W świecie motoryzacji istnieje garstka osób, których pracę podziwia się z bezpiecznej odległości i o których pracy mało kto wie. Czasami nawet tego, że istnieją. Podziwia się natomiast ich dzieła a samych autorów otacza kultem i legendami. W kontekście aut są to designerzy i tunerzy. Do grona tych pierwszych zaliczyć można takich artystów jak Ferdinand Alexander Porsche, który zaprojektował nieśmiertelną ‘911stkę’, Giorgetto Giugiaro odpowiedzialny za wygląd dziesiątek mechanicznych arcydzieł, czy świętej pamięci Janusz Kaniewski, spod którego ręki wyszły w świat takie świetności jak Ferrari 458 Italia, czy Ferrari California.
Autorem tekstu jest Michał Gąsior
O ile designerz, z wyjątkiem tych najsłynniejszych, pozostają w dużej mierze anonimowi dla większości, o tyle tych drugich nie zna już prawie nikt poza ekstremalnie wąskim gronem fanatyków. W kontekście Porsche są to Magnus Walker z Urban Outlaw, Rob Dickinson z Singer Vehicle Design oraz Akira Nakai San z RAUH-Welt Begriff (RWB). Każdy z nich ma zupełnie inną osobowość i absolutnie każdy jest totalnym świrem na punkcie Porsche oraz swojej unikatowej filozofii ich przeróbek. Kiedy więc do Polski przyleciał założyciel najbardziej kultowej firmy tunerskiej Porsche, nie mogłem go nie poznać.
Akira jest niski, pewnie niewiele wyższy od aut ze Stuttgart-Zuffenhausen, które tak kocha. To jeden z ostatnich samurajów motoryzacji, ktoś kto działa według etycznego kodeksu pracy, który sam zresztą stworzył i w który bezgranicznie wierzy. Porównanie do samurajów nie jest zresztą przypadkowe, byli to wszak goście rzadko przekraczający 155 cm wzrostu, a których upór i wierność przeszły do historii. Choć Nakai San pracuje w podartych dżinsach, na głowie ma totalny nieład, a ręce czarne od smaru, auta które buduje doprowadza do absolutnej perfekcji i nie bierze jeńców. W każdym garażu, w którym pracuje, musi mieć tron, nieskończone ilości papierosów, cappuccino i świeżych owoców. Dziesiątki, a niekiedy setki gapiów, którzy błyskają flashami w czasie jego pracy to tylko dodatek, do którego mistrz musiał przywyknąć. To typ przyjemnego w obyciu tyrana, którego jedną z prostych zasad jest: po mojemu albo wcale. Bo choćbyś miał swój pomysł na Porsche RWB, on i tak zrobi go według własnego uznania a tobie pozostanie się z tym pogodzić.
Oglądaniu Akiry przy pracy towarzyszy atmosfera oczyszczenia. Facet jest w kompletnym transie, potrafi leżeć na podłodze swojego garażu godzinami i szukać w swoim dziele niedoskonałości. Jeśli drgnie to tylko po to, aby sięgnąć po wymiętego Winstona, których pali tyle, że zastanawiam się czasem, czy akronim RWB nie powinien być rozwinięty do RAUCH-Welt (od niemieckiego rauchen, czyli palić). Jego miejsce pracy to istny burdel, choć ja wolę określenie artystyczny nieład. W porównaniu z głównym warsztatem Akiry znajdującym się na przedmieściach japońskiego miasta Kashiwa, panuje tu i tak względny porządek. Japońska dziupla Nakai-sana wygląda jak połączenie lombardu z pakistańskim targowiskiem. Pełno w nim wszystkiego co ma znaczek Porsche albo jest znakiem drogowym, gazetą lub przypadkową częścią z jakiegoś prosiaka. To pamiątki i inspiracje artysty, który zdaje się czuć w tym zagraconym folklorze jak ryba w wodzie.
Wszystko co robi Nakai San nosi znamiona sztuki i to tej o elitarnym charakterze. Prawda i legenda dotyczące Bossa mieszają się ze sobą i ciężko dziś wskazać wyraźnie, gdzie jest ta cienka granica. Mówi się że dla jednego klienta Akira składa tylko jedno auto, choćby nie wiadomo ile mu płacono, ale przecież w prawdziwej sztuce nie idzie o pieniądze. Nie złamał tej zasady podobno nawet dla obrzydliwie bogatych Emiratczyków, dla których zbudował po jednej sztuce RWB, mimo, że chcieli więcej. Kolejną zasadą jego filozofii jest indywidualizm. Każde auto ze stajni RWB jest ręcznie budowane przez samego Akirę i nie ma drugiego identycznego choć wszystkie noszą pewne wizualne atrybutu jego wyjątkowego stylu. Tak jakby w pewnym sensie składał podpis na namalowanym przez siebie obrazie. Nakai San nadaje też nazwy swoim dziełom. Najsłynniejszy - ten zbudowany dla siebie, który przyniósł mu globalną sławę - nazywa się Stella Artois od ulubionego piwa Bossa.
Dlaczego Porsche? - Pytam go. Pokazuje ręką na model 993, nad którym właśnie pracuje. Spójrz na tę linię. - Mówi. Porsche jest ponadczasowe, praktycznie się nie zmienia.
Nie ciężko opisać to co czuje Akira do marki. Darzy ją miłością i kultem religijnym. Zresztą, gdy ogląda się go przy pracy to można odnieść wrażenie, że momentami modli się do jakiegoś Boga motoryzacji i dziękuje za możliwość obcowania z absolutem - może do samego Ferdynanda, kto wie? Styl przeróbek Nakai Sana jest tak specyficzny, że nawet laik bez trudu rozpozna go na ulicy. Olbrzymie przetłoczenia nadkoli, nity i wystające śruby, spore obniżenie auta, monstrualnie szerokie koła i felgi na pokaźnych rantach. Surowość w pełnej krasie na co wskazuje zresztą nazwa firmy, bo niemieckie słowo rauh oznacza coś szorstkiego. Styl ten budzi sporo kontrowersji. Jedni kochają go na zabój, wszak RWB to symbol japońskiej kultury i samochodowego podziemia a sam Akira do dziś ściga się w legalnych wyścigach torowych i tych mniej legalnych driftowych rodem z filmu Tokyo Drift. Są też jednak puryści, dla których Akira to zwykły rzeźnik zarzynający prosiaki (prosiak to powszechnie używana nazwa Porsche). Dla mnie są one po prostu efektem absolutnej pasji, którą dobrze rozumiem.
Akira przyleciał do Polski kilka dni wcześniej na zaproszenie Jarosława Sekuny z 911Garage, aby zbudować dwa Porsche w podwarszawskich Łomiankach. Czerwone 993 z olbrzymim skrzydłem z tyłu, na czarnych felgach i ze srebrnym rantem o takiej głębokości, że bez większego trudu zmieściłby się w nim człowiek. Temu dziełu Nakai San nadał imię Kabuto, czyli samurajski hełm. Nieco starszy, srebrny model 964, wygląda znacznie czyściej i gdyby nie nadkola na sterydach i naklejka RWB na szybie to przypominałby skromnością design konkurencji ze amerykańskiego studia Singer. Tę piękność Akira nazwał Yoroi, co po japońsku oznacza zbroję samuraja. Po kilku dniach ciężkiej pracy, zamknięty w garażu w oparach papierosów, oleju silnikowego i hektolitrach wypitej kawy, Akira Nakai San złożył podpis na swoich dziełach i ruszył dalej w świat, gdzie potrzebują go inni pasjonaci przerabiający swoje ukochane Porsche.
Kilka dni po wylocie Akiry, na spokojnie, gdy miałem kilka chwil na przetrawienie tego kim jest ten tajemniczy człowiek i czym jest jego RWB, doszedłem do wniosku, że twórca i jego dzieła na zawsze pozostaną lekko niezrozumiałe. Ani jednego ani drugiego nie da się zwyczajnie pojąć, jest w tym zarówno rzemieślnicza surowość jak i artystyczny mistycyzm, takie literackie niedopowiedzenie. Kiedy rozmawiałem z Jarkiem Sekuną, właścicielem 911 Garage i jednego z dwóch pierwszych Porsche RWB w Polsce i pytałem go o wybór RWB, powiedział dość lakonicznie, że tę markę trzeba zrozumieć tak samo jak Akirę i jego filozofię. Czym jest więc ta filozofia, o której stale słyszę w kontekście Japończyka? Sam mistrz niemal w każdym wywiadzie powtarza jak mantrę, że samochód ma nie tylko wyglądać, ale przede wszystkim jeździć. To maszyna stworzona do użytku, której celem nie jest stać na wystawie. Akira Nakai San nie lubi, gdy jego dzieła zostają częścią kolekcji i woli, gdy się nimi jeździ. Uważa też, co jest konsekwencją tej pragmatycznej filozofii, że mycie samochodu jest zbędne, bo w jego naturze leży ubrudzenie się.
Mogąc obserwować Bossa przy pracy zrozumiałem jednak, że tego co robi i dlaczego właśnie tak a nie inaczej nie da się pojąć rozumem. To trzeba poczuć. Tak samo jak z każdą inną formą sztuki. I chyba właśnie w tym tkwi istota kultu, który wytworzył się wokół Akiry.
Akira Nakai San roztacza niewidzialną aurę, która sprawia wrażenie przejrzystej. To dzięki niej wszystkim wydaje się, że go znają i rozumieją. W rzeczywistości jednak skrywa się za nią człowiek z krwi i kości, którego pragnień i myśli być może nigdy nie odgadniemy. To mistrz balansowania między introwertyzmem i ekstrawertyzmem. Wiemy o nim dokładnie tyle ile chce żebyśmy wiedzieli, świadomie wpuszczając gości jedynie do przedpokoju, ale salon trzymając z dala od ludzkiego wzroku. To artysta-pracoholik, który między jednym i drugim papierosem rozmawia przez telefon w sprawie kolejnych planowanych przeróbek. Wskazówek na temat tego kim naprawdę jest Akira Nakai San z pewnością możemy szukać w jego dziełach. Wiadomo między innymi to, że Akira żyje dniem dzisiejszym i o przyszłości zdaje się nie myśleć. Rano składa auto w Warszawie, jutro w Bangkoku, pojutrze w Dubaju a później może w Los Angeles. Dopóki w żyłach płynie benzyna - zdaje się mówić postawa Akiry - dopóty życie ma sens. No może jeszcze jakieś Porsche do przeróbki.
Utożsamiłem Akirę ze współczesnym a nawet ostatnim samurajem i teza nie broni się sama, robi to Nakai-san. Kiedy ukończył budować Kabuto, które wyjechało z garażu i stanęło pomiędzy tłumem gapiów, Akira zdawał się nie słyszeć dobiegających z zewnątrz okrzyków i oklasków. Był jeszcze w amoku a może po prostu naszła go melancholia po skończonym dziele. Klęczał w wytartych spodniach na podłodze garażu i wolno, metodycznie zbierał porozrzucane dookoła narzędzia, śrubki i części samochodu, który w tym samym czasie był obfotografowywany z każdej strony kilkadziesiąt metrów za plecami Nakai-sana. Z zewnątrz dobiegała muzyka, ludzie się bawili. Dlaczego nie cieszysz się z innymi tylko siedzisz tu sam i sprzątasz? - Spytał go ktoś. Akira tylko się uśmiechnął i powiedział spokojnie: Muszę jeszcze pozbierać swoje rzeczy. Etos pracy i życia. Oto Akira Nakai-san, żywa legenda i ostatni samuraj motoryzacji.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu