Felietony

Najbardziej irytujące zakupy? Aukcje, których może nikt nigdy nie wygrać

Kamil Świtalski
Najbardziej irytujące zakupy? Aukcje, których może nikt nigdy nie wygrać
Reklama

Aukcje internetowe które stale są wydłużane? Koszmar - i, przynajmniej teoretycznie, przecież mogą trwać w nieskończoność. Na szczęście moje skończyły się kilkadziesiąt minut później niż powinny.

Nigdy nie byłem miłośnikiem internetowych aukcji. Jednym z pierwszych filtrów które wybieram zarówno na Allegro jak i eBay jest opcja "Kup teraz". Schody zaczynają się wtedy, kiedy takich ofert nie ma. Są natomiast licytacje. Jak mus to mus. Zasady obowiązujące na Allegro są mi doskonale znane, na eBayu też nigdy nie miałem problemów. Ale w ostatnich dniach kompletowałem zamówienie po drugiej stronie świata. Zakupy na japońskich aukcjach Yahoo okazały się przygodą i zapewniły emocje, których się zupełnie nie spodziewałem. A wszystko to przez wydłużanie czasu aukcji przy składaniu ofert w ostatnich minutach.

Reklama


Licytujesz pod koniec aukcji? Licz się z tym, że zostanie przedłużona o kolejnych pięć minut

W przypadku Allegro przypomnienie kilka minut przed końcem aukcji zawsze wystarcza. Kiedy walka staje się zbyt zacięta i kwota którą byłbym w stanie wydać na dany przedmiot jest zbyt wysoka, odpuszczam, zamykam komputer i wracam do swoich spraw. Jeżeli jest w porządku - w ostatnich sekundach wrzucam moją maksymalną ofertę i... jak się uda, to fajnie — nie? Trudno. Zdarza się, może innym razem. To samo zresztą tyczy się zakupów na eBay, gdzie też wszystkie aukcje w których brałem udział kończyły się o wyznaczonej godzinie. Próbowałem się doszukać informacji o przedłużaniu licytacji i w sieci można napotkać narzekanie na takie praktyki, ale najwyraźniej sam miałem szczęście. Nie miałem go jednak w aukcjach Yahoo, gdzie automatyczne przedłużanie o pięć minut jest jedną z opcji, którą sprzedawca może aktywować przy wystawieniu oferty. I tak oto w ostatnich dniach spędzałem kilkadziesiąt minut w napięciu licytując (unikalne) przedmioty po drugiej stronie globu.


Z jednej strony — przypomina to prawdziwy dom aukcyjny, bo największym zwycięzcą jest sprzedawca. To on ma szansę wyjść z tego pojedynku z największym zyskiem. Jako kupujący czułem się sfrustrowany przeciąganym o kilkadziesiąt minut procederem zakupu. No i ze względu na specyfikę tej zabawy, ustawienie maksymalnej kwoty którą jestem w stanie dać godzinę przed końcem aukcji nie wchodziło w grę, bo przelicytowanie jej o 100 jenów to żadna filozofia. Dlatego trzeba było usiąść, obserwować i kiedy szaleństwo innych licytujących się zakończyło - dołączyć do zabawy i przedłużyć o kolejnych kilka minut. Niedzielną aukcję przedłużyliśmy tak o ponad 40 minut, wczorajszą — nawet więcej. Wygrałem, było warto (tym bardziej że takiego zestawu nie udało mi się znaleźć nigdzie indziej), ale cieszę się że powiodło się przy pierwszej próbie. I mam cichą nadzieję, że więcej nie strzeli mi do głowy licytacja rzeczy, które poza pojedynczymi aukcjami znalazłem wyłącznie wśród międzynarodowych biznesmenów sprzedających je wielokrotnie drożej. Ale przywykłem już do tego, że u nich przedmioty powszechnie dostępne w Japonii za 100 jenów (ok. 3,5 zł) są warte co najmniej 40 euro (ok. 180 zł)  - plus kilkadziesiąt złotych wysyłki, rzecz jasna.

Nigdy nie lubiłem aukcji internetowych, ale teraz będę unikać ich jeszcze bardziej

Czy może tutaj wychodzić moje nieobycie w aukcjach? Tak. Czy jeszcze bardziej skomplikowany system gdzie nie ma ustalonej odgórnie ceny przekona mnie do częstszego brania udziału w licytacjach? Nie, nie i jeszcze raz nie. Wciąż, w mojej opinii, najlepsza oferta to ta, gdzie jest sztywno ustalona cena, a zakup to kwestia kilku kliknięć. Jeżeli mi nie odpowiada, nie kupuję - ale przynajmniej nie tracę niepotrzebnie czasu i nerwów. Może kiedyś się uda.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama