Felietony

Płacę abonament by grać, słuchać muzyki, oglądać seriale — i mi to pasuje!

Kamil Świtalski
Płacę abonament by grać, słuchać muzyki, oglądać seriale — i mi to pasuje!
Reklama

Coraz większy tłok na rynku w kwestii abonamentu. To już nie jest jedna czy dwie usługi na krzyż. Zaczyna się rywalizacja i mnie, jako użytkownika, niezwykle to cieszy. Choć wiem, że nie wszystkich takie rozwiązania w pełni satysfakcjonują — to w pełni zrozumiałe.

Mówiąc o muzyce, serialach, filmach czy grach w formie abonamentowej trzeba mieć na uwadze jedną ważną rzecz: niczego de facto nie kupujemy, najprościej jest mówić o wypożyczeniu. I choć wiem że nie wszystkich takie rozwiązania satysfakcjonują, co jest zresztą w pełni uzasadnione, to sam niezwykle się cieszę, że takowe powstały. Przecież nikt nas nie zmusza do korzystania z nich — klasyczne formy nie umarły. Co więcej: rozwinęły skrzydła, dzięki nowym kanałom dystrybucji!

Reklama

Zacznijmy może od gier, wśród których opcji wyboru gracze mają naprawdę sporo — a z każdym rokiem przybywa nowych, kuszących, opcji. EA Access, ogłoszony dwa dni temu Xbox Game Pass, czy opierające się na nieco innych zasadach PlayStation Plus i Games with Gold — to prawdopodobnie dla wielu najważniejsze z usług. Łatwo dostępne, stosunkowo tanie, ciągnące za sobą szereg innych opcji (np. możliwość grania online na konsolach, robienia kopii zapisów gry w chmurze). Często można w nich spotkać gry z najwyższej półki, które niedawno miały swoją światową premierę. Stracę dostęp do gry kiedy nie przedłużę subskrypcji? Tak, wiem. Ale w ogóle się tym nie przejmuję, jeżeli mam być szczery. Dlaczego? Bo po pierwsze — miesięczne stawki za abonament są stosunkowo niewielkie z porównaniem do pełnej ceny produktu. A po drugie — rzadko kiedy mam ma tyle dużo czasu i samozaparcia, by powracać do znanych mi już tytułów, kiedy na horyzoncie pojawiają się kolejne świetne gry. Nie mam potrzeby "posiadania", chcę po prostu poznać jakieś dzieło. A jeśli ta forma nie ustępuje jakością wydaniu pudełkowemu, to... właściwie w czym problem? Chyba tylko w tym, że po przejściu nie będzie kurzyć się na półce, a ja zapłaciłem za nią znacznie mniej.

Podobnie rzeczy mają się w przypadku filmów, seriali, książek czy muzyki. Kolejne serwisy i usługi próbujące szczęścia w temacie wyrastają jak grzyby po deszczu. Przybywa ich z każdym rokiem, zarówno na rynku światowym, jak i u nas. Owszem, problemem jest to, że każdy region może liczyć na inne treści, co związane jest z problemami licencyjnymi. Jednak minęły już czasy kiedy korzystanie ze Spotify czy Netflixa wymagało kombinowania — jak choćby zabawy w płatne DNSy. Teraz są to usługi bez problemu dostępne i u nas — parę kliknięć i możemy się cieszyć pełną bazą treści na całym zestawie urządzeń. Od telefonów, przez tablety, komputery, konsole czy telewizory.

Streaming, a co to takiego?

Jednak ludzie wciąż podchodzą do tematu nieufnie. Są i tacy, którzy w 2017 roku pierwszy raz słyszą o opcjach streamingowych. Inni z kolei mają swoją nieśmiertelną wymówkę, że "już płacą za internet". Z tymi dyskusja często jest po prostu bez sensu. Ale resztę warto uświadamiać. I promować, przedstawiać rozmaite rozwiązania. Tak taniego dostępu do wielu dóbr jednocześnie jeszcze wcześniej nigdy nie było. Zamiast płacić za jedną grę ponad 200 złotych — możemy mieć dostęp do całego pakietu za kilkanaście złotych miesięcznie. Album muzyczny to często również kwestia kilkudziesięciu złotych — a istnieje duża szansa, że będzie czekał na nas na którymś z serwisów streamingowych, dostęp do których kosztuje ok. 20zl miesięcznie. A oprócz nich jeszcze kilka tysięcy innych.

Nie zawsze ma to sens

Są jednak przypadki, kiedy korzystanie z takich usług najzwyczajniej mija się z celem. O kolekcjonerach nawet nie wspominam, bo to oczywiste. Ale jeżeli wiemy że nie przeczytamy więcej niż jednej książki miesięcznie, to tańszy od świetnego Legimi opierającego się o abonament, będzie jej zakup. A już z pewnością wówczas, gdy trafimy na promocję, w czym chętnie pomoże nam chociażby serwis UpolujEbooka. I tak właściwie można mówić o większości przypadków. Ważne zatem jest to, jak zawzięcie konsumujemy te treści. Bo przecież oczywistym jest, że żaden miłośnik serii FIFA nie może sobie pozwolić na zeszłoroczną odsłonę w ramach EA Access. Podobnie jak nie może czekać nawet tygodnia po oficjalnej premierze czegokolwiek. Ale to są przypadki skrajnych zapaleńców. A przy ilości zaległości które większość z nas ma — jest ich stosunkowo niewielu, nieprawdaż?

Grafika

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama