Świat

Nadchodzą czasy, gdy skazańcy będą informować o wyrokach w mediach społecznościowych

Maciej Sikorski
Nadchodzą czasy, gdy skazańcy będą informować o wyrokach w mediach społecznościowych
Reklama

Media społecznościowe raczej nie są chwilową modą, zabawą na dekadę, która zniknie tak szybko, jak się pojawiła: ludziom się spodobało, przyzwyczaili się, jednocześnie okazało się, że to świetne narzędzie do robienia biznesu. Serwisy tego typu nie będą znikać - one mogą coraz głębiej wchodzić w naszą rzeczywistość, a rzesze ludzi przyjmą to z aprobatą. Skoro tak, to może warto wykorzystać social media do utrzymywania porządku, np. jako potencjalną karę? Wyobraźmy sobie, że ludzie będą musieli z ich pomocą poinformować bliskie otoczenie, że coś przeskrobali...

Wyrok opublikowany na Facebooku, Twitterze czy YouTube? Kilka lat temu nazwałbym pomysł szaleństwem, dzisiaj wysoko unoszę brwi, ale za pięć lat mogę to uznawać za coś normalnego. Ba, mogę mieć z tym styczność, oglądać, jak ktoś z otoczenia (obym to nie był ja) informuje, że został skazany. Opublikuje wyrok i rozpocznie się dyskusja, jaką znamy z innych postów. Jedni zganią za popełnienie przestępstwa, inni udzielą wirtualnego wsparcia, będą i tacy, którzy zaczną narzekać na podły wymiar sprawiedliwości. Ten ostatni zaczyna badać rejony, w których wcześniej się go nie spodziewano.

Reklama

Medycyna alternatywna na zapalenie opon mózgowych

Temat poruszam nie przez przypadek: polskie media pisały w ostatnich dniach o sprawie, która dzieje się w Kanadzie. Tam jest o niej dość głośno, wątek zaczął się rozprzestrzeniać także w innych krajach. Wydano wyrok na małżeństwo, które uznano winnym śmierci własnego dziecka. Ojciec kilka dni spędzi w więzieniu, matka kilka miesięcy w areszcie domowym, do tego dochodzą prace społeczne, konieczność pojawiania się z pozostałymi dziećmi u lekarza. Dlaczego? Ponieważ jeden z synów zmarł, przyczyną było zapalenie opon mózgowych. Lekarz pewnie szybko stwierdziłby, co dolega dziecku i udzielił mu fachowej pomocy, lecz mowa o rodzinie, która nie ufa nowoczesnej medycynie - dziecko było leczone tradycyjnymi metodami, stosowano zioła, cebulę, czosnek i chrzan. Bo rodzice uznali, że to zwykłe przeziębienie. Nie zwracali uwagi na słowa znajomej pielęgniarki, która podpowiadała, że to coś poważniejszego. Zwlekali z wezwaniem pomocy do ostatniej chwili, a gdy okazało się, że dziecko przestaje oddychać, dopiero zdecydowano się na wezwanie ambulansu. Za późno.

Łatwo się domyślić, że sprawa wzbudziła spore emocje, dla jednych rodzice to zwyrodnialcy, którzy skazali dziecko na śmierć, bo mentalnie tkwią w średniowieczu, dla innych to para bohaterów, która pokazuje, że dziecko należy do rodziców, a nie państwa, że nie trzeba się poddawać rozwiązaniom głównego nurtu, że można się opierać przemysłowi farmaceutycznemu. W świecie rzeczywistym i w social media powstały dwa obozy, które przywoływały argumenty, obrzucały się błotem i przekonywały, że ich racja jest najichsza. Standard. Przecież my też znamy takie historie: mamy antyszczepionkowców, wyznawców homeopatii, zwolenników szamanów, mamy też swoje tragedie związane z tym tematem. I byłaby to historia jedna z wielu, tragiczna, ale jednak, gdyby nie pewien szczegół.

Wyrok ma się pojawić w Internecie

Sąd nakazał, by wyrok został opublikowany przez matkę na stronach i w serwisach, w których się udziela. Tym samym, jej rodzina, przyjaciele, znajomi będą mogli dowiedzieć się, jak na sprawę spojrzał wymiar sprawiedliwości. A sąd uznał przecież parę za winną śmierci dziecka. Wyrok ma się pojawić w całości, bez edycji. Nie wskazano jednak, kiedy ma to nastąpić, nie zakazano też komentarzy. Matka może zatem napisać, że publikuje, ale się z tym nie zgadza. A grono osób z grup medycyny szamańskiej udzieli wsparcia i dopisze, że to spisek koncernów, granda itd. Ważny jest jednak sam fakt publikacji: człowiek musi się przyznać publicznie do przestępstwa i nałożonej na niego kary. To w pewnym stopniu przypomina już stawianie skazańca na rynku miejskim i wytykanie go palcem.

Jedni, nawet ci, dla których rodzice są winni i przekonują, że trzeba ich ukarać, stwierdzą, że to niebezpieczny kierunek, że wyrok nie powinie być tak publikowany. Bez względu na sprawę. Bo teraz chodzi o nieudzielenie pomocy dziecku, ale za chwilę może to być kradzież, pobicie, oszustwo, wypadek samochodowy. Czy ludzie powinni informować społeczeństwo o tych rzeczach pod przymusem? Czy wyrok publikowany w social media, coś w rodzaju tabliczki zawieszonej na szyi, to dobry pomysł? Pojawi się grupa ludzi, ta druga strona medalu, która stwierdzi, że to może być najlepszy środek odstraszający. Człowiek będzie się bał publicznego napiętnowania, nie ukryje swoich czynów przed krewnymi i znajomymi, będzie musiał opublikować np. przyznanie się do bycia złodziejem. To może być bolesne.

Na razie mamy do czynienia z jednym przypadkiem, ale zaraz mogą się pojawić kolejne, sędziowie mogą brać pod uwagę ten przykład: skoro życie skazańca toczy się w Internecie, to niech tam pochwali się swoimi wyczynami. Podejrzewam, że czeka nas dłuższa debata na ten temat oraz ewentualne dostosowywanie prawa do rozwiązania - tak, by nie zabraniało stosowania środków tego typu. W mediach społecznościowych naprawdę może być coraz ciekawiej...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama