Koronawirus, który zdemolował w tym roku nasze życie stał się także katalizatorem dla różnych pomysłów produktowych. Niektórych błyskotliwych, innych praktycznych, ale i całego mnóstwa całkiem absurdalnych. Do tych ostatnich zaliczyłbym pomysł mojej ulubionej marki motoryzacyjnej, Astona Martina. Jest nim horrendalnie drogi symulator jazdy samochodem...
Aston Martin w salonie?
AMR-C01 jest wspólnym projektem Astona Martina, który odpowiada za design oraz Curv Racing Simulators specjalizującego się w budowie zaawansowanych symulatorów jazdy, także takich służących do nauki zawodowców. „Wzorcem” dla projektu jest Aston Martin Valkyrie, supersamochód wyprodukowany w ograniczonej serii 150 sztuk. Tutaj będzie zresztą podobnie, także i ten symulator ma dokładnie takie samo ograniczenie.
Jak to u Astona Martina cena urządzenie wywala z butów. 74000 dolarów, 57000 euro, 270000 zł, w jakiej walucie bym jej nie podał, brzmi po prostu absurdalnie. Potrafię zrozumieć, że maniacy symulatorów czy to lotniczych, czy samochodowych, wydają niemałe pieniądze na symulatory dające wysoki poziom realizmu, mających skomplikowane zespoły siłowników... ale wydawanie kasy tylko na znaczek Astona w urządzeniu, które technologicznie skrywa, z tego, co można przeczytać na stronie, nie aż tak zaawansowany symulator?
Symulator de luxe?
Co więc otrzymamy za tę cenę? Estetyczną „karoserię” z włókiem węglowych, elegancko wykończony fotel, ekram LCD o proporcjach 32:9, rozdzielczości oraz „najniższej możliwej latencji” (aczkolwiek nie znalazłem konkretów). Głośniki i zestaw głośnomówiący pochodzi od Sennheisera, wbudowany komputer z procesorem i7 oraz kartą graficzną NVidia GTX 2080.
Za „odczucia” odpowiada profesjonalna kierownica, zespół pedałów oraz silnik symulujący odczucia z jazdy tychże elementach. Nie bardzo widzę, żeby był tam jakiś zaawansowany system wychyłu karoserii jaki widywałem w kosmicznie drogich, ale jednak tańszych od Astona, symulatorach firm specjalizujących się w eGamingu. Standardową grą, którą znajdziemy na pokładzie jest Asetto Corsa, ale na stronie wymieniono także jako możliwe do obsłużenia iRacing oraz rFactor2.
Ah, możemy też wybrać naszą karoserię w jednym z ośmiu wariantów kolorystycznych, do wyboru mamy także trzy rodzaje foteli. Ogólnie całość sprawia bardzo pretensjonalne wrażenie i nie zdziwię się, jeśli większość urządzeń trafi do nowobogackich Rosjan i jeszcze mających kasę szejków. Pewnym do końca nie będę, ponieważ Aston Martin nie jest aż takim gwarantem tego, że na czym by nie przylepił swojego znaczka, to bez problemu się sprzeda.
Trochę jak Cygnet
Szczerze powiedziawszy, cały ten projekt wygląda tak, jakby znów pozwolono zaszaleć osobie, która wprowadziła na rynek innego farbowańca, czyli Astona Martina Cygnet. Była to Toyota iQ, w której Aston poprzyklejał znaczki i wystylizował niektóre elementy tak, żeby przypominały prawdziwe produkty tej firmy. Oczywiście w tle tamtej decyzji były chociaż jakieś racjonalne przesłanki w postaci próby przystosowania portfolio do zaostrzających się norm ekologicznych, tutaj nawet tego nie widzę. Ot, zwykły skok na kasę.
Jedyny plus jaki widzę w tym projekcie, to że nie będzie tak bolesny dla Astona. Tutaj z góry zaplanowano sprzedaż tylko 150 szt. i nawet jak nic by się nie sprzedało, wszyscy szybko o tym zapomną. Cygnet miał się sprzedawać w liczbie 4000 szt. rocznie, tymczasem przez cały okres produkcji zdecydowało się na niego zaledwie 300 klientów.
No dobra, a co Wy sądzicie o tym projekcie, kupilibyście go, gdybyście mieli morze dolarów?
Źródło: www.curvrs.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu