Militaria

Z PKM do wroga, z NLAW do czołgu, ale bez „powąchania prochu”...

Krzysztof Kurdyła
Z PKM do wroga, z NLAW do czołgu, ale bez „powąchania prochu”...
Reklama

Na MSPO baczną uwagę zwracałem na firmy, zajmujące się wprowadzaniem wirtualnych form szkolenia wojskowego. Nie znalazłem może czegoś, co powodowałoby przysłowiowy „opad szczęki”, ale widać stały rozwój narzędzi, bez których za kilka lat nie obejdzie się żadna nowoczesna armia.

Proch vs komputery

Zajmijmy się najpierw tematem, czy w ogóle wirtualne formy szkolenia to nie jest czasem coś szkodliwego. Czy nie zmienimy treningu w formę rozrywkowej gry komputerowej, bardziej szkodząc, niż pomagać żołnierzom?

Reklama

Moim zdaniem nie, o ile oczywiście program szkoleń będzie właściwie ułożony, a narzędzia służące do szkoleń będą odpowiednio zaprojektowane. Wirtualne narzędzia, jeśli będą używane naprzemiennie z rzeczywistą bronią, pozwolą znacznie zintensyfikować szkolenia, obniżając jednocześnie ich, dziś coraz wyższy, koszt.

Ten ostatni argument nabiera szczególnego znaczenia dla nowoczesnej broni przeciwpancernej czy przeciwlotniczej, o której tak wiele można usłyszeć w kontekście wojny na Ukrainie. W przypadku pocisków, których cena wynosi kilkadziesiąt, czy kilkaset tysięcy dolarów, nowoczesne trenażery to prawdziwy gamechanger.

NLAW-em w czołg

Na stoisku firmy SAAB miałem okazję obejrzeć ich wirtualny system szkoleniowy dla produkowanych przez nich zestawów przeciwpancernych: NLAW, Carl Gustav i AT4. Przetestowałem też strzelanie z tego pierwszego.

Dopiero mając tę tubę na ramionach, wspornik wpijający się w brzuch oraz musząc wymacać wszystkie przełączniki potrzebne do oddania strzału, można zrozumieć, dlaczego wytrenowanie sprawnego operatora wymaga jego jak najczęstszej styczności z tą bronią.

Biorąc jednak pod uwagę cenę jednostkową takiego NLAW, wynoszącą około 30 tys. dolarów oraz konieczność stworzenia celów ruchomych nie ma się co łudzić, na intensywne szkolenia przy użyciu prawdziwych pocisków nie będzie stać nawet najbogatszych armia świata.

Takie centrum dysponujące treningowymi wyrzutniami, ruchomymi miniaturkami celów w odpowiednich skalach i systemem pokazującym jakie błędy popełnia strzelający to rzecz niezbędna, żeby w czasie pokoju wyszkolić żołnierzy, których można nazwać nowoczesnymi grenadierami.

PKM z odrzutem

Na stanowiskach około WOT-owskich można było przymierzyć się z kolei do trenażera Śnieżnik, wyposażonego w granatnik automatyczny, PKM i granatnik RPG-7. Choć program wyświetlany na ekranie był... nazwijmy to, typowo targowy, pozwalał cieszyć się z trafień absolutnie każdemu, uwagę zwracało odwzorowanie zachowania broni.

Reklama

W PKM, z którego strzelałem, odrzut był solidny, choć przypuszczam, że dla celów targowych nieco „zdławiony”. Twórcy zapewniają jednak, że każda z broni treningowych jest tworzona na bazie prawdziwej, a jej zachowanie ma jak najdokładniej odwzorować działanie oryginału. Odpowiednie proporcje ćwiczeń z udziałem tego systemu i prawdziwej broni z pewnością jest wartościowym narzędziem szkoleniowym dla polskiego wojska.

Strzelnica dla szkół

Na targach miałem też okazję wypróbować strzelnice wirtualną systemu Wisła, budowaną przez firmę MILISYSTEM. Ich bardzo kompaktowy system oparty jest o broń ASG, która nie jest może tak realistyczna, jak Śnieżnik, ale za to znacznie tańsza. Ceny podstawowego zestawu miałyby wynosić w okolicach 100 tys. zł.

Reklama

To ma znaczenie, ponieważ ten system stworzony jest z myślą o wstępnym szkoleniu, prowadzonym na przykład w szkołach i uczelniach wyższych. Ma nauczyć podstaw strzelectwa, postawy, zgrywania przyrządów, ściągania spustu, skupienia. Realistyczne odwzorowanie odrzutu na tym etapie nie jest konieczne, a wielokrotnie podraża system.

Takie zestawy stoją już w kilku szkołach i uczelniach, i są, co sam słyszałem, przez użytkowników bardzo chwalone. Po wypróbowaniu strzelnicy mogę powiedzieć tyle, każde liceum powinno czymś takim, obok strzelnicy dla broni pneumatycznej, dysponować.

Nie przesadzić

Na stoisku PGZ OBRUM spotkałem z kolei trenażer, co do którego idei nie jestem przekonany. Stworzono tam oparty o tablet system prowadzący użytkownika za rączkę przy rozbieraniu i konserwacji broni. Zapoznanie się z bronią na ekranie miałoby być pierwszym etapem szkolenia.

Jakoś tego nie widzę, wydaje mi się, że pokaz na żywo, od razu z użyciem prawdziwej, szkolnej czy zdekowanej broni będzie wielokrotnie bardziej efektywny. Do tego koszty wyposażenia takiej teoretycznej „pracowni” w kilkanaście tabletów, rozwój oprogramowania tylko doda kosztów całemu procesowi, ponieważ pracy z bronią i tak się nie uniknie. Co więcej, żołnierz czyszczenie broni powinien prowadzić jak najczęściej. Wydaje mi się, że to ślepa uliczka.

Droga na wirtualne pole walki

Nie da się ukryć, że nowoczesne symulatory i trenażery to przyszłość szkolenia wojskowego. Ważne, żeby firmy mądrze je projektowały, tworząc je w takiej architekturze, która pozwoli wpiąć je w przyszłości w nadchodzące już rozbudowane symulatory pola walki.

Reklama

Przyszłością są bowiem systemy takie jak opisywany przeze mnie jakiś czas temu CAE Dynamic Synthetic Environment. Pozwalając symultanicznie testować działania na różnych szczeblach, spinając w jedną całość większość trenażerów i symulatorów, którymi będzie dysponować nowoczesna armia, dopiero one staną się szkoleniową rewolucją.

Ale na dziś jak najbardziej warto wspierać inicjatywy takie, jak opisane powyżej systemy. Dobrze, że stanowiska SAAB-a trafią do polskiej armii, a Wisła odnajduje drogę do szkół. Ja z kolei ciągle mam cichą nadzieję, że może na którymś kolejnym MSPO uda mi się choć na chwilę „wpiąć” do czegoś tak zaawansowanego jak wspomniany system CAE.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama