Początek roku szkolnego to ciężki okres. Konieczność ogarnięcia podręczników, pomocy szkolnych czy przestawienia życia rodzinnego na tryb „odrabiamy” to niełatwa sprawa. Prawdziwe schody zaczynają się jednak wtedy, gdy zaczynamy analizować, czego i jak mają się nasze dzieci uczyć...
Polskiej szkole można dziś zarzucić bardzo wiele, na lekcjach fizyki praktycznie nie robi się eksperymentów, na biologii nie używa się mikroskopów, historia to wkuwanie wydarzeń i dat zamiast pokazywania związków przyczynowo-skutkowych, a język polski tkwi mentalnie w XIX w. Brakuje sprzętu, brakuje nauczycieli, a na niektóre przedmioty z kategorii STEM przypada mniej godzin, niż na religię...
W ostatnim czasie głośno zrobiło się też o nowym kanonie lektur szkolnych, który szczególnie w klasach ponadpodstawowych, został „wzbogacony” przez ministra Czarnka o kilka książek (lub fragmentów) Jan Pawła II, kardynała Wyszyńskiego lub ich dotyczących. To oczywiście wywołało kolejną polsko-polską wojenkę, tylko że... nie to jest największym problem tego narzędzia edukacyjnego.
Odcinanie pępowiny
Lektury w obecnym kształcie są przestarzałe, nieprzystające do dzisiejszych czasów, przez co zniechęcają dzieci i młodzież do czytania książek. Nie zmieni tego wepchnięcie tu i tam komiksu „Kajka i Kokosza” czy pojedynczego opowiadania Dukaja. Za mało na listach lektur jest książek zabawnych (co nie znaczy źle napisanych), a te traktujące o dylematach moralnych są często zbyt archaiczne.
Trzeba zdać sobie sprawę, że czasy się zmieniają i część rzeczy kiedyś uznawanych za niezbędne, powinna być materiałem tylko dla uczniów celujących w szóstkę. Pomagałem ostatnio synowi przy wypracowaniu, którego bazą był m. in. utwór Krasickiego „Żona modna”, tego archaicznego języka nie da się dziś zrozumieć i do niczego nie jest przydatny. Nieznajomość równie „enigmatycznego” i bezsensownego „Lamentu świętokrzyskiego” też nie wpędzi nikogo w kompleksy. Za to 99% uczniów te ramoty zanudzą na śmierć i zniechęcą do czytania w ogóle.
Mniej wieszczów i narodowych gigantów
Ja wiem, że Mickiewicz, Słowacki i inni, wielkimi poetami i pisarzami byli, ale omawianie przebrzmiałych dzieł zajmuje uczniom starszych klas za dużo czasu. Zostawmy z Mickiewicza „Pana Tadeusza”, może „Konrada Wallenroda”, wspomnijmy króciutko resztę i jedźmy dalej. Można się tym irytować, ale dziś miłość do czytania książek prędzej zaszczepi „Harry Potter”, „Wiedźmin” czy „Autostopem przez galaktykę” niż „Dziady” czy „Syzyfowe prace”.
Przedstawienie własnej interpretacji wątku z „Wielkim pytaniem o życie, wszechświat i całą resztę” będzie z pewnością zabawniejsze, niż roztrząsanie mesjanizmu w „Dziadach”.
Omawianie dylematów moralnych będzie łatwiejsze, gdy skorzystamy z opowiadania „Mniejsze zło” Sapkowskiego czy książki „Paradyzja” Zajdla, niż z przestarzałych dzieł napisanych wierszem.
Nie twierdzę oczywiście, że żadne klasyczne utwory się dziś nie obronią, wręcz przeciwnie. Cały czas dobrze sprzedaje się Fredro, Dumas czy Twain. Ale jeśli chcemy się bawić w centralnie zarządzaną listę lektur (nie jestem fanem), to trzeba dokładnie przeanalizować co zostawić i dlaczego. Tak czy inaczej, zdecydowanie więcej powinno być książek mówiących o rzeczach aktualnych, a zdecydowanie mniej „wielkiej” klasyki.
Czytajmy lektury na nowo
W dzisiejszym kanonie jest też kilka lektur, które proszą się o to, aby podejść do nich w sposób inny niż dotychczas. Co jakiś czas w mediach przetacza się wojenka o to, czy z lektur powinno zniknąć „W pustyni i w puszczy”. Tymczasem dyskusję, którą w sieci toczą głównie przedstawiciele prawicy i lewicy, powinniśmy przenieść do szkolnych ławek. Na pytanie, czy Sienkiewicz był rasistą, czy też jest to ocena ahistoryczna, niech odpowiadają niezepsuci polityką uczniowie.
„Król Maciuś Pierwszy”, dziś „sprzedawany” w młodszych klasach, mógłby być świetnym materiałem dla zainteresowania starszych uczniów tematem władzy i polityki. Jeśli chcemy, aby przynajmniej część uczniów sięgnęła później po Machiavellego, Clausewitza czy Sun Tzu, powieść Korczaka jest kapitalnym pierwszym krokiem, a jej forma daje fantastyczne pole do stworzenia ciekawych lekcji.
Mniej... języka polskiego
Jednak to, co w liście lektur drażni mnie najbardziej to monopol w tym temacie języka polskiego. Oczywiście można powiedzieć, że nikt nie broni czytać uczniom innych rzeczy. Umówmy się jednak, że samo istnienie lektur powoduje, że młodzi ludzie czytają przede wszystkim to, co obowiązkowe. W połączeniu z przeciążaniem ich przez nasz „model nauczania” zadaniami domowymi, na inne rzeczy nie zostaje im na dobrowolne czytanie zbyt wiele czasu.
W sytuacji takiej jak dziś zmniejszyłbym ilość lektur dla języka polskiego, a dodał takie, które oderwałyby fizykę, chemię i inne przedmioty ścisłe od natłoku wzorów i matematyki. Myślę, że książki Lucy i Stephena Hawkinga, Artura B. Chmielewskiego, a dla starszych uczniów od Neila deGrasse Tysona czy Carla Sagana są w XXI w. bardziej wartościowe niż „Pamiętniki” j.Ch.Paska, „Pieśń o Rolandzie” i „Kazania” Skargi razem wzięte.
Co z tym Janem Pawłem II?
Powiedzmy bez ogródek, „Przed sklepem jubilera”, które trafiło na listę lektur uzupełniających to kicz, na który, gdyby nie osoba autora, nikt by nie spojrzał. Przemęczyłem z ciekawości pierwszy akt i nadaje się to tylko na makulaturę.
Trochę inaczej wygląda sprawa wywiadów z papieżem, które mają swoją wartość historyczną, ale... jeśli ma to być lekcja historii, powinniśmy pokazać też ciemniejszą stronę jego pontyfikatu. Jeśli dajemy fragmenty „Przekroczyć próg nadziei" czy „Pamięć i tożsamość", dorzućmy do nich fragmenty raportu dotyczącego kardynała McCarricka, czy wyjątki z „27 śmierci Toby'ego Obeda”.
Dla uczniów liceów to mógłby być naprawdę ciekawy temat do debat, pokazujący, że życie to jednak skala szarości, a nie czerń i biel. Takie podejście powinno zresztą cechować dyskusję nad wieloma tematami, niekoniecznie związanymi z religią. Jako przykład podam choćby kontrowersje z twórczością, fałszowaniem rzeczywistości przez Kapuścińskiego i jego zachowaniem w latach PRL.
Problem w tym, że obecne jednostronne wciąganie na listę tekstów autorstwa lub dotyczących Papieża i „Prymasa Tysiąclecia” jest ewidentnie motywowane politycznie lub fanatycznie, sam nie wiem co gorsze. Z pewnością wywoła efekt dokładnie odwrotny od tego, co wymarzył sobie minister Czarnek, ale czasu dzieci i tak szkoda.
Rekapitulując...
... lektury należałoby przemyśleć dziś na nowo, nie przypisując ich tylko do języka polskiego. Powinno być więcej tekstów aktualnych, a stare ramoty ;) trzeba umieć odrzucić. Klasykę należy uważnie przesiać i zostawić tylko najbardziej wartościowe, coś przekazujące dzisiejszemu czytelnikowi, pozycje. Jeśli tego nie zrobimy, po toksycznej dawce nudnych lektur większość dorosłych Polaków dalej będzie omijać księgarnie i biblioteki szerokim łukiem.
A Wy, co na ten temat sądzicie?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu