Recenzja

Audioquest Dragonfly Black czyli HI-FI w Twojej kieszeni

Marcin Matysik
Audioquest Dragonfly Black czyli HI-FI w Twojej kieszeni
48

Każdy z nas ma jakieś preferencje w kwestii telefonów. Jedni preferują wysoką wydajność ponad pozostałe cechy, inni wolą możliwość samodzielnego rozszerzenia pamięci o karty microSD i zmiany akumulatora, a są też tacy dla których jakość i wielkość ekranu jest najważniejsza. Takich przykładów można mnożyć bez liku. Problem w tym, że my - konsumenci - mamy niewielkie pole do modyfikacji w swoich telefonach. Musimy zostać z tym co mamy w pakiecie. Ekranu nie polepszymy, RAM-u nie dołożymy, procesora nie zmienimy. Co najwyżej możemy wszędzie chodzić z kolejną cegiełką w kieszeni. Sytuacje miały zmienić smartfony o modułowej budowie, ale póki co ta kwestia jest jeszcze w powijakach. Na szczęście od niedawna możemy zmienić DAC w każdym telefonie od Androida 4.1 i iOS 5 wzwyż. Jak? Bardzo prosto, podłączając do telefonu Audioquest Dragonfly Black v 1.5.

Rynek przenośnych DAC-ów ma już dobrych kilka lat i wiele uznanych marek próbuje na nim swoich sił. Dzięki zażartej walce o klienta rynek ten szybko się rozwija. Jeszcze niedawno gdy chcieliśmy zrobić z naszego smartfona przenośny odtwarzacz muzyki o dobrym brzmieniu musieliśmy liczyć się z dodatkowym urządzeniem nierzadko dorównującemu wielkości naszemu smartfonowi. Nie jest to ani wygodne ani estetyczne, dlatego tylko najbardziej zdeterminowani audiofile posuwali się do takich rozwiązań. Tutaj na scenę wkraczają marki, które robią co mogą, by wielkość urządzenia była odwrotnie proporcjonalna do jakości uzyskanego dźwięku. Opracowywane przez nich rozwiązania mają zniwelować problem zbyt dużych i ciężkich sprzętów, dzięki czemu moglibyśmy wszędzie cieszyć się w pełni swoją ulubioną muzyką. Jedną z tych marek jest amerykańskie Audioquest, założone w 1980 roku. Firma najbardziej słynie z produkcji hi-endowych kabli, ale na szczęście dla nas starają się stale rozszerzać swoją działalność i szukać niezapełnionych niszy. Taką niszą są właśnie przenośne przetworniki cyfrowo-analogowe bez własnego zasilania.

Ich najbardziej przystępnym produktem (w kategorii cena/rozmiar) jest Dragonfly Black v 1.5. Już po samym nazewnictwie widać, że to nie jest pierwsza iteracja tego przetwornika. Ewolucja trwała kilka lat, a wszystko po to, by można było używać go z niemal każdym sprzętem. Aby to było możliwe, Audioquest (wraz z Gordonem Rankinem z Wavelength Audio) musiało nawiązać współpracę z firmą Microchip i stworzyć nowy mikrokontroler o znacznie mniejszym poborze prądu niż ten stosowany w poprzednich wersjach rzeczonej "ważki". Tak oto powstał Microchip PIC32MX. Kontroler okazał się na tyle wydajny, że udało się zmniejszyć wymagania prądowe o 77%! Dzięki temu można go używać nawet z telefonami z logiem nadgryzionego jabłka, co wcześniej nie było możliwe.

Sam przetwornik Audioquest Dragonfly wygląda niepozornie. Format dużego pendrive'a z wybrzuszeniem nad gniazdem mini-jack i gumowaną czarną powłoką wygląda schludnie i nie przypomina w niczym mobilnych DAC-ów z własnym zasilaniem, które najczęściej są znacznie większe, mają potencjometr i są wykonane z aluminium. Tutaj zamiast tego jest minimalizm, konieczny do uzyskania maksymalnej mobilności. Ciekawym akcentem jest dioda w kształcie ważki, która jest podświetlana w zależności od stanu pracy przetwornika. Emitowane przez nią światło nie jest mocne i nie powinno nikogo razić w oczy ani rozpraszać. Dodatkowo otrzymujemy w zestawie pokrowiec ze sztucznej skóry. Wyjście USB jest pozłacane, ale raczej w celu poprawy wyglądu, niżeli poprawy jakości zer i jedynek transmitowanych do DAC-a. Złota wtyczka się przydaje, ponieważ część wtyczki wystaje z gniazda i trochę psuje to efekt wizualny oraz trzeba bardziej uważać przy podłączaniu i odłączaniu słuchawek.

Bezpośrednio po wyjęciu z pudełka, Audioquest Dragonfly możemy podłączyć do niemal dowolnego komputera. Jedynym warunkiem jest posiadanie Windowsa XP/7/8.1/10 lub Maca z OS 10.6.8 lub nowszą wersją. Instalacja przebiega natychmiastowo i bezboleśnie. Operując na Windowsie 10 nie musiałem nawet kiwnąć palcem po włożeniu "ważki" do gniazda. Foobar, Edge jak i wszystkie inne aplikacje bez problemu przekazywały dźwięk bezpośrednio do słuchawek i tylko tam. W celu podłączenia do telefonu komórkowego potrzebujemy kabla typu OTG (dla Androida Audioquest ma dedykowany przewód DragonTail for Android) albo Apple Lightning to USB Camera Adapter (dla iOS).

Dzięki temu, że na wyjściu otrzymujemy 1.2V, Dragonfly'a z telefonem/laptopem możemy również użyć jako źródło i pre-amp w jednym. Wystarczy zastosować przewód typu interkonekt mini-jack->RCA (Audioquest poleca swoje przewody z serii Bridges&Falls) i możemy śmiało połączyć się z każdym wzmacniaczem lub amplitunerem. Zapewniam, że nieraz możemy się bardzo zdziwić, bo sercem recenzowanego urządzenia jest 32 bitowy SABRE ESS 9010, a to już nie są przelewki. Mimo, iż jest stworzony do mobilnych zastosowań, potrafi przyćmić niejedno podstawowej klasy źródło. W takim wypadku sugeruję połączenie z w miarę neutralną resztą toru odsłuchowego. Świetnie to się sprawdza w celu "odmulenia" starego zestawu audio, bo wiekowe cd najczęściej grają dość ciemnym dźwiękiem. Jeśli jest opcja wypożyczenia na testy - korzystajcie. To może być dobry początek przygody z cyfrowym audio za naprawdę niewielkie pieniądze.

A co z dźwiękiem Audioquest Dragonfly ? Tutaj mamy gwóźdź programu:

Zacznijmy od tego, że Audioquest Dragonfly Black gra w miarę równo, a jeśli koniecznie musimy, to za pomocą equalizera bez problemu możemy z niego wycisnąć większą ilość niskiego basu o dobrej definicji, niż jesteśmy w stanie wytrzymać. W połączeniu z moimi Sony MDR-1A wibracje w muszlach były silnie wyczuwalne.

Wokale są przedstawione prawidłowo. Nie brzmią szorstko ani w żadnym wypadku nieprzyjemnie. Słychać dobrze barwę głosu i jego umiejscowienie. Kiedy trzeba jest intymnie lub dla odmiany monumentalnie i wzniośle.

Wysokie tony są należycie wyeksponowane. Najważniejsze jest to, że są zawsze trzymane w ryzach i nigdy nie mamy ich dosyć. To samo w sobie jest ogromną zaletą, bo co komu po tym, że słyszymy muchę ze studia obok, skoro część naszych ulubionych utworów wierci nam dziurę w mózgu? Liczy się równowaga, a tutaj jej nie brakuje.

A jak to wszystko ma się w porównaniu do zintegrowanej karty dźwiękowej i telefonów z DAC-ami innymi niż SABRE?
Różnica jest słyszalna w każdym możliwym aspekcie. W basie od czasu wybrzmiewania po kontur, zejście i dynamikę. W wokalach słychać więcej szczegółów i naturalności, czuć więcej emocji. Ogromną różnicę robi też ilość wysokich tonów, bo to zawsze jest słabą stroną w rozwiązaniach "przy okazji". Tutaj usłyszycie dużo nowych instrumentów i doświadczycie znacznie szerszej sceny dźwiękowej niż byliście przyzwyczajeni.

Zdaję sobie sprawę, że wg wielu z was dźwięk z waszych iPhone'ów i HTC spełnia wasze wszystkie potrzeby, ale ten DAC może was skłonić do zrewidowania swojego zdania. Musicie tylko zadbać o możliwie jak najlepsze słuchawki, bo Audioquest Dragonfly tego nie wybacza :]

W filmach też jest ponadprzeciętnie. Słychać dobrą rozdzielczość i sporo dźwięków w tle, a głosy postaci są wyraźne i naturalne. Do filmów akcji mógłby się co prawda przydać trochę cieplejszy dźwięk, ale wtedy stracilibyśmy na definicji. Coś za coś... Zważywszy na cenę, wszystko jest takie jakie powinno być.
Testy wykonywałem na wielu całkowicie odmiennych gatunkach muzyki. Od popu i rocka po metal i elektronikę. Większość z nich była jakości FLAC 44,1KHz/+900KBPS i lepszej, ale na wszelki wypadek sprawdziłem dla was jak brzmią zwykłe mp3 128KBPS. Oczywiście różnica na korzyść FLAC-ów była wyraźnie słyszalna nawet w ślepych testach, niemniej mp3 też nie kłują w uszy. Część DAC-ów potrafi sprawić, iż pliki o niskiej przepływności brzmią gorzej niż byśmy tego się spodziewali, ale tutaj nic takiego nie ma miejsca. Słychać kompresję, ale nie psuje to radości z odsłuchu.

Recenzowanie takich produktów jak Dragonfly Black, to sama przyjemność, bo nie dość, że nie sprawia żadnych problemów w obsłudze, to nie trzeba się zmuszać i szukać plusów na siłę. Zaletą nie do przecenienia jest też fakt, iż możemy z nim wszędzie podróżować i gdziekolwiek byśmy go nie podłączyli - zawsze brzmi tak samo. To nas uwalnia od ciągłego przestawiania się z dźwięku laptopa na dźwięk telefonu i vice versa. Minusem jest wystająca wtyczka, ale zważywszy na jakość dźwięku - można to przeboleć. Jeśli do tego dodamy bardzo atrakcyjną cenę, to mamy idealny prezent pod choinkę dla siebie lub znajomego melomana/kę.

Platforma testowa:

Laptop: Lenovo Yoga 900
Wzmacniacz: Denon PMA-1520 AE, Xindak PA-M II
Kolumny: zbudowane zgodnie z projektem Zaph SR71

Sprzęt został udostępniony przez sieć Top Hi-Fi & Video Design

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

audio