Świat

Kalifornia ma większą gospodarkę niż Francja. Ale życie w tym stanie nie jest usłane różami

Maciej Sikorski
Kalifornia ma większą gospodarkę niż Francja. Ale życie w tym stanie nie jest usłane różami
Reklama

Kalifornia jest prawdopodobnie jednym z tych miejsc, do których chciałaby pojechać większość populacji naszego globu. A powodów dla takiej wycieczki można wymienić sto albo i tysiąc: plaże, Hollywood, widoki, znane uczelnie, kuchnia... No i Dolina Krzemowa. Stan bardzo ludny, a do tego rozwinięty gospodarczo, z PKB większym niż w przypadku Francji czy Brazylii. Umacnia się obraz potęgi, w której wyrastają biznesy warte setki miliardów dolarów, a człowiek z wizją (i szczęściem) może zostać miliarderem w kilka lat. Ale na tym obrazku znajdziemy poważną rysę.

Kalifornia szóstą gospodarką globu - na taką informację trafiłem dzisiaj w Sieci. Amerykański stan przeskoczył Francję dzięki zawirowaniom na rynkach finansowych i swojemu rozwojowi. PKB jest niewiele niższe od tego, jakim może się pochwalić Wielka Brytania. Ktoś stwierdzi pewnie, że takie wyliczenia nie mają sensu, że Kalifornia "wyrwana" z amerykańskiej gospodarki nie mogłaby się pochwalić takim wynikiem. Możliwe, lecz niewiele to zmienia - nikt nie zamierza (chyba) umieszczać stanu na stałe w takich zestawieniach - to raczej pokaz siły regionu, jego znaczenia w gospodarce USA i globu.

Reklama

Kraina miodem i mlekiem płynąca

Zaintrygowany wynikiem słonecznego stanu, jego potęgą gospodarczą, zacząłem drążyć temat i trafiłem na ciekawy tekst, w którym pojawiły się kolejne informacje potwierdzające, że Kalifornia to mocarz - wystarczy wspomnieć, że cztery z dziesięciu największych firm świata (mowa o biznesach notowanych na giełdzie), ma swoje siedziby w Kalifornii. Trzy z nich to przedstawiciele Doliny Krzemowej: Apple, Alphabet i Facebook. Ostatnie dwie firmy mają mniej niż dwie dekady - jeżeli chcesz szybko odnieść sukces na wielką skalę, to w słonecznym stanie masz na to większe szanse.

Region zamieszkuje około 40 mln osób - dużo, to najludniejszy stan w USA, co nie jest bez znaczenia. Zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę podatki i rynek pracy. Ten ostatni jest w znacznym stopniu nakręcany przez Dolinę Krzemową, lecz stan nie funkcjonuje wyłącznie w oparciu o ten sektor: bardzo silne są rolnictwo oraz produkcja. W Kalifornii rozwijają się firmy z wielu segmentów gospodarki (obok siebie funkcjonują rosnąca w siłę branża energetyczna nowej fali, przemysł filmowy/rozrywkowy oraz leśnictwo czy edukacja). Spora populacja, przy tym bardzo zdywersyfikowana (co też ma poważne zalety), ale znajduje się dla niej zajęcie - tylko w ubiegłym roku w Kalifornii pojawiło się blisko 440 tysiecy nowych miejsc pracy. Pod tym względem stan błyszczy na tle pozostałych regionów USA.

Człowiek patrzy na te dane, ponownie myśli o miliardach dolarów, jakimi obraca się w Dolinie Krzemowej i okolicach, o tych sadach dostarczających pomarańcze, o winnicach i gwizdach kina, których w stanie jest na pęczki, a potem dochodzi do wniosku, że to musi być raj - nic tylko spakować się i jechać szukać szczęścia nad Oceanem...

Kalifornia ma też swoje ciemne oblicze i coraz o nim głośniej

Wrażenie robią wykresy i tabelki prezentujące PKB stanu, ale uwagę zwracają na siebie również dane dotyczace ubóstwa w regionie. Bieda dotyka nawet kilkudziesięciu procent mieszkańców. Osoby, które interesują się tematem Doliny Krzemowej, robienia w niej biznesu i życia, pewnie doskonale zdają sobie z tego sprawę. Jeżeli rozmawia się twórcami startupów o robieniu interesów w tym miejscu, dość szybko zauważają, że reguły gry są tam naprawdę trudne - wynajem mieszkania (lub choćby pokoju) albo przestrzeni biurowej to spore wyzwanie finansowe i duże obciążenie. Kasa przekazywana od inwestorów palona jest szybko m.in. przez wysokie opłaty.

Firmy coraz częściej próbują od tego uciekać i szukają sobie miejsca w "okolicach". Dobrym przykładem Nevada czy Teksas - ten ostatni pojawił się kiedyś w tekście na AW, już wtedy (a był to rok 2012) autor pisał, że Dolina Krzemowa, szerzej Kalifornia, przestaje być dobrym miejscem do życia. Nawet specjaliści nie zarabiają tam kokosów, a jeśli wydaje się nam, że ich pensje są wysokie, to i koszty życia do niskich nie należą. Kiedyś pisałem, że pracownik Google zamieszkał w ciężarówce, potem dowiedziałem się, że takich ludzi przybywa i kombinują jak mogą, by wyjść na swoje. Głód przestrzeni, której potrzebują korporacje (przykładem wielka siedziba Apple) i zdolności top menedżerów do płacenia wielkich sum za domy, sprawiają, że ludzie z tego raju uciekają. W czasach globalnej wioski można się przecież przenieść do sąsiedniego stanu i to bez poważnych konsekwencji dla biznesu. A jeśli zaczną być wdrażane produkty typu Hyperloop i pojawi się transport nowego typu, to Kalifornia może się stać wielkim biurowcem, ale sypialnią być przestanie.

Nie piszę tego, by kogoś zniechęcić do Doliny krzemowej czy Kalifornii - stan jest ludny, bogaty i szybko rośnie w siłę, to się nie zmieni. Ale nie jest tak, że każdy żyje tam niczym w bajce. Gospodarka może i większa od tej francuskiej, ale czy przeciętny poziom życia jest wyższy? Analogicznie można to odnieść do gospodarki chińskiej: jest dzisiaj drugą siłą na naszym globie, ale przeciętny chińczyk nie musi tego odczuwać...

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama