Świat

Zuckerberg inwestuje prywatne pieniądze w startup Andela. Na jego miejscu też bym to zrobił

Maciej Sikorski
Zuckerberg inwestuje prywatne pieniądze w startup Andela. Na jego miejscu też bym to zrobił
14

Kilka kwartałów temu głośno było o decyzji Marka Zuckerberga - wraz ze swą żoną postanowił przekazać 99% majątku na cele charytatywne. Piękne, lecz nie brakowało przy tym komentarzy wskazujących, że to wybieg, który da Zuckerbergom jeszcze większe możliwości inwestycyjne: nie muszą przekazywać środków jedynie na cele non profit. I nie zrobią tego jednorazowo, to inicjatywa rozciągnięta w czasie na dekady. W końcu przyszedł czas na próbkę tego, gdzie popłyną miliardy pary Chan-Zuckerberg. To projekt, na którym skorzystają Afryka i... zachodnie firmy.

Andela - taką nazwę nosi startup, o którego istnieniu dowiedziałem się parę dni temu. Stosunkowo młode przedsięwzięcie, ale z naprawdę dużymi ambicjami i możliwościami: jeśli wśród twoich inwestorów jest GV, czyli ramię inwestycyjne Alphabet (Google) oraz Chan Zuckerberg Initiative, czyli wspomniany fundusz szefa Facebooka, to wiedz, że coś się dzieje. Runda finansowania nie była olbrzymia, to 24 mln dolarów - w amerykańskich warunkach kwota nie poraża. Ale można założyć, że to początek czegoś naprawdę dużego.

Andela - taką nazwę nosi startup, o którego istnieniu dowiedziałem się parę dni temu. Stosunkowo młode przedsięwzięcie, ale z naprawdę dużymi ambicjami i możliwościami: jeśli wśród twoich inwestorów jest GV, czyli ramię inwestycyjne Alphabet (Google) oraz Chan Zuckerberg Initiative, czyli wspomniany fundusz szefa Facebooka, to wiedz, że coś się dzieje. Runda finansowania nie była olbrzymia, to 24 mln dolarów - w amerykańskich warunkach kwota nie poraża. Ale można założyć, że to początek czegoś naprawdę dużego.

Andela, czyli programiści z Czarnego Lądu

W wielkim skrócie startup działa w następujący sposób: przyjmuje zgłoszenia od osób, które chcą przejść szkolenie i zostać programistami (do tej pory aplikowało aż 40 tysięcy osób). Z tego grona w długim i skomplikowanym procesie rekrutacyjnym wybiera garstkę ludzi (póki co kilkuset) i uczy ich programowania. Intensywnie, przez pół roku. Następnie uczniowie są wdrażani w projekty realizowane przez wielkie firmy - IBM, Microsoft czy Facebooka. Ale nie wyjeżdżają do biur ulokowanych w Dolinie Krzemowej czy innym regionie USA. Pozostają w Afryce i nadal współpracują ze startupem. W ich kampusie spędzą kolejne 3,5 roku.

Firmy przekazują pieniądze startupowi, ten wypłaca pensje swoim "podopiecznym". Jak wysokie? Nie wiadomo, wspomina się o przyzwoitych zarobkach lokalnej klasy średniej. Na razie to rozwiązanie rozwijane jest w dwóch miastach w Nigerii i Kenii, pieniądze pozyskane we wspomnianej rundzie finansowania mają być przeznaczone na uruchomienie programu w kolejnym państwie. Rozpoczną się tam poszukiwania uzdolnionych ludzi, którzy mają predyspozycje do zostania programistą. Startup podkreśla, że kładzie duży nacisk na aktywizację kobiet, przyciągnięcie ich do nauki i pracy.

Na pierwszy rzut oka można to uznać za działalność charytatywną, rozwija się edukację w krajach, które mają z nią problem, które pod względem rozwoju gospodarczego odstają od świata Zachodu. Utalentowanym ludziom ułatwia się start, zdobycie porządnego zawodu, który z pewnością będzie przydatny w kolejnych dekadach. Trochę inna bajka niż rozdawanie kur, na które zdecydował się Bill Gates, ale równie ciekawe. A przy tym opłacalne dla obu stron...

Tani programiści i afrykański boom

USA mają problem z programistami, z ich deficytem. Zmagają się z tym także kraje europejskie, Polska też mówi coraz głośniej o niedoborach (nasze wynikają m.in. z tego, że ludzie wyjeżdżają na Zachód lub pracują zdalnie dla zachodnich firm). W ramach rozwiązania problemu i jednoczesnego cięcia kosztów, korporacje z USA decydują się na oddziały w Europie Wschodniej czy w Azji. Teraz dojdzie do tego Afryka. Uzyskają dostęp do wykwalifikowanej kadry i nie zapłacą za to fortuny. Przecież wspomniana dobra pensja lokalnej klasy średniej to zupełnie inne pieniądze niż te wypłacane pracownikom w USA.

Jednocześnie warto mieć na uwadze nadchodzący boom demograficzny w Afryce. Dzisiaj wiekszość populacji liczącej ponad miliard ludzi, to osoby młode lub bardzo młode. Według prognoz, do końca stulecia na tym kontynencie pojawi się kilka kolejnych miliardów mieszkańców. Powstanie olbrzymi rynek, na którym trzeba zaistnieć - kiedyś już o tym pisałem. A po co oddelegowywać do pracy w Afryce ludzi z Ameryki czy Europy, skoro można polegać na wykształconej lokalnej kadrze? Andela to tworzenie przyczółków, baz, z których może się rozpocząć przyszła ekspansja.

Niejednokrotnie przywoływałem na AW projekt Internet.org, którego celem jest podłączenie do Sieci kolejnych miliardów ludzi. Za tą inicjatywą stoi m.in. Facebook i chociaż jest ona reklamowana jako szczytne działanie, to nie brakuje głosów krytyki: użytkownicy uzyskują dostęp do protezy Internetu, a wielkim firmom zależy tu tylko na kasie. Podejrzewam, że Andela zostanie wpisana w ten projekt - zarówno przez krytyków, jak i apologetów inicjatyw typu Internet.org. Nie zdziwię się, jeśli pojawią się słowa o dalszym wyzysku i kolonializmie.

Sam nie jestem tak krytycznie nastawiony. Owszem, dostrzegam zysk zachodnich firm, ale widzę w tym także szansę dla Afryki: wykształcona zostanie grupa ludzi, która w przyszłości nie będzie musiała pracować dla IBM czy Google - mogą stworzyć własne biznesy i pomóc rozwinąć swoje państwa. Albo pracować dla obcych zdalnie i wydawać na miejscu zarobione w ten sposób pieniądze. W obu przypadkach Afryka zyska. Zdecydowanie rzecz godna uwagi. Z przynajmniej kilku powodów...

Andela, czyli programiści z Czarnego Lądu

W wielkim skrócie startup działa w następujący sposób: przyjmuje zgłoszenia od osób, które chcą przejść szkolenie i zostać programistami (do tej pory aplikowało aż 40 tysięcy osób). Z tego grona w długim i skomplikowanym procesie rekrutacyjnym wybiera garstkę ludzi (póki co kilkuset) i uczy ich programowania. Intensywnie, przez pół roku. Następnie uczniowie są wdrażani w projekty realizowane przez wielkie firmy - IBM, Microsoft czy Facebooka. Ale nie wyjeżdżają do biur ulokowanych w Dolinie Krzemowej czy innym regionie USA. Pozostają w Afryce i nadal współpracują ze startupem. W ich kampusie spędzą kolejne 3,5 roku.

Firmy przekazują pieniądze startupowi, ten wypłaca pensje swoim "podopiecznym". Jak wysokie? Nie wiadomo, wspomina się o przyzwoitych zarobkach lokalnej klasy średniej. Na razie to rozwiązanie rozwijane jest w dwóch miastach w Nigerii i Kenii, pieniądze pozyskane we wspomnianej rundzie finansowania mają być przeznaczone na uruchomienie programu w kolejnym państwie. Rozpoczną się tam poszukiwania uzdolnionych ludzi, którzy mają predyspozycje do zostania programistą. Startup podkreśla, że kładzie duży nacisk na aktywizację kobiet, przyciągnięcie ich do nauki i pracy.

Na pierwszy rzut oka można to uznać za działalność charytatywną, rozwija się edukację w krajach, które mają z nią problem, które pod względem rozwoju gospodarczego odstają od świata Zachodu. Utalentowanym ludziom ułatwia się start, zdobycie porządnego zawodu, który z pewnością będzie przydatny w kolejnych dekadach. Trochę inna bajka niż rozdawanie kur, na które zdecydował się Bill Gates, ale równie ciekawe. A przy tym opłacalne dla obu stron...

Tani programiści i afrykański boom

USA mają problem z programistami, z ich deficytem. Zmagają się z tym także kraje europejskie, Polska też mówi coraz głośniej o niedoborach (nasze wynikają m.in. z tego, że ludzie wyjeżdżają na Zachód lub pracują zdalnie dla zachodnich firm). W ramach rozwiązania problemu i jednoczesnego cięcia kosztów, korporacje z USA decydują się na oddziały w Europie Wschodniej czy w Azji. Teraz dojdzie do tego Afryka. Uzyskają dostęp do wykwalifikowanej kadry i nie zapłacą za to fortuny. Przecież wspomniana dobra pensja lokalnej klasy średniej to zupełnie inne pieniądze niż te wypłacane pracownikom w USA.

Jednocześnie warto mieć na uwadze nadchodzący boom demograficzny w Afryce. Dzisiaj wiekszość populacji liczącej ponad miliard ludzi, to osoby młode lub bardzo młode. Według prognoz, do końca stulecia na tym kontynencie pojawi się kilka kolejnych miliardów mieszkańców. Powstanie olbrzymi rynek, na którym trzeba zaistnieć - kiedyś już o tym pisałem. A po co oddelegowywać do pracy w Afryce ludzi z Ameryki czy Europy, skoro można polegać na wykształconej lokalnej kadrze? Andela to tworzenie przyczółków, baz, z których może się rozpocząć przyszła ekspansja.

Andela - taką nazwę nosi startup, o którego istnieniu dowiedziałem się parę dni temu. Stosunkowo młode przedsięwzięcie, ale z naprawdę dużymi ambicjami i możliwościami: jeśli wśród twoich inwestorów jest GV, czyli ramię inwestycyjne Alphabet (Google) oraz Chan Zuckerberg Initiative, czyli wspomniany fundusz szefa Facebooka, to wiedz, że coś się dzieje. Runda finansowania nie była olbrzymia, to 24 mln dolarów - w amerykańskich warunkach kwota nie poraża. Ale można założyć, że to początek czegoś naprawdę dużego.

Andela, czyli programiści z Czarnego Lądu

W wielkim skrócie startup działa w następujący sposób: przyjmuje zgłoszenia od osób, które chcą przejść szkolenie i zostać programistami (do tej pory aplikowało aż 40 tysięcy osób). Z tego grona w długim i skomplikowanym procesie rekrutacyjnym wybiera garstkę ludzi (póki co kilkuset) i uczy ich programowania. Intensywnie, przez pół roku. Następnie uczniowie są wdrażani w projekty realizowane przez wielkie firmy - IBM, Microsoft czy Facebooka. Ale nie wyjeżdżają do biur ulokowanych w Dolinie Krzemowej czy innym regionie USA. Pozostają w Afryce i nadal współpracują ze startupem. W ich kampusie spędzą kolejne 3,5 roku.

Firmy przekazują pieniądze startupowi, ten wypłaca pensje swoim "podopiecznym". Jak wysokie? Nie wiadomo, wspomina się o przyzwoitych zarobkach lokalnej klasy średniej. Na razie to rozwiązanie rozwijane jest w dwóch miastach w Nigerii i Kenii, pieniądze pozyskane we wspomnianej rundzie finansowania mają być przeznaczone na uruchomienie programu w kolejnym państwie. Rozpoczną się tam poszukiwania uzdolnionych ludzi, którzy mają predyspozycje do zostania programistą. Startup podkreśla, że kładzie duży nacisk na aktywizację kobiet, przyciągnięcie ich do nauki i pracy.

Na pierwszy rzut oka można to uznać za działalność charytatywną, rozwija się edukację w krajach, które mają z nią problem, które pod względem rozwoju gospodarczego odstają od świata Zachodu. Utalentowanym ludziom ułatwia się start, zdobycie porządnego zawodu, który z pewnością będzie przydatny w kolejnych dekadach. Trochę inna bajka niż rozdawanie kur, na które zdecydował się Bill Gates, ale równie ciekawe. A przy tym opłacalne dla obu stron...

Tani programiści i afrykański boom

USA mają problem z programistami, z ich deficytem. Zmagają się z tym także kraje europejskie, Polska też mówi coraz głośniej o niedoborach (nasze wynikają m.in. z tego, że ludzie wyjeżdżają na Zachód lub pracują zdalnie dla zachodnich firm). W ramach rozwiązania problemu i jednoczesnego cięcia kosztów, korporacje z USA decydują się na oddziały w Europie Wschodniej czy w Azji. Teraz dojdzie do tego Afryka. Uzyskają dostęp do wykwalifikowanej kadry i nie zapłacą za to fortuny. Przecież wspomniana dobra pensja lokalnej klasy średniej to zupełnie inne pieniądze niż te wypłacane pracownikom w USA.

Jednocześnie warto mieć na uwadze nadchodzący boom demograficzny w Afryce. Dzisiaj wiekszość populacji liczącej ponad miliard ludzi, to osoby młode lub bardzo młode. Według prognoz, do końca stulecia na tym kontynencie pojawi się kilka kolejnych miliardów mieszkańców. Powstanie olbrzymi rynek, na którym trzeba zaistnieć - kiedyś już o tym pisałem. A po co oddelegowywać do pracy w Afryce ludzi z Ameryki czy Europy, skoro można polegać na wykształconej lokalnej kadrze? Andela to tworzenie przyczółków, baz, z których może się rozpocząć przyszła ekspansja.

Niejednokrotnie przywoływałem na AW projekt Internet.org, którego celem jest podłączenie do Sieci kolejnych miliardów ludzi. Za tą inicjatywą stoi m.in. Facebook i chociaż jest ona reklamowana jako szczytne działanie, to nie brakuje głosów krytyki: użytkownicy uzyskują dostęp do protezy Internetu, a wielkim firmom zależy tu tylko na kasie. Podejrzewam, że Andela zostanie wpisana w ten projekt - zarówno przez krytyków, jak i apologetów inicjatyw typu Internet.org. Nie zdziwię się, jeśli pojawią się słowa o dalszym wyzysku i kolonializmie.

Sam nie jestem tak krytycznie nastawiony. Owszem, dostrzegam zysk zachodnich firm, ale widzę w tym także szansę dla Afryki: wykształcona zostanie grupa ludzi, która w przyszłości nie będzie musiała pracować dla IBM czy Google - mogą stworzyć własne biznesy i pomóc rozwinąć swoje państwa. Albo pracować dla obcych zdalnie i wydawać na miejscu zarobione w ten sposób pieniądze. W obu przypadkach Afryka zyska. Zdecydowanie rzecz godna uwagi. Z przynajmniej kilku powodów...

Niejednokrotnie przywoływałem na AW projekt Internet.org, którego celem jest podłączenie do Sieci kolejnych miliardów ludzi. Za tą inicjatywą stoi m.in. Facebook i chociaż jest ona reklamowana jako szczytne działanie, to nie brakuje głosów krytyki: użytkownicy uzyskują dostęp do protezy Internetu, a wielkim firmom zależy tu tylko na kasie. Podejrzewam, że Andela zostanie wpisana w ten projekt - zarówno przez krytyków, jak i apologetów inicjatyw typu Internet.org. Nie zdziwię się, jeśli pojawią się słowa o dalszym wyzysku i kolonializmie.

Sam nie jestem tak krytycznie nastawiony. Owszem, dostrzegam zysk zachodnich firm, ale widzę w tym także szansę dla Afryki: wykształcona zostanie grupa ludzi, która w przyszłości nie będzie musiała pracować dla IBM czy Google - mogą stworzyć własne biznesy i pomóc rozwinąć swoje państwa. Albo pracować dla obcych zdalnie i wydawać na miejscu zarobione w ten sposób pieniądze. W obu przypadkach Afryka zyska. Zdecydowanie rzecz godna uwagi. Z przynajmniej kilku powodów...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu