Przeklęte Apple - takie słowa cisną się na usta, gdy czyta się kolejne doniesienia o podatkowych wyczynach firmy z Cupertino. Sprzedaż osiąga nowe rekordy, kapitalizacja przebiła granicę 900 mld dolarów, na kontach ćwierć biliona dolarów, a korporacja nadal bawi się z fiskusami w kotka i myszkę. Potwierdza to Paradise Papers i towarzyszące mu śledztwo dziennikarzy. Media znowu się oburzają, Apple spokojnie odpowiada, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Co z tego wyniknie? Nic.
Apple nie jest już jedną z wielu firm technologicznych, graczem, który po prostu robi elektronikę i tylko z tego jest znany. To moloch, który jednych fascynuje, a innych zaczyna przerażać. Nie chodzi tylko o kapitalizację, zyski kwartalne, zgromadzony majątek - firma zbudowała spójny ekosystem produktów, przywiązała do siebie miliony ludzi, stworzyła nawet oddane grono fanów. Za sprawą rozmiarów liczą się z nią nie tylko inne wielkie firmy, ale nawet państwa. Jeśli znajdziemy Tima Cooka w zestawieniach najpotężniejszych ludzi siata, nie powinno to dziwić. Wystarczy sobie przypomnieć scenki sprzed kilku dni: ludzie znowu ustawiali się w kolejkach po nowy produkt tej firmy, media na całym świecie informowały, jak sprzedaje się iPhone X, szybko go recenzowały, można było odnieść wrażenie, że wydarzyło się coś niezwykłego...
Mniej więcej w tym samym czasie wydarzyło się jednak coś ciekawszego: opublikowano dokumenty, które określane są mianem Paradise Papers. Masa danych dotycząca unikania płacenia podatków przez firmy, ludzi biznesu, sportowców, polityków, artystów. W tym gronie znalazło się Apple. I nie była to wzmianka w stylu "Apple też kombinuje", lecz np. opisy "castingu", jaki zorganizowano dla rajów podatkowych, by wyłonić ten, który swą obecnością będzie mogło zaszczycić Apple. Szereg konkretnych pytań i wymogów, wzmianki o tym, że wszystko powinno pozostać tajemnicą, wybieganie w przyszłość i dopytywanie, czy sytuacja polityczna w kraju będzie stabilna. Bo nie daj Boże przytrafiłby się scenariusz irlandzki, w którym pojawili się źli urzędnicy unijni i kazali płacić podatki i kary.
Wybuchła afera. A właściwie aferka. Im dłużej czytałem o poczynaniach Apple, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że to déjà vu. Uczucie spotęgowało Apple, które w swoim oświadczeniu napisało, że działa zgodnie z prawem, płaci podatki (olbrzymie podatki!), wspiera gospodarkę, a jeśli już coś działa nie tak, to... system, w którym korporacja musi funkcjonować. Najciekawiej zrobiło się jednak, gdy trafiłem na szeroko omawiany list otwarty Wolfganga Kracha, redaktora naczelnego Süddeutsche Zeitung - gazety odgrywającej ważną rolę w śledztwie Paradise Papers.
Po lekturze w głowie pojawiła się jedna myśl "w końcu ktoś wygarnął Cookowi i spółce". Krach nie owija w bawełnę i pisze np. o bardzo wysokich przychodach Apple w Niemczech i skandalicznie niskich podatkach, jakie firma płaci w tym kraju, o wyspecjalizowanych kadrach, z których korzysta korporacja, a które zostały nierzadko wykształcone z pieniędzy podatników, o hipokryzji CEO z Cupertino, który mówił o moralnej odpowiedzialności swojej firmy. Mocna rzecz, polecam. Jednak z każdą minutą mój entuzjazm wobec tego listu słabł. Bo to nie jest zapowiedź jakichś zmian, początek procesu, który może uzdrowić sytuację. Patrzymy na wypowiedź, o której w piątek niewiele osób będzie pamiętać. I mam tu na myśli osoby, które mniej więcej kojarzą temat - dla przeciętnego obywatela cała ta sprawa nie istnieje. Apple? Raje podatkowe? Panie, daj pan spokój...
Problemem w tym przypadku nie jest wyłącznie postawa Apple - firma robi to, na co pozwalają jej przepisy. Może płacić mniejsze podatki? A zatem płaci mniejsze. Nieetyczne? Cóż, na etyce nie buduje się takich imperiów biznesowych. Jeśli już coś ma mnie w tym irytować, to zachowanie Tima Cooka i jego pracowników, którzy przy okazji innych tematów czasem robią z siebie pierwszych świętych, obrońców uciśnionych i dobroczyńców gatunku ludzkiego. Rozumiem, że to PR, który jest im potrzebny, ale hipokryzja aż boli.
A ludzi, którzy tak zajadle atakują firmę, spytam wprost: korzystacie z jej sprzętu? Pewnie nierzadko odpowiedź będzie twierdząca. Redaktor naczelny niemieckiej gazety pisze list otwarty i krytykuje Apple, lecz nie ukrywa przy tym, że kupuje produkty firmy. I to nie jest wyjątek. Najpierw ktoś się oburza, a potem biegnie do sklepu po Maca, kupuje dziecku iPhone'a X, na święta sprawi sobie iPada. Chcecie zmian? Zacznijcie bojkotować produkty firmy, która waszym zdaniem postępuje niegodziwie. Przestańcie pisać o Apple w każdym możliwym kontekście i zapewniać korporacji rozgłos. Zacznijcie naciskać na swoich polityków, by sytuacja uległa zmianie i wielcy gracze światowej gospodarki nie mogli w prosty sposób unikać podatków. Może list otwarty powinien być wystosowany także do niemieckiego fiskusa: jak to możliwe, że firma o takich przychodach płaci śmiesznie niskie podatki w moim kraju, w całej UE?
Na Paradise Papers sprawa się pewnie nie skończy, za kilka miesięcy, kwartałów czy lat przeczytamy ponownie o takich zagrywkach. I znowu scenariusz będzie podobny: zdziwienie, odpowiedź Apple, które stwierdzi, że działa zgodnie z prawem, oburzenie mediów, a potem... cisza. Klienci kupią nowe smartfony z logo nadgryzionego jabłka, będą wśród nich przedstawiciele mediów, polityki i lokalnego biznesu, który narzeka, że musi płacić podatki za gigantów. Taki mamy klimat...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu