Komputery i laptopy

Zewnętrzne karty graficzne mają obecnie więcej sensu niż kiedykolwiek wcześniej

Tomasz Popielarczyk
Zewnętrzne karty graficzne mają obecnie więcej sensu niż kiedykolwiek wcześniej
Reklama

Tegoroczne targi Computex zdominowały premiery ASUS-a. Przy tej okazji pojawił się ponownie wątek zewnętrznych GPU, które diametralnie zwiększają potencjał gamingowy stricte mobilnych sprzętów. I to ma sens - zdecydowanie większy niż jeszcze kilka lat temu.

Linia ROG nie była najważniejszą podczas Computex 2016. ASUS znacznie więcej uwagi poświęcił Zenfone'om, Zenbookowi 3 oraz Transformerom. Oba te światy łączy jednak pewien pomost, który otwiera przed użytkownikiem zupełnie nowe możliwości. Mowa tutaj o XG Station 2, którą po raz pierwszy zaprezentowano na tegorocznych targach CES. Teraz ujawniono zdecydowanie więcej szczegółów.

Reklama

Samo ROG XG Station 2 ma współpracować zarówno z kartami Radeon jak i GeForce. W prezentowanym podczas targów egzemplarzu umieszczono GTX 1080, a więc aktualnie najmocniejszy układ na rynku. Wewnątrz mamy zasilacz o mocy 680 W (z czego 500 W zarezerwowano dla karty graficznej, 80 W dla funkcji Quick Charge, a 100 W dla akcesoriów podłączonych do stacji), zatem z powodzeniem poradzi on sobie z takim wyzwaniem. Sama konstrukcja jest ponadto HUB-em USB - z tyłu znajdziemy cztery złącza w standardzie 3.0. Producent wbudował też kartę sieciową z gigabitowym portem Ethernet. Najważniejszy jest jednak port Thunderbolt 3, który zapewnia przepustowość na poziomie 40 Gb/s. I tu właśnie zaczyna się cała magia.


Zenbook 3 i Transformer 3, o których pisałem w ubiegłym tygodniu, zostały  wyposażone tylko i wyłącznie w złącza USB-C zgodne z Thunderbolt 3. Z jednej strony to czyni ich konstrukcje bardziej smukłymi, kompaktowymi i mobilnymi. Z drugiej znacząco ogranicza możliwości sprzętu. Szczególnie da się to odczuć w domu. I tutaj przychodzi z pomocą taka stacja dokująca. Stawiamy ją w okolicach telewizora. Podłączamy do portów USB klawiaturę, mysz, jakiś dodatkowy magazyn na dane. Po powrocie z pracy podłączamy tablet i... gramy. Mamy w ten sposób pełnowartościowego peceta o dużej mocy. Szkoda, że ASUS nie wykorzystał tutaj AMD X Connect, o którym pisałem jakiś czas temu. To by jeszcze bardziej zwiększyło przepustowość złącza.

Teoretycznie problemem może być ciągle procesor. Niskonapięciowy Core i7 demonem prędkości nie jest. Sęk w tym, że nie musi być. W dobie niskopoziomowego programowania, gdzie polecenia karcie graficznej można wydawać bezpośrednio bez udziału CPU, narzut na główny procesor maleje. W rezultacie wiele nowych gier wykorzystujących DirectX 12 czy Vulkan API nie potrzebuje aż tak dużej mocy obliczeniowej. Wystarczy im potężna karta graficzna, która odwala całą robotę. W ten oto sposób nasz mały Zenbook staje się nagle maszyną do grania. I to naprawdę nie musimy się tutaj ograniczać do produkcji sprzed kilku lat czy indyków.


Pytanie, czy wobec tego nie lepiej kupić sobie po prostu desktopa? Teoretycznie tak. Wyjdzie pewnie taniej i wygodniej, a przede wszystkim bardziej wydajnie. Sęk w tym, że nie każdy potrzebuje wielkiej skrzyni wraz z monitorem. Takie rozwiązanie uniemożliwia też pracę na jednym magazynie danych - ciągła synchronizacja plików to nic przyjemnego. Odcinamy się też automatycznie od tej całej mobilności. Zenbook 3 czy taki Transformer stają się dla nas narzędziami do pracy, które po powrocie z powodzeniem przekształcamy w rozwiązania stacjonarne. A to wszystko za pomocą jednego kabla, który dostarcza im też zasilanie. Mnie ta wizja przekonuje.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama