Gry

Batman: Arkham Origins Blackgate – recenzja

Mikołaj Dusiński
Batman: Arkham Origins Blackgate – recenzja
0

Studio Armature z Teksasu podjęło się bardzo ambitnego zadania. Ich pierwszą własną grą, nie będącą konwersją czy reedycją pracy innych programistów, są przygody Batmana z uwielbianej przez wielu „serii” Arkham. Na pewno nie było im łatwo zmierzyć się z oczekiwaniami fanów, tak samo jak mi nie było...

Studio Armature z Teksasu podjęło się bardzo ambitnego zadania. Ich pierwszą własną grą, nie będącą konwersją czy reedycją pracy innych programistów, są przygody Batmana z uwielbianej przez wielu „serii” Arkham. Na pewno nie było im łatwo zmierzyć się z oczekiwaniami fanów, tak samo jak mi nie było łatwo jednoznacznie ten tytuł ocenić.

Amerykańscy twórcy utrudnili sobie pracę dodatkowo, ponieważ nie zdecydowali się pójść przetartą przez mistrzów z Rocksteady ścieżką i Batman: Arkham Origins Blackgate nie jest grą akcji z półotwartym światem opartą na Unreal Engine 3. Ich produkcja należy do doskonale sprawdzającego się na konsolach przenośnych gatunku metroidvanii, do tego z wydarzeniami przedstawionymi w 2,5D. Co ten ostatni termin w tym kontekście oznacza? Otóż Batman porusza się wyłącznie w lewo i w prawo (oraz w płaszczyźnie wertykalnej oczywiście), natomiast świat wokół niego zakręca wraz z jego przesuwaniem się do przodu, oferując wrażenie trójwymiarowości. No i oczywiście modele postaci oraz otoczenia są wykonane w 3D.

Gra wita nas natomiast bardzo ładnym, rysunkowym, ale utrzymanym w ciemnej, adekwatnej do przygód Mrocznego Rycerza kolorystyce. Dodatkowo animacja jest w filmikach w Blackgate bardzo oszczędna, potęgując w ten sposób wrażenie „komiksowości”. Przerywników jest tu kilkadziesiąt i z racji wizualnej atrakcyjności uznałbym je za ogromną zaletę gry, gdyby nie jeden feler. Głosy postaci brzmią mianowicie bardzo słabo. Od pierwszego otwarcia przez Batmana ust w prologu miałem wrażenie, że coś jest nie tak. Szybko przypomniałem sobie, że obsada aktorska została zmieniona w stosunku do Arkham Asylum/City. Niestety Roger Craig Smith może Kevinowi Conroyowi co najwyżej buty czyścić. Jego głos nie jest nawet w połowie tak głęboki, a zarazem otarty z emocji i przez to wiarygodny, jak u poprzednika. Byłbym w stanie to przełknąć gdyby nie fakt, że Joker grany przez Troya Bakera, którego w wielu innych rolach, m.in. Bookera DeWitt uwielbiałem, jest kompletnie nijaki. Ani śmieszny ani specjalnie demoniczny. Na otarcie łez powiem, że inni złoczyńcy wypadają ciut lepiej, ale całość sprawia wrażenie zagranej na odwal się, jak w wielu pecetowych polonizacjach sprzed lat.

Fabuła Batman: Arkham Origins Blackgate po raz kolejny poddaje recyklingowi znaną i lubianą historię. W więzieniu Blackgate ma miejsce bunt osadzonych tam przestępców. W efekcie nienawidzący się Black Mask, Joker, Pingwin dzielą się strefami wpływów, opanowując sektor administracyjny, więzienny i przemysłowy kompleksu. Batman musi pokonać ich wszystkich, aby dostać się do uwięzionych w podziemnym Arkham Wing zakładników i zapobiec wysadzeniu Blackgate w powietrze. Pewną dozę świeżości do znanej formuły dokłada umieszczenie w więzieniu Catwoman, która proponuje Batmanowi układ. Ona będzie pełniła rolę jego szpiega, współpracującego ze wszystkimi trzema arcyłotrami i przy okazji wyciągającego od nich cenne informacje, a Nietoperz w zamian postara jej się załatwić skrócenie wyroku i przeniesienie do innego zakładu karnego. Takiego, z którego będzie zapewne łatwiej uciec, jak to sarkastycznie podsumowuje Batman, zgadzając się na ofertę. W tle wydarzeń znajduje się też tajna rządowa organizacja, która z oddali obserwuje wydarzenia, chcą wykorzystać sytuację do swoich celów. Te dwa elementy (Catwoman i tajniacy) dodane do sztampowego szkieletu historii sprawiają, że jest ona strawna. Nie doskonała czy porywająca, ale stanowiąca wystarczający motywator do przebijania się przez kolejne poziomy. Natomiast w kolejnych grach z serii oczekuję zerwania ze schematem. Skoro wielu twórców komiksów, a także Nolan w swoich filmach, byli w stanie pokazać bardziej oryginalne historie z uszatym w roli głównej, to dlaczego nie da się tego zrobić w medium interaktywnym?

Jak wspomniałem we wstępie, gra jest dość typowym klonem Metroida/Castlevanii. Nie uznaję tego jednak za wadę, ponieważ tego typu pozycji nie wychodzi obecnie aż tak dużo, a jest to jednocześnie gatunek idealny dla konsol przenośnych. Trzy dostępne od początku całkiem rozległe poziomy możemy odwiedzać w dowolnej kolejności, ale nie raz przyjdzie nam się wycofywać na początek i przemieszczać do innej części Blackgate, ponieważ postęp zablokuje nam brak jakiegoś gadżetu czy umiejętności, którą należy w jednej z pozostałych sekcji odblokować. Niestety, taki "backtracking" potrafi być nużący z racji wiejących wówczas pustką lokacji. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek coś takiego napiszę, ale najnowszy Batman cierpi z powodu braku respawnów przeciwników. Gdyby przy kolejnych wizytach w znanych lokacjach pojawiali się oni ponownie, najlepiej w innym składzie i miejscu, to zwiedzanie po raz n-ty tych miejsc mniej by przeszkadzało. Wspomniany backtracking, którego kwintesencją jest swoją drogą przedostatni quest w grze, zmuszający nas do rajdu prawie wszystkie dostępne miejsca, bywa także uciążliwy z powodu zastosowanego w grze widoku 2,5D. W efekcie, szczególnie wtedy, gdy jeszcze nie znamy na pamięć całej mapy, zdarzają się sytuacje, gdy po kilku kolejnych obrotach kamery i „zakrętach” poziomów wydaje nam się, że poruszając się Batmanem w lewo idziemy na północ. Kiedy po kilku zaliczonych pokojach spojrzymy na mapę, okazuje się, że poszliśmy południe...

Sama mechanika zwiedzania jest bardzo przyjemna, bardzo mocno oparta na schematach znanych z wcześniejszych, trójwymiarowych gier o Batmanie. Na porządku dziennym jest więc używanie linki z hakiem do przemieszczania się na wyżej umieszczone platformy, a także szybowanie przy użyciu peleryny na te znajdujące się niżej. Ponadto z czasem zdobywamy kolejne gadżety – Batarang służący do rozbijania drobnych przedmiotów, wybuchowy żel do wysadzania ścian i innych elementów otoczenia o niezbyt stabilnej strukturze oraz nowe typy linek – jedną do przyciągania elementów do siebie, a drugą do przemieszczania się od ściany do ściany w płaszczyźnie poziomej, dzięki czemu możemy pokonać szerokie rozpadliny czy strumienie. Wszystkie te elementy działają sprawnie, w wielu lokacjach należy nimi odpowiedni żonglować, co nieraz wymaga pomyślunku.

W ogóle, Batman: Arkham Origins Blackgate jest w tym sensie grą staroszkolną, ponieważ można się tu zaciąć, jeśli się nie gra z otwartym umysłem i nie główkuje nad zastosowaniem wszystkich elementów wyposażenia, a także dostępnego po dotknięciu ekranu trybu detektywistycznego. Za jego pomocą odkryjemy pozornie niewidoczne elementy interaktywne (ściany do wysadzenia, obiekty do zaczepienia linki), a także znajdźki. Tych ostatnich mamy tu całe mnóstwo – w każdym z trzech sektorów znajduje się po 20 symboli ich „władcy”. Ponadto do odnalezienia, często w wyniku znacznego zboczenia z głównej ścieżki, są ulepszenia dla zbroi i gadżetów Batmana, a także dowody w kilkunastu sprawach detektywistycznych, które bohater przy okazji stara się rozwikłać. W tej masie informacji i dostępnych do zrobienia czynności graczom o mniejszym doświadczeniu czy samozaparciu może za to brakować jakiegoś systemu podpowiedzi czy chociażby bardziej jednoznacznego systemu oznaczania celów i dróg dotarcia do nich.

System walki jest także w dużej mierze zapożyczony z odsłon na duże konsole. Rytmiczne klepanie kwadratu, a także reagowanie na ataki różnych typów przeciwników za pomocą trójkąta (typowa kontra), kółka (stosowane wobec tych, którzy korzystają z broni białej) oraz podwójnego krzyżyka (na wrogów z bronią energetyczną i palną) stanowi klucz do sukcesu. Poziom wyzwania jest natomiast ciut niższy niż na konsolach stacjonarnych, ponieważ w 2D kontrola tłumu jest łatwiejsza, bo trzeba pilnować tylko dwóch kierunków. Przy okazji starć ujawnia się kolejna zaleta gry, czyli animacje postaci. Zarówno Batman, jak i jego wrogowie, poruszają się bardzo płynnie, a ich modele są pełne detali i ostre. Tego samego nie da się niestety powiedzieć o otoczeniu. Tła są mało interesujące, a na towarzyszące akcjom kontekstowym zbliżeniom pozwalają dokładnie przyjrzeć się brzydkim, rozpikselowanym teksturom podłoża czy przedmiotów. Niespecjalnie wygląda też to, że adwersarze, w przeciwieństwie do „dużych” odsłon serii Arkham znikają w kilka chwil po osunięciu się na glebę po ostatnim ciosie.  Poza otwartymi starciami z licznymi grupami sługusów Jokera czy Pingwina czekają na nas też krótkie sekwencje skradankowe. Tutaj ponownie mamy do czynienia z kopią doskonale znanej mechaniki, niestety w 2D sprawdza się ona gorzej niż free flow combat, ponieważ pola do manewrowania i wykazania się pomysłowością w eliminowaniu kolejnych niczego nieświadomych wrogów jest mniej. Twórcy zdawali sobie z tego sprawę, więc najczęściej przeciwnicy stoją sobie po prostu do nas plecami czekając spokojnie na egzekucję. Słabo.

Na szczęście nie wszystkie części składowe gameplay’u Blackgate są zapożyczeniami z wcześniejszych odsłon serii lub innych gier. Elementem, w ramach którego programiści z Armature dali upust swojej kreatywności są walki z bossami. Co więcej, w większości przypadków stało się to z korzyścią dla atrakcyjności gry. Takich starć jest sporo, ponieważ zmierzmy się nie tylko z szefującymi trzem sektorom Black Maskiem, Jokerem i Pingwinem, ale z całą gamą innych postaci. Tylko część tych pojedynków odbywa się na pięści, z wykorzystaniem standardowego systemu walki. W zamian za to otrzymaliśmy m.in. starcie, w którym obserwujemy Batmana z perspektywy celownika snajperki jego przeciwnika, a naszym zadaniem jest przemykanie między osłonami i nie zarobienie w międzyczasie zbyt dużej liczby kulek w głowę oraz poziom, w którym musimy za pomocą dźwięków otoczenia odciągać strażników od ich szefa w celu zaatakowania go skrytobójczo. Niektóre z tych walk są trudne, zmuszą was do wielokrotnego powtarzania, nawet wtedy gdy już domyślicie się jaki nimi rządzi schemat, inne są proste, ale efektowne. Najważniejsze jest jednak to, że żadna z nich nie jest nudna czy odstająca poziomem in minus od reszty.

Kolejność odbywania starć z trzema głównymi szefami determinuje, który z trzech krótkich epilogów obejrzymy po zakończeniu kampanii. Nie zmieniają one odbioru całości historii w wielkim stopniu, ale stanowią miły dodatek dla osób, którym będzie się chciało grać więcej niż raz. Ponadto wraz z postępami w grze uzupełnia się galeria filmów i szkiców koncepcyjnych, a po pierwszym zaliczeniu kampanii odblokowuje się tryb new game plus. Innych bonusów nie stwierdzono, a szkoda, bo na przykład pokoje wyzwań dla wielu osób stanowiły mocny punkt poprzednich Batmanów. Batman: Arkham Origins Blackgate nie jest złą grą, nie jest też tytułem wybitnym. Trudno ją jednoznacznie ocenić, ponieważ na każdy element świetny (np. animowane wstawki) przypada równoważący element słaby (voice acting). Rozgrywka bywa pierwszoligowa (walki z bossami, odblokowywanie i wykorzystywanie kolejnych gadżetów), ale często również nużąca (backtracking, zacinanie się w momentach, gdy autorzy niezbyt umiejętnie tłumaczą co należy dalej zrobić). W efekcie otrzymujemy grę, którą ciężko umieścić na skali 1-10, natomiast w naszym systemie ocen idealnie pasuje do niej określenie „poczekaj na przecenę”, ponieważ mamy tu bez wątpienia do czynienia z tytułem, który warto ograć, ale niekoniecznie za cenę premierową, czyli prawie 200 złotych.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu