Technologie

Pandemia. Gdyby nie te rzeczy, to przepadłbym jak 70 mln złotych

Jakub Szczęsny
Pandemia. Gdyby nie te rzeczy, to przepadłbym jak 70 mln złotych
Reklama

Pandemia była dla mnie jak kopniak w brzuch i tuż po tym "luj ogłuszacz". Można powiedzieć, że jej początek i apogeum były dla mnie odrobinę traumatyczne wcale nie dlatego, że dwa razy miałem okazję zapoznać się ze świetnie działającym, wzorcowym dla świata systemem ochrony zdrowia. Zwyczajnie wymusiła ode mnie konieczność zaadaptowania się do nowych warunków - gdyby nie te rzeczy, to naprawdę bym przepadł. Może nawet gorzej niż 70 milionów złotych.

W dalszym ciągu trwająca pandemia powoduje, że bardziej obawiamy się o jutro, o dzisiaj, o to co będzie za jakiś czas. Niektórzy z nas stracili pracę, inni zdrowie, jeszcze inni kogoś bliskiego. Pandemia powoduje tragedie wielu ludzi i choć opowiem o tym w luźnym tonie - mam na uwadze, że nie jest to wcale coś generalnie śmiesznego. Bo choć w tym tekście sama pandemia zostanie odrobinę strywializowana, to mimo wszystko mam świadomość powagi tej sytuacji.

Reklama

Czytaj również: Petgram – wreszcie startup dla mojego zwierzaka!

Okej, to co pozwoliło mi przetrwać pandemię?

Odrobinę pokiereszowany, naznaczony już COVID-em, ale żyję. W moim przypadku nie było źle, choć przy narzeczonej już siedziałem po nocach i sprawdzałem, czy oddycha. Dotychczas tylko ja byłem tym człowiekiem, którego "słychać, jak łapie oddech" (astma to zło). COVID-19 spowodował, że po raz pierwszy serio bałem się, że ktoś mi zejdzie w mojej obecności. Obyło się jednak bez ofiar i wspólne doświadczenia w tym względzie (nie tylko) powodują, że my nie będziemy się zastanawiać nad zasadnością szczepienia się. Jak tam u Was... ach, nie pytam. Przejdźmy do rzeczy, dzięki którym nie przepadłem jak 70 mln złotych.

Żeby żyć... trzeba jeść

No, przecież że nie będę żył w trakcie pandemii samym (morowym) powietrzem, czy słońcem. Moment, w którym w sugestywny sposób "nie zalecano" wychodzenia na zewnątrz, wprowadzano obostrzenia był szokiem i zmusił mnie do zmiany przyzwyczajeń. Do sklepu wyjść - strach. Do apteki - w sumie też, bo tam z reguły są chorzy ludzie. Do lekarza podobnie - ale przychodnie i tak nieczynne. Ale mówimy o jedzeniu, zakupach. No i tutaj trzeba przyznać uczciwie: jedzenie na dowóz, zakupy na dowóz to czyste złoto.

Jeszcze jakiś czas temu zakupy na dowóz były traktowane jako rozwiązanie dla zapracowanych lub fanaberia dla zblazowanych, leniwych ludzi. Obecnie chyba już nikt tak nie myśli. W Rzeszowie prężnie sobie działa Glovo. Zlecasz, co chcesz otrzymać z marketu i o ile jest to dostępne w sklepie, zakupy dotrą do domu. Czasami prędzej, czasami później. Rzadko się zdarzało, żeby zakupy nie trafiły do nas tego samego dnia (ostatnio tak było, gdy Polaków w klimacie przejściowym ponownie zaskoczyła... zima). Czasami jest tak, że nie ma w pakunkach wszystkich rzeczy z listy. W ostatnich trudniejszych warunkach warto było tak po ludzku wesprzeć dostawcę odpowiednim napiwkiem. Ci ludzie czasami na rowerach, czasami w samochodach brodzą wśród zaśnieżonych parkingów, zasp, błota pośniegowego. Cholera, bohaterzy naszych czasów. I tu nie robię sobie żartów.


Podobnie Pyszne.pl i PizzaPortal. Jak nie mam pomysłu na obiad (a gotować lubię, szczególnie dla kogoś), to po prostu pada stwierdzenie: "Aaaa, pałąk, co zamawiamy?". Podobnie z jedzeniem do biura, kiedy jestem głodny, a jedzenie kolejnego jogurtu z pobliskiej Biedronki jest ponad moje siły. Taka dygresja: ostatnio zamówiłem kebaba do biura z dowozem... tyle że knajpa znajdowała się jakieś 100 metrów ode mnie. I czekałem ponad dwie godziny (IKS DE, bo jak zamawiam do siebie, to czekam do godziny). Nie wiem dlaczego, ale absurd tej sytuacji mnie mocno wtedy rozbawił.

Generalnie jest tak, że w tym momencie jedzenie na wynos / dowóz to jedyna akceptowana przez rząd forma funkcjonowania gastronomii. Biznesy z tego sektora mają naprawdę pod górkę - stąd tym bardziej staram się wspierać dobre knajpy (napiwki to również istotny element zarobku dla dostawców). Zakupy na dowóz? Czemu nie! Nie muszę przeciskać się przez tłumy, które mają czasami daleko w bagażniku trzymanie dystansu, maseczki i tak dalej. Nie muszę angażować do tego samochodu, który chleje benzynę i wciąga gaz już na sam widok kluczyka. Nic nie muszę. Muszę jedynie poczekać.

Reklama

Żeby przeżyć... trzeba mieć recepty i leki

Na stałe przyjmuję sporo leków. Na nadciśnienie (już rzadziej, bo zjechałem z wagą), na astmę i na permanentny defekt mentalny. Generalnie wesoła mieszanka, ale spokojnie - nie chodzę napruty, a moim ulubionym świętem w roku nie są "dożyłki". Żaden z leków, który przyjmuję nie jest dostępny bez recepty - muszę mieć na te leki "kwity". Powinienem być również w stałym kontakcie z lekarzem, bo i astma się nasila, nadciśnienia trzeba pilnować, a w przypadku defektów mentalnych farmakoterapia to czasami wyższa sztuka akrobatyki i sprint po polu minowym w jednym.


Reklama

Gdybym miał latać po przychodniach, gabinetach za wszystkimi receptami których potrzebuję, musiałbym umawiać się telefonicznie na wizytę do lekarza (lub tylko po receptę), chyba bym się zasapał, dostałbym skoku ciśnienia i jednocześnie trzeba byłoby mnie uspokajać silnymi benzodiazepinami. Nie, no - hermetyczny żarcik. Ale byłoby cieniutko. Jak to robię obecnie i jak to robiłem wcześniej?

Jest sobie taka fajna platforma LekarzeBezKolejki.pl - tam są moi lekarze, do których umawiam się - albo na teleporadę (jeżeli jest taka potrzeba). Jeżeli nie, zamawiam u nich receptę. Mam przykazane, żeby napisać lekarzowi, jak tam sprawują się leki, czy nie mam uboków (same superlatywy jak na razie), czy pojawiają się jakieś nowe rzeczy. Jak lekarz zobaczy sobie moje "zlecenie", to wypisuje mi elektroniczny papierek uprawniający mnie do zakupu leku. Ten trafia do mnie i SMS-em i mailem. Potrzebuję skierowania? Cyk, mam elektroniczne. Zabrakło mi leku, zostawiłem go gdzieś i go potrzebuję natychmiast? Dzwonię na nocną / świąteczną opiekę zdrowotną chociażby, mówię jak jest (u mnie bezproblemowo, bo nie przyjmuję żadnych narkotycznych leków - a jest istotne ryzyko, że pominięcie dawki znacząco pogorszy mój stan) i za chwilę mam asekuracyjną receptę w telefonie. Życie jest piękne. Tak można żyć. Tak trzeba żyć.

Żeby żyć... trzeba wiedzieć co jest nie tak

To będzie kontrowersyjny punkt, ale jak się na coś uprę, to będę o tym mówił, aż będzie Wam się od tego w głowach przelewać. Jeżeli czytacie mnie regularnie (a wiem, że czytacie - a przynajmniej klikacie w moje artykuły), to zapewne zdajecie sobie sprawę z mojej silnej fascynacji aplikacją Ada. Ada (wymawiane jako "ejda") to program sparowany ze sztuczną inteligencją, która jest w stanie na podstawie zgłaszanych przez Ciebie objawów zasugerować Ci możliwe przyczyny takich dolegliwości i zaproponować Ci udanie się do lekarza, o ile jest taka potrzeba. Ada jest na tyle dobra, że była w stanie na podstawie kilku objawów (i po serii pytań "od maszyny") rozpoznać rzadką, ciężką, nieuleczalną i śmiertelną chorobę neurodegeneracyjną z grona alfa-synukleinopatii. Ale nie tylko - bo sugerowała już całkiem trafnie: chorobę Hashimoto, zaostrzenie astmy oskrzelowej i do tego alergię pokarmową, przewlekłe zapalenie oskrzeli. Na podstawie opisów przypadków wskazała poprawnie takie nieoczywiste choroby / zaburzenia / syndromy jak: opioidowy zespół abstynencyjny, zaburzenie osobowości typu borderline, zespół stresu pourazowego, nerwica, depresja. W kilku kwestiach zawiodła, będąc jednak "w pobliżu" choroby, która została zidentyfikowana w konkretnym studium przypadku.


Ada ponadto pomogła mi w trakcie pandemii do wstępnego różnicowania (ostrożnego, bo opinia lekarza JEST NAJWAŻNIEJSZA) COVID / nie-COVID. I w momencie, gdy tego COVID-a miałem, trafiła od strzału. W sumie trudno nie miała, bo przecież utrata węchu oraz smaku nie jest czymś bardzo często spotykanym w przeziębieniu i grypie.

Reklama

Żeby żyć... trzeba konsumować

I tutaj nie chodzi mi o jedzenie - o jedzeniu mówiliśmy przecież wcześniej. Mowa o konsumowaniu rzeczy - kupowaniu ich i używaniu ich. Trzeba się w coś ubrać, trzeba kupić nowy telefon, komputer, suszarkę, europaletę, choinkę z młodnika, czujnik poziomu płynu chłodzącego do auta i tak dalej. Zasadniczo już wcześniej skłaniałem się ku kupowaniu w sieci, ale pandemia wzmocniła moje nastawienie. W momencie, gdy nie możesz sobie pójść do sklepu z ubraniami, to kombinujesz w inny sposób. Nie wskazuję tutaj jednego konkretnego sklepu, bo e-commerce mocno rozwinął się w trakcie szarży koronawirusowej (bo nie było innego wyjścia). Ale już Paczkomaty między innymi to coś, co po prostu oblewało moje uszy miodem.


Kurierzy do mnie pukali nieco rzadziej w okresie pandemicznym. Paczkomat mam właściwie pod samym nosem, więc wyjście na chwilę z domu nie jest dla mnie problemem. Trzymanie dystansu społecznego to coś, czego powinniśmy się nauczyć - nie tylko z myślą o obecnej pandemii, ale również o tych kolejnych. Bo czy SARS-CoV-2 to ostatni patogen, który może nam wywinąć TAKI numer? Nie. Wiecie, nie chciałem narażać siebie, czy kuriera na to, że coś złapiemy. Że na przesyłce będzie znajdować się wirus, że ja będę przechodził zakażenie bezobjawowo - ktoś z nas intruza zaaspiruje lub przeniesie go na palcach do błon śluzowych i będzie kłopot. Sklepy internetowe, Paczkomaty to naprawdę coś, co pozwoliło mi godnie przeżyć pandemię. Bo jak wspomniałem - konsumować trzeba. W wielu wymiarach.

Żeby żyć... trzeba pracować

Serdecznie współczuję wszystkim tym, którzy pracę stracili, lub obcięto im etat i zarobki. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić tego, co czują ludzie tracący swoje biznesy z powodu obostrzeń lub po prostu nagłej nierentowności działalności. Branże w których działam nie dostały ciężkiego strzału w palnik i sobie żyją, mogę nazywać się szczęściarzem. I cóż, trzeba pracować. Ale jak to robić? Nie będę udawał, że tutaj zmieniło się szczególnie dużo. No, może poza fizycznymi spotkaniami z partnerami.

O ile jeszcze w 2019 roku było tak, że widywałem się z partnerami biznesowymi, klientami, podmiotami technologicznymi w ramach wyjazdów dziennikarzy, tak już w 2020 roku zaliczyłem dosłownie 0 wyjazdów. I to nie jest tak, że się skarżę, bo w większości takie wyjazdy to przede wszystkim ciężka harówka i niedostatek snu. Legendy krążą o tym, że dziennikarze na wyjazdach to tylko imprezy, balangi, melanże. Powiem tak: nie pamiętam. Ale wiem, jak nogi wchodzą w dolną część pleców po dwóch dniach zwiedzania hal na MWC.

Pandemia spowodowała, że jak już eventy się odbywają, to online (i pewnie tak zostanie w większości). Spotkania z szefem, klientem, partnerem? Meet, Zoom, Skype, Gadu-Gadu, Slack, Teams. Co chcesz i jak chcesz. Obserwowałem, jak wiele firm z branży IT musiało sobie wytworzyć nowe procesy (lub usprawnić istniejące) dotyczące organizacji pracy zdalnej. Software house, z którym jestem na stałe związany dziarsko sobie poradził z tym "problemem" i w pewnym momencie pracował całkowicie zdalnie. I co? I wyszedł z tego nie jedną, a dwiema obronnymi rękami. Może nawet trzema. Tak dobrze poszło. Nic się nie zawaliło, nikt nie zginął. I to wcale nie cud, a efekt mądrego planowania. (koniec peanów)

Tak po prawdziwe: już wcześniej byłem nastawiony na "uberzdalny" model pracy. Wszystko, co robię generalnie pozwala mi na wyjechanie w Bieszczady i życie wśród natury... o ile jest tam dostęp do w miarę szybkiego internetu. Nie muszę koniecznie się z kimś widzieć, wystarczy mi telefon i komputer. Z Grześkiem Marczakiem widziałem się ostatnio w 2019 roku - a przecież to mój szef szefów. Żyjemy? Żyjemy. Ale gdyby nie możliwości, jakie niosą ze sobą platformy pozwalające na spotkanie się online... byłoby cienko.

Sprawdź także: DOOM II z… kartonu, czyli kolejny koniec internetu

Pandemia - nie zapominajmy o tym, że to również bardzo poważny problem dla innych branż, osób

Na Antywebie - wśród osób z redakcji i wśród Czytelników znajdują się osoby z mocno technologicznej bańki. Większość z nas nie ma problemu z tym, żeby poukładać sobie życie w pandemii. Ale nie zapominajmy o innych. Mowa tutaj o seniorach, którzy nie zawsze odnajdują się w technologicznym świecie. Mowa o osobach zmagających się z chorobami / zaburzeniami psychiki. Mowa o ludziach, którzy w okresie pandemii muszą zasuwać do biur, hal, fabryk, przychodni, szpitali, by zarobić na chleb. Również o kurierach, dostawcach jedzenia. Kochani, bądźmy dla siebie bardziej życzliwi. Zwracajmy uwagę na ciężką pracę osób,, które spotykamy na co dzień. My mamy ten szczęśliwy przywilej, by sobie w pandemicznym świecie jakoś sprawy poukładać. Inni muszą nakombinować się bardziej.

Życzę Wam zdrowia!

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama