To mnie drażni.

Zapiski z podróży, czyli co się stało z koleją?

Marcin M. Drews

Dziennikarz, pisarz, nauczyciel akademicki, specja...

Reklama

Słynne socjalistyczne hasło 3xS, czyli "smród, syf i szczękościsk" powraca. Na stalowych szynach. Obudziłem się właśnie w pociągu mknącym przez Polskę...

Słynne socjalistyczne hasło 3xS, czyli "smród, syf i szczękościsk" powraca. Na stalowych szynach. Obudziłem się właśnie w pociągu mknącym przez Polskę i zastanawiam się, jak daleko możemy się jeszcze cofnąć w rozwoju technologicznym...

Reklama

Dawno, dawno temu, czyli może jakieś piętnaście lat wstecz, kiedy składy InterCity pachniały nowością, cmokałem nad rozwojem kolei. Okazało się bowiem, że oto można podróżować z klasą i szybko, a taka podróż z Wrocławia przez Poznań do Warszawy odbywała się w czasie poniżej pięciu godzin. Ceny nie należały do najniższych, ale za tak zwany luksus się płaci.

Mknąłem więc kolejami przez Polskę, czując, że nadchodzi czas szybkich pociągów i będziemy wkrótce podróżować tak, jak Tom Cruise w Mission Impossible. Oczywiście nie na dachu czy przedniej szybie lokomotywy, ale w środku, w pięknych, czystych wagonach rozwijających prędkości w Polsce nieznane.

W tym samym czasie tylko głupcy wybierali komunikację autobusową, która dogorywała w korkach, upale, krwi i pocie. Kto normalny wybierał 15 lat temu autobus, ręka w górę. Masochiści się nie liczą!

Postęp dotarł i do Polski. Co prawda nadal jesteśmy jakieś 150 lat za naszymi zachodnimi sąsiadami, jednak wiele zmieniło się na lepsze. Szkoda tylko, że nie w PKP...

Podróż zacząć miałem we Wrocławiu, ruszając najpierw do Krakowa. Kiedy ktoś powiedział mi, bym pojechał autobusem, puknąłem się w głowę. Autobusem? A nigdy w życiu!

Zasiadłem jednak do komputera i zbadałem sprawę. Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że mam do wyboru wlokące się niemiłosiernie, prawie bydlęce, kolejowe wagony, które nigdy nie docierają na czas, za to drenują Ci portfel, albo...

No właśnie, albo luksusowy klimatyzowany autobus z Wi-Fi i gniazdkami pod laptopy, mknący jak bolid i docierający do celu najczęściej przed czasem. Mało tego, sam czas rekordowo szybki (trzy godziny dziesięć minut), a cena między 15 a 29 złotych!!!

Reklama

To nie mogła być prawda, ale zaryzykowałem. To była prawda... Jakość kilkukrotnie wyższa, cena kilkukrotnie niższa. Można? Można!

W Krakowie spędziłem trzy dni, by dziś o 5.50 wyruszyć do Świnoujścia. Tym razem już nie autobusem, ale srebrną strzałą TLK, czyli pociągiem dla gminu zarządzanym przez InterCity.

Reklama

Najpierw nie mogłem nabyć biletu, bo pani w kasie miała stary rozkład, w którym wybranego przeze mnie kursu nie było. Rozkład, dodam, nie w komputerze, ale wydrukowany na atramentówce, zapakowany w foliowe koszulki i skoroszyt. Aż chce się zaśpiewać:

Lata dwudzieste, lata trzydzieste, kiedyś dla wspomnień będą pretekstem...

Dzięki koziemu uporowi wywalczyłem właściwy bilet na dwunastogodzinną podróż składem... bez wagonu restauracyjnego. Bo po co? Pół doby zleci jak z bicza strzelił! Zastanawiałbym się nawet, czy w takich składach potrzebne są toalety...

Ach, słynne toalety! Kiedy wszedłem, by skorzystać, przekonałem się, że technologia w PKP przechodzi kosmiczny regres. Pamiętam jeszcze wagony z toaletami, które nieczystości przechowywały w specjalnych zbiornikach. Pewnie tak nadal jest w najdroższych kursach, ale ja, spuszczając po kimś wodę, mogłem obserwować, jak odchody malarskim wręcz maźnięciem ścielą się na torach. W sumie to nawet fajny system, bo jeśli nie lubisz danego miasta, zawsze możesz zostawić śmierdzącą kupę na dworcu. Taki żarcik...

InterCity też lubi żarciki. Tekst, sugerujący, bym zostawił toaletę w stanie, w jakim chciałbym ją zastać, jest sucharem tysiąclecia i nawet Karol Hamburger tego nie przebije. Ale dobrze - obiecuję, że następnym razem zabiorę ze sobą ekipę glazurników oraz grupę czyszcząco-odkażającą wraz z kontrolerem ze Światowej Organizacji Zdrowia. Za wszystko zapłacę zgodnie z życzeniem żartownisiów z kolejowej spółki.


Reklama

Wi-Fi w pociągu oczywiście nie ma. W komórce też nie, bo zasięg deklarowany przez operatorów ma się do rzeczywistego jak prącie do ucha. Uprawiam więc ekwilibrystykę z komórką, by złapać jedną kreskę i wysłać Wam ten materiał.

To ważny tekst, bo nie wiem, czy dojadę i przeżyję. Zagrożenie biologiczne mówi mi, że wszyscy jeszcze przed Świnoujściem możemy zamienić się w zombie. Niech Was wtedy InterCity ma w swojej opiece!

Co się dzieje??? Dlaczego umierająca komunikacja autobusowa stanęła na nogi (czy raczej koła) i potrafiła wjechać w XXI wiek, a tymczasem kolej sukcesywnie cofa się w czasie do modelu bydlęcych wagonów, którymi wożono więźniów do obozów koncentracyjnych? Dlaczego wystarczy w Zgorzelcu przejść przez granicę, by zobaczyć piękne, czyste i punktualne pociągi? O co tu w ogóle chodzi?

Nie mam pojęcia, ale wiem jedno. Jest smród, syf i szczękościsk. I wstyd, szczególnie, że najwyraźniej nikt z tym nic nie robi. Idę zatem rozmazać kupę na torach. Do widzenia się z Państwem.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama