Felietony

Aplikacje, po które kiedyś bym nie sięgnął, to dziś główne narzędzia do pracy

Konrad Kozłowski

Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...

Reklama

Są takie firmy, usługi i aplikacje, które od zawsze kojarzyły się nam z dużymi wydatkami, ale na całe szczęście i ten rynek poszedł w ślady przemysłu rozrywkowego, więc możemy sięgnąć po zestaw narzędzi, za które kiedyś zapłacilibyśmy niemal fortunę.

Pamiętacie jeszcze czasy Pana Spinacza? Systemy Windows z lat 90. czy nieco późniejsze oraz towarzyszące im pakiety Office do dziś kojarzą mi się głównie z tym elementem - miał to być swoisty osobisty asystent, który wspomoże nas w pracy z edytorem tekstu. Dziś dysponujemy oczywiście znacznie lepszym wsparciem, ale do tego jeszcze dojdziemy. Chciałbym najpierw przypomnieć sobie i Wam okres, gdy zestaw takich aplikacji, do pracy nad tekstem, arkuszami oraz prezentacjami multimedialnymi, był czymś raczej poza zasięgiem zwykłych użytkowników. Wydanie kilkuset złotych na takie programy było najczęściej umotywowane korelacjami z pracą: w szkole, na uczelni czy w innym podobnym miejscu. Darmowy WordPad do sporej części zadań był wystarczający, a później nadeszły darmowe edytory dostępne w przeglądarce.

Reklama

Do niej trafiły też web-aplikacji Office'a, a niedługo później wszystkie programy na Windowsa i macOS, a także platformy mobilne, stały się częścią subskrypcji. Rewolucja, która dotknęła rynek muzyczny, później przemysł filmowy oraz rynek gier, znalazła też swoje zastosowanie w świecie oprogramowania. Office 365 nie jest jedyną taką ofertą, bo równie ważnym krokiem, z mojej perspektywy, był krok Adobe, który utworzył Creative Cloud, czyli pakiet aplikacji oferowanych w formie abonamentu. Powiedzmy sobie szczerze: rozpoczęcie przygody z edycją zdjęć i montażem wideo nie nastąpiłoby tak łatwo i przyjemnie, gdyby nie comiesięczna opłata. Inwestycja kilku tysięcy złotych byłaby niewygodnie wiążąca, natomiast wycofanie się z subskrypcji po miesiącu, gdyby cokolwiek poszło nie tak, to zaledwie kilka kliknięć.

W przypadku Office'a sprawa wygląda równie atrakcyjnie, bo podobnie jak przy Creative Cloud, tak i tutaj otrzymujemy nieco więcej niż sam dostęp do aplikacji. Chmura OneDrive, gdzie po opłacie do naszej dyspozycji jest 1 TB powierzchni, to dodatkowa wartość, która samodzielnie mogłaby być wyceniona na niewiele mniej, niż przyjdzie pojedynczym konsumentom zapłacić za dostęp do całego pakietu i usługi. Jak na dłoni widać, jaka zmiana nastąpiła i na jak wiele można sobie dziś pozwolić i to pod każdym względem.

Oczywiście głosów sprzeciwu brakować nie będzie - zamiast jednorazowej opłaty, która w szerszej perspektywie wyniesie mniej, niż opłacane przez lata abonamenty, niektórzy użytkownicy czują się zmuszani do wybrania nowoczesnej oferty. Nie jestem zdziwiony taką postawą, szczególnie jeśli chodzi o klientów z większym doświadczeniem, którzy również w innych kategoriach wybraliby klasyczny dostęp do multimediów, np. kupując raz na jakiś nowy album na płycie kompaktowej. W trakcie rozmów z młodszymi użytkownikami odniosłem wrażenie, że jest zupełnie odwrotnie - to brak oferty w postaci subskrypcji odbierany jest jako coś niespotykanego.

Jesteśmy coraz bardziej przyzwyczajeni do regularnych opłat, ale na znacznie mniejsze kwoty, a co więcej, oczekujemy, że bez wzrostu kosztów otrzymywać będziemy coraz więcej lub coraz lepsze rozwiązania. Aktualizacje aplikacji i usług, za które płacimy to norma i jeśli ta jedna z kilkudziesięciu czy kilkuset nowości sprawi, że nasza praca będzie przebiegała przyjemniej, to nie będziemy musieli zastanawiać się skąd wziąć pieniądze na nową wersję programu, lecz po prostu klikamy "zaktualizuj".

Ruch ku subskrypcjom jest widoczny na każdym kroku, a obecność ikon najnowszych wersji Worda, Excela czy PowerPointa na moim pasku zadań zawsze przypomina mi, jak przystępne są teraz narzędzia, które kiedyś najczęściej trafiały na komputery zwykłych użytkowników z innych, coraz mniej popularnych źródeł.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama