Filmy

Bale jako Jobs i nie Jobs

Maciej Sikorski
Bale jako Jobs i nie Jobs
19

Od śmierci Steve'a Jobsa minęły już ponad trzy lata. Sporo czasu, w branży, w której działał, to już cała epoka. W ciągu tych trzydziestu sześciu miesięcy na rynek może trafić kilka kolejnych generacji smartfonu czy tabletu. To wystarczająco długo, by dobrze prosperująca firma wpadła w tarapaty, a n...

Od śmierci Steve'a Jobsa minęły już ponad trzy lata. Sporo czasu, w branży, w której działał, to już cała epoka. W ciągu tych trzydziestu sześciu miesięcy na rynek może trafić kilka kolejnych generacji smartfonu czy tabletu. To wystarczająco długo, by dobrze prosperująca firma wpadła w tarapaty, a nieznany szerzej startup przerodził się w biznes warty miliardy dolarów. To także sporo czasu, by nakręcić film, np. słynną biografię Jobsa.

Krótko po śmierci legendarnego szefa Apple oglądaliśmy Jobsomanię - wiele osób chciało oddać mu hołd, ogrzać się w blasku znanego nazwiska, zarobić pieniądze na tym zjawisku. W tym ostatnim przypadku sprawa nie dotyczyła jedynie producentów laleczek imitujących wizjonera z Cupertino, firm handlujących czarnymi golfami czy okrągłymi okularami bez oprawek - zarobić chcieli także ci wielcy. Przykładem Sony, które postanowiło nakręcić biografię Jobsa. Wykupili prawa do adaptacji bestselleru Waltera Isaacsona, o sprawie zrobiło się głośno, wydawało się, że obraz szybko trafi na ekrany kin, bo wielkie studio będzie kuć żelazo póki gorące. I co? I nic.

Dzisiaj po raz kolejny trafiłem na informację (nieoficjalną), że z filmem jest problem. A właściwie z jego kręceniem, bo samego obrazu jeszcze nie ma. I prawdopodobnie nie zmieni się to w najbliższej przyszłości. Pod koniec 2011 roku wydawało się, że projekt zostanie zrealizowany ekspresowo, a teraz zastanawiam się, czy on kiedykolwiek trafi do kin. Jeden z głównych problemów polega an tym, że nadal nie ma aktora, który wcieli się w rolę charyzmatycznego CEO. Miał być Christian Bale, ale zrezygnował. Jeśli mnie pamięć nie myli, to dokonał tego już po raz drugi. Miał być Leonardo DiCaprio, ale i on odpuścił. Podobno z rolą może się zmierzyć Ben Affleck, ale na razie konkretów brak.

Podobne zamieszanie dotyczyło kwestii reżyserii - w fotelu reżyserskim siedział już wygodnie David Fincher i nagle z niego wybył. Zastąpił go Danny Boyle, ale może i on machnie ręką na projekt, jeśli sprawy dalej będą się komplikować. Na stanowisku trwa ciągle scenarzysta, Aaron Sorkin, który zdążył chyba dopracować fabułę do perfekcji. Wymieniano ostatnio kilkoro aktorów, którzy mieliby zagrać role drugoplanowe, ale to naprawdę sprawa małego kalibru - nie będą mieli komu asystować, jeśli nie znajdzie się człowiek stwierdzający: ok, gram Jobsa.

Przyznam, że jestem zdziwiony tym, jak się sprawy potoczyły. Duże studio, gotowy materiał, dobry scenarzysta, wielka postać, a co za tym idzie spore wyzwanie i pewnie szansa na zgarnięcie kilku nagród filmowych. I w pakiecie z tym wszystkim jakaś totalna niemoc twórcza czy może bardziej organizacyjna. Miało być świetne kino, z czasem okazało się, że powstaną nawet dwa filmy o Jobsie i o jednym zdążyliśmy już zapomnieć (niektórzy stwierdzą pewnie, że słusznie), a drugiego, tego właściwego, nadal nie ma. Dziwna historia.

Źródło grafiki: youtube.com

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

filmSteve JobsSony