bloger rozlicza się z serwisem za odsłony jest własnie generowana - dobrowolnie - treść. Dlatego dziwi mnie, gdy Jonathan Tasini, który jest organizatorem całej hecy, przedstawia Adriannę Huffington jako nadzorcę niewolników, którzy pod batem zbierają bawełnę... tfu! piszą i pisali blogi. Na dokładkę, jako przywódca związkowy, blogerów którzy nie przyłączyli się do ogłoszonego niedawno bojkotu i nie popierają zbiorowego pozwu przeciwko Huffington Post nazywa z przyzwyczajenia "łamistrajkami".
Jak zwykle chodzi o pieniądze
Tasini jest przekonany, albo nieźle to przekonanie udaje, że 9 tys. blogerów i innych dostawców darmowych treści powinno otrzymać do podziału 105 milionów dolarów z pieniędzy jakie AOL zaoferowało za Huffington Post. Pomysł jest z mojego punktu widzenia zupełnie absurdalny, ponieważ odwracając ten tok rozumowania Huffington Post mogłoby domagać się od blogerów pieniędzy za reklamę ich treści, albo udziału w zyskach, jakie przyniosło np. przejście z amatorskiego skrobania na profesjonalizm, co zdarza się tak za granicą jak i w Polsce, ale wymaga portfolio poczytnych tekstów w medium o ugruntowanej pozycji, a nie prywatnego blogaska odwiedzanego przez 17 znajomych i 30 użytkowników Google miesięcznie.
Podoba mi się porównanie użyte przez GigaOM, że pisanie dla Huffington Post jest jak tworzenie oprogramowania OpenSource. Sam zajmuję się pisaniem trochę z przypadku, właśnie dzięki znajomościom i ekspozycji jaką uzyskałem prowadzą dla własnej przyjemności i bez żadnej kompensacji dwa blogi o tematyce polityczno-społecznej. To one, nie przynosząc przeliczalnego na złotówki zysku, umożliwiły mi później pracę za konkretne wynagrodzenie lub wierszówkę, spłacając dodatkowo wysiłek włożony w blogowanie dla przyjemności.
Tak naprawdę, poza piszącymi anonimowo, każdy autor w sieci otrzymuje kompensację za swoje wysiłki, jaką jest rosnące portfolio i uwaga czytelników, którymi w przypadku blogerów często są potencjalni klienci. Wybierając platformę, która monetyzuje publikowane treści nie oferując wynagrodzenia, sprzedaje swoją treść za dodatkowe odsłony i czasami prestiż w przypadku moderowanych platform takich jak Huffington Post. Spryciarze tacy jak Tasini, przypominają mi o końcu "uchodźców" z Salonu24, którzy urażeni brakiem finansowej motywacji odeszli by założyć własną platformę, która umarła z niedokrwienia skłaniając sporą cześć blogerów do powrotu. Po co pisać, nie mając czytelników?
Zastrzeżenie: Jestem byłym blogerem, a później również pracownikiem Salon24.pl. Proszę nie wiązać tego tekstu z moimi zapatrywaniami politycznymi.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu