Usługi streamingujące filmy, seriale, muzykę - to chyba najpopularniejsze abonamenty, z których korzystamy. Oczywiście jeśli pominiemy abonamenty telefoniczne czy opłatę za kablówkę. A gdyby tak w ogóle niczego nie kupować i wszystko objąć abonamentami? Są zarówno plusy, jak i minusy takiego pomysłu.
A gdyby tak wszystko było na abonament?
Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...
Zacznę od siebie, prosząc Was od razu o komentarze, z jakich abonamentów/subskrypcji Wy korzystacie. Spotify do muzyki, Netflix do filmów, kablówka (z internetem domowym) i abonament telefoniczny - do tego PlayStation Plus, ale naprawdę dużo czasu spędzam przy multi na PS4. Wszystkie te usługi oznaczają stałą opłatę, część z nich „opłaca się” automatycznie, po podpięciu karty. I to tyle, opłaty te wydają mi się naturalne, o tych odnawiających się automatycznie zapominam. Zaskakują mnie jednak pomysły podobne do tych właściwych dla Gillette, gdzie w modelu subskrypcji wysyłane są użytkownikowi maszynki nowe ostrza. Niby pomysł fajny, dla wielu osób na pewno wygodny - sam bym jednak się na niego nie zdecydował. Dlaczego? Zacznę od minusów usług na tak zwany abonament.
Kontrola kosztów
Najprostsza rzecz - stała opłata za jakąś usługę czy zawartość ma sens jeśli faktycznie dużo z niej korzystamy. Nie ma tak naprawdę znaczenia, czy to filmy z usługi streamingującej, nielimitowana karta do kina czy karnet na siłownię. Jeśli korzystamy z niej często - opłaca się, jeśli sporadycznie - nie. Logiczna sprawa, z która najczęściej wywołuje uśmiech na twarzach właścicieli siłowni, gdy uderzają do nich tłumy osób z noworocznymi postanowieniami. Nakupują karnetów na rok, a najlepiej dwa (gdy jest korzystna promocja) i ze swojej karty nie korzystają. To samo z Netfliksem czy Spotify, sporadyczne korzystanie z tych usług zwyczajnie się nie opłaca, a część osób podpina kartę i o tym zapomina - fajnie natomiast, że można szybko z usługi zrezygnować, anulować subskrypcję i odczepić kartę.
Ale co mam na myśli pisząc o kontroli kosztów? Oglądając dwa filmy w miesiącu we wspomnianym kinie, karta bez limitu się zwyczajnie nie opłaca. Płacimy więcej za więcej, nie wykorzystując oddanych w nasze ręce zasobów. Wtedy często taniej jest kupić jeden zwykły produkt i nie inwestować w abonament. Podobnie jest z programami, gdzie model abonamentu właściwy jest dla aplikacji firmy Adobe. Jako osoba, która nie lubi rat i kredytów zdecydowanie bardziej odpowiada mi model dystrybucji programu Final Cut Pro X - płacę więcej, ale raz i mam dożywotnią licencję. Adobe chce od nas abonamentu, fakt jest on dość elastyczny, ale obciąża budżet co miesiąc. Za Premiere Pro trzeba zapłacić około 105 zł miesięcznie (przy abonamencie za pojedynczą aplikację), za FCPX około 1250 złotych, ale jednorazowo. Program do obróbki wideo od Apple (a w zasadzie metoda jego dystrybucji) będzie więc dla użytkownika korzystniejsza już po roku, wtedy bowiem suma opłat za Premiere Pro zacznie być z każdym miesiącem wyższa niż jednorazowa opłata za program Apple. Różnica jest oczywiście taka, że po zakupie programu już nie odsprzedam, abonament mogę zakończyć w dowolnym momencie. Wciąż jednak gdzieś podświadomie czuję, że ten jednorazowy wydatek już dawno uleciał mi z pamięci, a „stówka” obciążająca moje konto co miesiąc dawałaby o sobie znać przy każdym pobraniu abonamentu z konta.
To może plusy abonamentów?
Jasne, gdyby ich nie było, nikt by się takimi usługami nie interesował. Plusem jest bez wątpienia wygoda - zakupienie abonamentu oznacza, że nie musimy się już niczym więcej interesować. Patrząc na usługi oferujące dostęp do filmów, muzyki czy gier - ogromnym plusem jest również duża biblioteka. Narzekamy, że w serwisie Netflix jest mało treści, ale pamiętajcie, że to 43 złote za jakość FHD i naprawdę imponującą bazę materiałów. Wiem, że tego typu podejście nie ma sensu, ale policzcie ile musielibyście zapłacić za same filmy z usługi, nawet te kilka które chcecie obejrzeć. EA Access niby nie ma ogromnej biblioteki, ale patrząc na cenę (14,99 zł za miesiąc) trzeba pamiętać, że za tyle można sobie kupić grę na promocji - jedną i w dodatku nie na konsolę.
Model subskrypcji w świecie cyfrowym będzie się rozwijał i rósł w siłę, bo za relatywnie niewielkie pieniądze mamy dostęp do większej bazy treści niż gdybyśmy mieli je kupować oddzielnie. A wiele osób w ogóle nie zdecydowałoby się na ich zakup gdyby nie tego typu usługi (tak, mówię o piractwie). Czy we wszystkich gałęziach się to sprawdza? Znam ludzi, którzy chwalą samochody na abonament, choć dla mnie posiadanie własnego auta jest „normalniejsze”. A Wy co sądzicie o takiej formie sprzedaży treści czy produktów?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu