Recenzja

Znów nie poszedłem do kina, ale film zapamiętam na długo. Anihilacja - recenzja

Konrad Kozłowski
Znów nie poszedłem do kina, ale film zapamiętam na długo. Anihilacja - recenzja
68

Zapomnijmy kompletnie na kilkanaście minut o losach dystrybucji tego filmu. Zignorujmy jakiekolwiek informacje dotyczące daty premiery oraz jego dostępności. Nie spoglądajmy na tę produkcję przez pryzmat takiej czy innej metody promocji. Gdy to wszystko odłożymy na bok i skupimy się tylko na Anihilacji, to czy można powiedzieć, że to jest dobry film? Tak! I to cholernie dobry!

Ostatnie lata to naprawdę udany okres dla filmów z sci-fi. Z przyjemnością powracam dziś do Marsjanina, kontrowersyjnego Interstellar czy Nowego początku (pozwólcie, że będę jednak odnosił się do tego filmu używając jego oryginalnego tytułu, czyli Arrival). Ten ostatni wydaje się być pod wieloma względami podobny do najnowszego filmu z Natalie Portman, która jest zdecydowanie jednym z jego najjaśniejszych punktów, choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w jej głosie pozostały resztki intonacji i akcentu pierwszej damy, którą zagrała w Jackie.

Prawa natury nie działają za zasłoną "lśnienia"

Poza tą obserwacją nie mogę przyczepić się do czegokolwiek - Portman wciela się w biolożkę, która ma za sobą kilkuletnią służbę w armii. Jej partnerem jest jeden z towarzyszy broni, wciąż aktywny żołnierz, ale po powrocie z jednej z misji zachowuje się nieswojo i zaczyna ciężko chorować. Sytuacja nieco rozjaśnia się, gdy Lena (Natalie Portman) ląduje razem z nim w tajnej placówce, która powstała niedaleko niezbadanego zjawiska, które określane jest mianem “shimmer” (błyskać, migotać - nie wiadomo, jakie określenie zostanie użyte w polskiej wersji filmu, możliwe że "lśnienie").

Nie będzie to dla nikogo żadnym zaskoczeniem, że pani biolog zdecyduje się wziąć udział w kolejnej ekspedycji, która przekroczy błyszczącą zasłonę i znajdzie się w nieznanej i najwyraźniej niezbyt gościnnej krainie. Z poprzednich wypraw nie powrócił nikt, dlaczego więc tym razem miałoby być inaczej?

Początkowy chaos układa się w całość, a ja zbierałem szczękę z podłogi

Początkowe akty filmu rozgrywają się bardzo szybko, niektórzy stwierdzą, że nawet za szybko. Faktycznie, oglądamy migawki wielu wydarzeń i z początku nie jest łatwo poskładać to wszystko w całość. Z każdym krokiem przybliżającym główną bohaterkę do celu ekspedycji, poznajemy jednak coraz to ciekawsze, a nawet i zatrważające informacje o zdarzeniach wewnątrz krainy lśnienia. Wraz z panią biolog wyruszyły także inne badaczki oraz sama szefująca placówce pani dyrektor. Odkrywanie wraz z nimi zasad kierujących naturą za błyszczącą zasłoną bywa zachwycające, ale i przerażające. Choć części możemy domyślać się sami, to jednak potwierdzenie tego poprzez namacalne dowody potrafi zszokować.

Takie efekty udaje się osiągnąć nie tylko poprzez świetną grę aktorską liderującej obsadzie Portman oraz reszty ekipy, ale również przepięknie wykreowany świat przez Garalda. Wygenerowane za pomocą grafiki komputerowej zjawiska (nic więcej Wam nie zdradzę) potrafią wprawić w osłupienie, strach bądź podziw. Jeśli macie wrażenie, że seans Anihilacji to rollercoaster emocji, to w pewnym sensie tak rzeczywiście jest. Ale od pierwszej do ostatniej minuty film po prostu zasysa nas do swojego świata i nie wypuszcza ani na chwilę.

"Anihilacja" to świetny film sci-fi, nie tylko dla fanów gatunku

Anihilacja przypomina mi w swojej strukturze Arrival, a po zobaczeniu obydwu produkcji z pewnością dopatrzycie się wielu innych punktów wspólnych. Muszę jednak powiedzieć, że Anihilację mam zdecydowaną ochotę zobaczyć co najmniej jeszcze jeden raz, a to prowadzi nas do tematu, od którego uciekłem na początku recenzji.

Anihilacja zawita na Netflix już 12 marca, co oznacza, że nie będzie mogli (choćbyście chcieli) zobaczyć tego filmu w kinach. Z jednej strony oznacza to, że zostaniecie ograniczeni do wielkości Waszego telewizora/monitora i nagłośnienia, którym dysponujecie sami lub Wasi znajomi. Nie będę też ukrywał, że Anihilacja jest jednym z tych filmów, które zdecydowanie lepiej oglądałoby się w ciemnej, kinowej sali mogąc odetchnąć od świata zewnętrznego. Z drugiej zaś strony, ponowny seans Anihilacji będziecie mieli na wyciągnięcie ręki, podobnie jak analizę wszystkich detali i smaczków, które przygotował dla nas reżyser oraz ekipa od efektów specjalnych.

Obym dożył czasów, w których albo Netflix wybuduje własne kina, albo multipleksy porozumieją się z Netflixem i będziemy mieli po prostu wybór.

A tymczasem odliczajcie do 12 marca, bo tym razem po prostu nie możecie pominąć tej premiery.

https://www.youtube.com/watch?v=LtQ__kMNRjE&t=3s

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu