Amerykański astrofizyk teoretyczny z Uniwersytetu Harvarda, Avi Loeb chce wykorzystać swoje 5 minut sławy i próbuje rozkręcić program badawczy Galileo, mający poszukiwać śladów innych cywilizacji w Układzie Słonecznym i okolicach. Naukowiec w 2017 r. przykuł uwagę świata twierdzeniem, że obserwowany zaobserwowany wtedy nietypowy obiekt, przybyły z przestrzeni międzygwiezdnej, Oumuamua to wrak statku zbudowanego przez obcą cywilizację.
Fascynujący gość
Oumuamua to pierwszy obiekt z przestrzeni międzygwiezdnej, odwiedzający nasz układ planetarny, którego zdołaliśmy przyłapać. Tak się złożyło, że nie tylko jego pochodzenie wzbudziło sensację, zaskakujący okazał się zarówno jego kształt, jak i zachowanie. Brany początkowo za kometę obiekt okazał się znacznie bardziej fascynujący. Po pierwsze, jego kształt przypominał spłaszczone cygaro, po drugie, obiekt przyśpieszał bardziej, niż wynikało to z wyliczeń opierających się na oddziaływaniu grawitacji.
To wywołało szereg spekulacji na temat jego pochodzenia, z teorią o statku kosmicznym na czele. Kolejne badania wykazały, że choć kształt obiektu faktycznie mógłby pasować do statku kosmicznego, to już sposób jego poruszania się nie bardzo. Oumuamua rotuje i to w sposób przypominający koziołkowanie, co powoduje, że zalety jego kształtu kompletnie nie są wykorzystane. Nie wykryto też żadnej aktywności radiowej obiektu tego obiektu.
Kosmiczny wrak?
W tym momencie na scenę wkroczyli Avi Loeb oraz jego współpracownik Shmuel Bialy, którzy stwierdzili, że Oumuamua może być wrakiem statku kosmicznego, a jego „nadwyżkowe” przyśpieszenie miało brać się z działania jako żagiel słoneczny. Sprawa stała się głośna, większość naukowców skrytykowała tezy Loeba, ale ten ostatni przypływ popularności potrafił zdyskontować.
Najpierw opublikował książkę pt. "Extraterrestrial: The First Sign of Intelligent Life Beyond Earth", w której potrzymał swoją tezę o nienaturalnym pochodzeniu obiektu, a teraz rozkręca tytułowy projekt badawczy, na powstanie którego otrzymał od prywatnych darczyńców 1,75 mln dolarów. Zespół badawczy został już podobno skompletowany, choć jak twierdzi Loeb, nie wszyscy do których się zwrócił włączyli się do projektu. Z kontekstu wypowiedzi wynika, że Loeb stał się u części kolegów niezbyt wiarygodny.
Czego chcą szukać?
Z wypowiedzi astrofizyka wynika, że projekt ma mieć trzy główne pola działania. Po pierwsze, chodzi o to, żeby obiekty podobne do Oumuamua wykrywać wcześniej. Wspomniany „Zwiadowca” (to w języku hawajskim oznacza ta dziwna nazwa) był obserwowany zaledwie przez dwa miesiące. Przez ten czas zebraliśmy zbyt mało danych, aby móc stwierdzić czym jest i skąd przyleciał.
Misję kosmiczną zaprojektowaną w celu jego zbadania rozważyć można było tylko teoretycznie, obiekt bylibyśmy w stanie co prawda dogonić, ale różnica prędkości wykluczyłaby możliwość jego sensownego zbadania. Mówiąc wprost, jesteśmy zbyt prymitywną cywilizacją, żeby potrafić dogonić Oumuamuę i zdołać odpowiednio wyhamować. Gdyby podobne obiekty wykryto odpowiednio wcześnie, mielibyśmy więcej możliwości.
Oprócz tego Galileo miałoby zbudować sieć małych teleskopów wspomaganych radarami i czujnikami, których zadaniem byłoby uwiecznienie na zdjęciach wysokiej rozdzielczości nieznanych obiektów latających. Te ostatnie zrobiły się modne z powodu głośnego, choć nic nie wyjaśniającego raportu amerykańskiego wojska. Trzecim filarem miałoby być poszukiwanie obcych satelitów lub ich pozostałości na orbicie okołoziemskiej.
Czy to ma sens?
W tym miejscu należy sobie zadać pytanie, czy plan Loeba ma jakikolwiek sens? Ma, ale tylko jeśli chodzi o zdobywanie przez niego kasy od sponsorów i utrzymywanie rozgłosu wokół swojej osoby. Prawdopodobieństwo tego, że nasza cywilizacja będzie w stanie odkryć działający obiekt obcych jest praktycznie zerowe. Ktoś, kto byłby w stanie umieścić tu satelitę czy statek zwiadowczy i jeszcze na bieżąco odbierać z niego dane, musi dysponować technologiami przekraczającymi nasze wyobrażenia. Musiałby chcieć zostać zauważonym, żebyśmy byli w stanie wykryć jego „zabawki”. Jak już wspomniałem, my nie potrafimy wydajnie hamować z nikłych w kosmicznej skali prędkości, z czym do obcych...
Co do wraków, to patrząc na rozmiar przestrzeni międzygwiazdowej i odległości pomiędzy gwiazdami, szanse, że jakaś popsuta sonda czy statek trafią akurat do nas są absurdalnie niskie, nawet przy założeniu że wysoko rozwiniętych cywilizacji jest bardzo dużo. A jeśli przyjąć tezę Loeba, że już Oumuamua była wrakiem, to szanse na „powtórkę z rozrywki” są żadne.
Do tego obserwacje międzygwiezdne czy nadzór na obiektami na naszej orbicie już jest robiony i bez budowy nowych narzędzi projekt Galileo nic więcej nie wniesie. Może po prostu kupić czas pracy danego instrumentu, którego nie dostanie wtedy inny naukowiec, być może z bardziej sensownymi badaniami. Pomysł ze stawianiem teleskopów i urządzania fotopolowania na UFO jest już w ogóle absurdalny.
Sensacja się sprzedaje
W mojej ocenie dla Avi Loeba cały pomysł z wykorzystaniem Oumuamua ma czysto biznesowy charakter. Sława, zapewne świetnie sprzedająca się książka, a teraz granty i własny projekt badawczy, czego chcieć więcej? Pamiętacie szefa izraelskiego biura bezpieczeństwa, który w podobny sposób chciał dorobić do emerytury? Widać zresztą, że ludzie zgromadzeni wokół projektu SETI do Loeba podchodzą bardzo nieufnie, większość środowiska w jego tezach, a szczególnie planach badawczych nie widzi naukowego sensu. Całe szczęście, że projekt finansowany jest przez prywatnych darczyńców i nie zabiera środków poważniejszym badaniom.
Źródło: [1]
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu