Niebawem władzę w USA przejmie Donald Trump, a wraz z nim nowa administracja. Zapewne szykuje się zmiana podejścia i polityki w niektórych sprawach, dotyczyć to może rynku paliw. Niektórzy przewidują, że wokół OZE zaczną się problemy, większy nacisk będzie kładziony na ropę naftową czy węgiel. W tym kontekście bardzo ciekawie brzmią doniesienia na temat jednej z ostatnich decyzji ustępującego prezydenta. Postanowił on chronić przyrodę Arktyki. Ekolodzy biją brawo, ale tego entuzjazmu nie podzielają nafciarze - mowa o obszarach bogatych w surowce energetyczne.
Barack Obama na odchodne popsuł humory nafciarzom. Co zrobi z tym Donald Trump?
Barack Obama zaskoczył wszystkich swoją decyzją. Skorzystał z prawa, które ma już ponad pół wieku i wprowadził bezterminowy zakaz wierceń na bardzo dużym obszarze. Chodzi o okolice Alaski, wody Morza Czukockiego i Morza Beauforta oraz wody północnego Atlantyku. Wcześniej prezydenci USA korzystali z tych przepisów, by chronić niektóre obszary, ale nigdy na taką skalę. W tym przypadku mowa jest o milionach hektarów i to bardzo bogatych w złoża ropy i gazu - koncerny od dawna ostrzyły sobie zęby na ten region. Tymczasem muszą o nim zapomnieć, gdyż staje się chroniony prawem, w bliższej przyszłości nie ma szans na zdobycie licencji pozwalającej na wydobywanie surowców w tych miejscach.
Pojawia się pytanie: a co z dalszą przyszłością? Tu wiele zależy od Donalda Trumpa i jego urzędników, od przyjętej strategii. Decyzja, którą podjął Barack Obama może być ponoć "zrewidowana" po kilu latach. Jeśli nowy prezydent będzie chciał ją uchylić wcześniej, sprawa trafi pewnie do sądu i... ugrzęźnie tam na lata. Czy Trumpowi będzie zależało na zmianach prawa? W tym miejscu warto sobie przypomnieć, jakie branże mogą teoretycznie liczyć na poparcie nowej głowy państwa - znajdziemy wśród nich nafciarzy, Sekretarzem Stanu został przecież Rex Tillerson, jeden z bonzów rynku paliw.
Koncerny naftowe, przynajmniej część z nich, z pewnością zgrzytają zębami nad decyzją ustępującego prezydenta. Utrudnił im działania na przynajmniej kilka lat, w świat może pójść komunikat, że na odchodne zaszkodził własnej gospodarce. Tu jednak trzeba wspomnieć, że nawet bez zakazu wierceń, koncerny mogłyby nie ruszać tych złóż. I wszystko rozbija się o ekonomię, a nie o ekologię. Ceny ropy naftowej są znacznie niższe, niż jeszcze kilka lat temu, według niektórych prognoz, będą spadać, bo czas tego surowca przemija. Powoli, ale jednak.
Przy niskich cenach wydobycie z trudnych złóż, a za takie należy uznać wspomniane obszary, jest po prostu nieopłacalne. Nafciarze mogą mówić o potencjalnych stratach, lecz nigdy nie wyruszyliby w tamtym kierunku po czarne złoto. Nie przy tych cenach. Podobnie można spojrzeć na to działanie z punktu widzenia ustępującego prezydenta: Barack Obama zdaje sobie sprawę z tego, że przemysł nie ruszyłby tam z wydobyciem, więc ryzyko strat jest minimalne. A na pożegnanie ocieplił swój wizerunek, zostanie zapamiętany m.in. jako człowiek, który ocalił unikatowy ekosystem Północy. Zwłaszcza, że podobne decyzje podjął jednocześnie premier Kanady, Justin Trudeau - zwiększyło się bezpieczeństwo Arktyki.
Nawet jeśli uznamy, że to PR Obamy, a nafciarze nie weszliby do Arktyki z powodów ekonomicznych, dobrze się stało, że ten obszar uzyskał dodatkową ochronę. To rzeczywiście ciekawy i prawie nieskażony działalnością człowieka ekosystem. I rację ma Obama mówiąc, że nawet przy zachowaniu najwyższych standardów bezpieczeństwa może dojść do katastrofy, której skutki trudno będzie usunąć - przy tak niesprzyjających warunkach byłoby to koszmarne wyzwanie. Miliardy dolarów wypłacone ewentualnie przez koncerny paliwowe nie byłyby wystarczającym zadośćuczynieniem. Ale sprawa nie jest jeszcze zamknięta...
Niedawno uruchomiliśmy serwis z Pracą w IT! Gorąco zachęcamy do przejrzenia najnowszych ofert pracy oraz profili pracodawców
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu