Felietony

Nagonka na Apple zaczyna mnie bawić. Przecież to i tak nic nie da

Maciej Sikorski
Nagonka na Apple zaczyna mnie bawić. Przecież to i tak nic nie da
Reklama

Przeklęte Apple - takie słowa cisną się na usta, gdy czyta się kolejne doniesienia o podatkowych wyczynach firmy z Cupertino. Sprzedaż osiąga nowe rekordy, kapitalizacja przebiła granicę 900 mld dolarów, na kontach ćwierć biliona dolarów, a korporacja nadal bawi się z fiskusami w kotka i myszkę. Potwierdza to Paradise Papers i towarzyszące mu śledztwo dziennikarzy. Media znowu się oburzają, Apple spokojnie odpowiada, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Co z tego wyniknie? Nic.

Apple nie jest już jedną z wielu firm technologicznych, graczem, który po prostu robi elektronikę i tylko z tego jest znany. To moloch, który jednych fascynuje, a innych zaczyna przerażać. Nie chodzi tylko o kapitalizację, zyski kwartalne, zgromadzony majątek - firma zbudowała spójny ekosystem produktów, przywiązała do siebie miliony ludzi, stworzyła nawet oddane grono fanów. Za sprawą rozmiarów liczą się z nią nie tylko inne wielkie firmy, ale nawet państwa. Jeśli znajdziemy Tima Cooka w zestawieniach najpotężniejszych ludzi siata, nie powinno to dziwić. Wystarczy sobie przypomnieć scenki sprzed kilku dni: ludzie znowu ustawiali się w kolejkach po nowy produkt tej firmy, media na całym świecie informowały, jak sprzedaje się iPhone X, szybko go recenzowały, można było odnieść wrażenie, że wydarzyło się coś niezwykłego...

Reklama


Mniej więcej w tym samym czasie wydarzyło się jednak coś ciekawszego: opublikowano dokumenty, które określane są mianem Paradise Papers. Masa danych dotycząca unikania płacenia podatków przez firmy, ludzi biznesu, sportowców, polityków, artystów. W tym gronie znalazło się Apple. I nie była to wzmianka w stylu "Apple też kombinuje", lecz np. opisy "castingu", jaki zorganizowano dla rajów podatkowych, by wyłonić ten, który swą obecnością będzie mogło zaszczycić Apple. Szereg konkretnych pytań i wymogów, wzmianki o tym, że wszystko powinno pozostać tajemnicą, wybieganie w przyszłość i dopytywanie, czy sytuacja polityczna w kraju będzie stabilna. Bo nie daj Boże przytrafiłby się scenariusz irlandzki, w którym pojawili się źli urzędnicy unijni i kazali płacić podatki i kary.

Wybuchła afera. A właściwie aferka. Im dłużej czytałem o poczynaniach Apple, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że to déjà vu. Uczucie spotęgowało Apple, które w swoim oświadczeniu napisało, że działa zgodnie z prawem, płaci podatki (olbrzymie podatki!), wspiera gospodarkę, a jeśli już coś działa nie tak, to... system, w którym korporacja musi funkcjonować. Najciekawiej zrobiło się jednak, gdy trafiłem na szeroko omawiany list otwarty Wolfganga Kracha, redaktora naczelnego Süddeutsche Zeitung - gazety odgrywającej ważną rolę w śledztwie Paradise Papers.


Po lekturze w głowie pojawiła się jedna myśl "w końcu ktoś wygarnął Cookowi i spółce". Krach nie owija w bawełnę i pisze np. o bardzo wysokich przychodach Apple w Niemczech i skandalicznie niskich podatkach, jakie firma płaci w tym kraju, o wyspecjalizowanych kadrach, z których korzysta korporacja, a które zostały nierzadko wykształcone z pieniędzy podatników, o hipokryzji CEO z Cupertino, który mówił o moralnej odpowiedzialności swojej firmy. Mocna rzecz, polecam. Jednak z każdą minutą mój entuzjazm wobec tego listu słabł. Bo to nie jest zapowiedź jakichś zmian, początek procesu, który może uzdrowić sytuację. Patrzymy na wypowiedź, o której w piątek niewiele osób będzie pamiętać. I mam tu na myśli osoby, które mniej więcej kojarzą temat - dla przeciętnego obywatela cała ta sprawa nie istnieje. Apple? Raje podatkowe? Panie, daj pan spokój...

Problemem w tym przypadku nie jest wyłącznie postawa Apple - firma robi to, na co pozwalają jej przepisy. Może płacić mniejsze podatki? A zatem płaci mniejsze. Nieetyczne? Cóż, na etyce nie buduje się takich imperiów biznesowych. Jeśli już coś ma mnie w tym irytować, to zachowanie Tima Cooka i jego pracowników, którzy przy okazji innych tematów czasem robią z siebie pierwszych świętych, obrońców uciśnionych i dobroczyńców gatunku ludzkiego. Rozumiem, że to PR, który jest im potrzebny, ale hipokryzja aż boli.


Reklama

A ludzi, którzy tak zajadle atakują firmę, spytam wprost: korzystacie z jej sprzętu? Pewnie nierzadko odpowiedź będzie twierdząca. Redaktor naczelny niemieckiej gazety pisze list otwarty i krytykuje Apple, lecz nie ukrywa przy tym, że kupuje produkty firmy. I to nie jest wyjątek. Najpierw ktoś się oburza, a potem biegnie do sklepu po Maca, kupuje dziecku iPhone'a X, na święta sprawi sobie iPada. Chcecie zmian? Zacznijcie bojkotować produkty firmy, która waszym zdaniem postępuje niegodziwie. Przestańcie pisać o Apple w każdym możliwym kontekście i zapewniać korporacji rozgłos. Zacznijcie naciskać na swoich polityków, by sytuacja uległa zmianie i wielcy gracze światowej gospodarki nie mogli w prosty sposób unikać podatków. Może list otwarty powinien być wystosowany także do niemieckiego fiskusa: jak to możliwe, że firma o takich przychodach płaci śmiesznie niskie podatki w moim kraju, w całej UE?

Na Paradise Papers sprawa się pewnie nie skończy, za kilka miesięcy, kwartałów czy lat przeczytamy ponownie o takich zagrywkach. I znowu scenariusz będzie podobny: zdziwienie, odpowiedź Apple, które stwierdzi, że działa zgodnie z prawem, oburzenie mediów, a potem... cisza. Klienci kupią nowe smartfony z logo nadgryzionego jabłka, będą wśród nich przedstawiciele mediów, polityki i lokalnego biznesu, który narzeka, że musi płacić podatki za gigantów. Taki mamy klimat...

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama