Recenzja

Animal Crossing: New Horizons: takiej sielanki w grach nie było od czasów Stardew Valley

Kamil Świtalski
Animal Crossing: New Horizons: takiej sielanki w grach nie było od czasów Stardew Valley
5

Gram od kiedy pamiętam — i od tak dawna są serie, które najzwyczajniej w świecie mi nie podchodzą. Podejść do serii Animal Crossing miałem co najmniej kilka — na rozmaitych platformach. Wszystkie były chybione, ale w szalonej sytuacji w której znaleźliśmy się ostatnio uznałem, że odrobina spokoju... najzwyczajniej w świecie mi się przyda. I choć pierwsze godziny w Animal Crossing: New Horizons były... hmmm... dziwne? To im dłużej grałem, tym bardziej byłem zahipnotyzowany. Efekt? Od kilku dni nie mogę się oderwać — i choć to znakomita gra emanująca spokojem z każdej możliwej strony, to lojalnie ostrzegam, że nie jest dla wszystkich.

Animal Crossing: New Horizons: o co chodzi w tej grze? O życie!

W najnowszej części Animal Crossing wprowadzamy się na nową wysepkę wraz z dwoma sąsiadami — i tak rozpoczyna się nasza przygoda ku... fajnemu życiu. Tylko i aż. Dostałem od znajomych kilka wiadomości z pytaniem ale o co właściwie w tej grze chodzi, dlaczego wszyscy w nią grają? I odpowiedź na pierwsze z tych pytań jest prostsze niż można się spodziewać: chodzi o prowadzenie życia wirtualnego bohatera, wraz ze wzlotami i upadkami. Dorabianiem się nowego, lepszego, domostwa, tworzenia relacji, rozbudowywania wszystkiego dookoła. Zbierania rzeczy, sprzedawania ich i dorabiania się sumki, która pomoże spłacić dług u właściciela wyspy, który udziela nam niekończącego się kredytu. Uganiania się za surowcami, które pozwolą nam według zdobywanych podczas przygody receptur stworzyć nowe przedmioty — to nowy sposób na ich zdobywanie, już nie tylko zakupy! Naturalnie też im dłużej gramy, tym więcej opcji się przed nami otwiera. Nie będziemy już tylko dbać o roślinki i podstawowe dekoracje w naszym domku, ale zacznie się wprowadzanie zmian na całej wyspie. W tym jej ukształtowaniu terenu czy miejscach gdzie przepływają rzeki!

Odpowiedź na drugą część pytania jest jeszcze łatwiejsza. Bo to wciąga. Po prostu.

Animal Crossing: New Horizons: małe rzeczy, duża frajda

Animal Crossing: New Horizons to taki zestaw drobnostek, które sprawiają frajdę. Zbieranie surowców, łowienie ryb, łapanie owadów, sadzenie roślin, obdarowywanie prezentami innych mieszkańców wioski. W dłuższej perspektywie: inwestowanie w rozwój wyspy, by pojawiały się tam kolejne atrakcje i przyciągała nowych lokatorów. Wszystko to skąpane w banalnej mechanice i bezstresowej rozgrywce: tam nie musimy się nigdzie spieszyć, czas płynie sielsko i powoli. Idealnie, by uruchomić grę na kilkanaście minut w oczekiwaniu na podgrzanie obiadu, później do poobiedniej kawki między książką a serialem, a i chwila przed snem też sprawdzi się śpiewająco. Bo przecież gdy się ściemni czekają na nas nowe atrakcje — w tym cały pakiet nowych owadów do złapania!

Animal Crossing to seria dość... specyficzna. Ale właśnie ta specyficzność sprawia, że jest wyjątkowa. Z charakterystycznymi dla Nintendo szlifami, dbałością o najdrobniejsze szczegóły i tysiącem smaczków porozstawianych gdzie tylko się da.

Animal Crossing: New Horizons i odwiedzanie znajomych: opcja po której byłem kupiony

Tak naprawdę przez większość czasu będziemy się w Animal Crossing: New Horizons bawić w pojedynkę. Ale to właśnie w tej części przedstawiono nowy multiplayer — odwiedzanie wysp naszych przyjaciół. Rzecz idealna w swojej prostocie: z podstawowym czatem (z poziomu mobilnej aplikacji — także głosowym) i całą masą sposobów interakcji. To sposób na oszustwa — by zajrzeć do bardziej rozwiniętej wioski i otrzymać od jej mieszkańców rzeczy, o których u nas możemy co najwyżej pomarzyć. Ale nie tylko: to przede wszystkim fajny motyw dla poznawania innych wiosek i mechanik, powrotu z całym zestawem prezentów i nasion, którymi po powrocie obsadzimy naszą wyspę.

Animal Crossing: New Horizons: bez oszustw frajdy wystarczy na długo

Widziałem już w sieci pierwsze wpisy niezadowolonych graczy, którzy narzekają na to, że po kilku dniach w grze zaczyna im brakować celu. Bo wszystko co się dało już zdobyli, wszystko już widzieli... a przecież minęło kilka dni od premiery. Problem polega jednak na tym, że ci nie grali według zasad — i kilkanaście miesięcy intensywnej rozgrywki zaliczyli w trzy dni, tak zaciekle bawili się ustawieniami systemowego kalendarza. Mam jednak wrażenie, że kompletnie nie zrozumieli o co w tej produkcji chodzi i sami sobie zrobili krzywdę. Nie wierzcie więc głosom, że w grze brakuje treści: wręcz przeciwnie. Grając od kilkudziesięciu godzin non-stop trafiam na jakieś nowe elementy, spotykam się z nowymi zjawiskami i... jestem przekonany, że Animal Crossing: New Horizons zaskoczy mnie jeszcze wielokrotnie. Przyjdą nowe pory roku, zaczną się zmiany na wyspie, pojawią się nowi mieszkańcy... a wierzę, że sami twórcy gry też nie zostaną obojętni i przez długi czas będą jeszcze wspierać graczy.

Animal Crossing: New Horizons to same pozytywy? No nie do końca — niektóre skostniałe mechaniki po prostu męczą

Nintendo to Nintendo — wszyscy wiemy, że w swoich kultowych seriach na rewolucje nie ma co liczyć. Animal Crossing: New Horizons wprowadziło cały pakiet udoskonaleń względem 3DSowej wersji gry, ale mimo wszystko nie brakuje tam elementów które irytują. Przykład bolesny od pierwszych chwil zabawy: stosunkowo niewielki ekwipunek (który, na szczęście, możemy później powiększać) i konieczność każdorazowego powrotu do namiotu przywódcy wyspy, by sprzedać przedmioty które nam się tam nie mieszczą. Nie ma szans zrobienia tego zdalnie, nie ma szybkich teleportów między kluczowymi miejscami. Zamiast nagrywanych dialogów — są irytujące dźwięki. I owszem, doceniam wszystkie starania z perfekcyjnymi odgłosami wentylatorów, ale doceniałbym je bardziej, gdybym grał z dźwiękiem. Bo przez irytujące dźwięki przy każdej scenie dialogowej — lwią część czasu spędzam z wyciszoną konsolą. Szczytem nowoczesności jest smartfon głównego bohatera, który pozwala na dostęp do kilku aplikacji — to taki nasz hub z opcjami, który nie jest specjalnym powiewem nowości w kwestii samej rozgrywki. A szkoda.

Szczytem jest brak opcji przeniesienia progresu między konsolami — Nintendo obawia się oszustów, jednocześnie nic sobie nie robiąc z prostych tricków zmiany daty. No ale właśnie, to Nintendo — już dawno przestałem próbować ich zrozumieć.

Animal Crossing: New Horizons — czy warto kupić?

Odpowiedź na pytanie czy warto kupić grę jest zawsze kłopotliwe. Składa się na to wiele czynników — no bo nie ukrywajmy, Animal Crossing: New Horizons to nie jest gra dla każdego. To czołowy przedstawiciel gatunku slow life, bo faktycznie życie na tamtejszej wyspie jest niespieszne i relaksujące. Tam nie obowiązuje kwarantanna, życie jest radosne, a problemów codzienności: brak. Nie ma sytuacji stresowych i wiem, że będę do Animal Crossing: New Horizons powracał jeszcze długo. Nie bawię się kalendarzem, więc co rusz czekają tam na mnie nowe atrakcje. Jeżeli oczekujecie spokojnej gry która będzie dla Was odskocznią na wiele miesięcy — to właśnie ona. Niespieszna, urocza i wyjątkowa. Sprawdzi się zarówno przy długich sesjach, jak i krótkich partyjkach w przerwie od obowiązków, dlatego jak żadną inną warto jest ją mieć zawsze przy sobie. Jeżeli zdecydujecie się na zakup, rozważcie wersję cyfrową: to dużo wygodniejsze niż żonglerka kartridżami ;-).

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu