Gry

Wódko, pozwól żyć. Recenzja gry Papo & Yo

Piotr Kaźmierczak
Wódko, pozwól żyć. Recenzja gry Papo & Yo
0

Gry potrafią skłaniać do refleksji i ukazywać poważne problemy w odpowiedni sposób. Potrafią, ale trzeba sobie powiedzieć szczerze, że z tytułami, które oferują coś więcej niż tylko gameplay opleciony średniej jakości fabułą, rzadko kiedy mamy do czynienia. Papo & Yo jest jednak idealnym przykła...

Gry potrafią skłaniać do refleksji i ukazywać poważne problemy w odpowiedni sposób. Potrafią, ale trzeba sobie powiedzieć szczerze, że z tytułami, które oferują coś więcej niż tylko gameplay opleciony średniej jakości fabułą, rzadko kiedy mamy do czynienia. Papo & Yo jest jednak idealnym przykładem wirtualnej produkcji, która niesie ze sobą prawdziwe (i jakże wstrząsające) przesłanie.

Nie spodziewałem się po tej grze niczego wielkiego. Ot, kolejna przeciętna pozycja – myślałem. W zalewie zeszłorocznych hitów nawet jej nie zauważyłem. Nie do końca z własnej winy - serwisy branżowe zwyczajnie mało o niej pisały. Ostatecznie, o Papo & Yo dowiedziałem się dopiero kilka dni temu, kiedy pisałem newsa o innej grze tego samego studia, czyli Silent Enemy.

Papo & Yo jest próbą rozliczenia się z przeszłością. Jej projektant - Vander Caballero, stara się w niej przedstawić problem alkoholizmu. Pokazuje cierpienie i bezsilność dziecka wobec pijącego ojca. Caballero zna ten problem z własnego doświadczenia (sam miał tatę alkoholika) i chyba właśnie dlatego jego dzieło wypada tak autentycznie.

W grze sterujemy młodym chłopcem imieniem Quico, który przenosi się do surrealistycznego świata. Podąża za nim potwór, który jest odzwierciedleniem jego pijącego ojca. Najważniejszym aspektem Papo & Yo jest relacja łącząca dwójkę bohaterów – potwór jest jednocześnie sojusznikiem chłopca (zdarza się, że ratuje go nawet z opresji), ale też jego największym wrogiem. Tym drugim, staje się w momentach, gdy wpada w szał. Dzieje się tak za sprawą spotykanych na drodze żab (mających stanowić metaforę alkoholu). W amoku, monstrum potrafi zagrozić zarówno Quico, jak i pozostałym dwóm postaciom występującym w grze (tajemniczej dziewczynce oraz małemu robocikowi, który w świecie realnym jest ukochaną zabawką chłopca).

Papo & Yo, to produkcja łącząca w sobie elementy platformowe z logicznymi i muszę przyznać, że mix ten wypadł udanie. Generalnie, całość polega na znalezieniu metod umożliwiających dostanie się w niedostępne wcześniej miejsca. Aby tego dokonać, będziemy musieli manewrować zaprezentowanym tu światem, a konkretnie budynkami (te przypominają chaty spotykane w ubogich dzielnicach południowoamerykańskich miast). Przestawianie konkretnych obiektów jest bardzo proste – często widzimy na nich mechanizmy, które po uruchomieniu automatycznie powodują przemieszczenie się danej budowli. Innym razem, chwytamy porozrzucane na ziemi kartony, które unoszą w górę też same chaty. W dostaniu się w konkretne miejsca pomaga nam również potwór – uruchamia przełączniki stawając na wyznaczonym obszarze lub pomaga nam wspiąć się na wyższe ustępy skalne czy dachy.

Świat gry, jak wcześniej wspomniałem, ociera się o surrealizm. Budowle co rusz zmieniają położenie, przechodzimy też przez różne wymiary, a w powietrzu niejednokrotnie układa się droga prowadząca nas do wyznaczonego obszaru. Wszystkie te aspekty można zaliczyć na plus. Zagadki same w sobie są raczej proste, ale też nie nużą. Graficznie jest natomiast bardzo brzydko (poziom średnich produkcji z czasów PS2). Mechanika też niestety kuleje (szwankuje detekcja kolizji, gra czasem się „krztusi” itp.), ale co najważniejsze, nie utrudnia to samej rozgrywki.

Muzyka wypada za to świetnie i buduje odpowiedni klimat. Mamy tu najczęściej do czynienia z delikatnymi i melancholijnymi utworami, które kapitalnie się sprawdzają (słucham sobie ich nawet teraz - w trakcie pisania tego tekstu).

To jednak nie warstwa audio-wizualna stanowi o sile Papo &Yo. Jest nią za to ogromny nakład emocji towarzyszący graczowi podczas przechodzeniu tego tytułu. Nie uświadczycie tu raczej tanich zagrywek mających wywołać łzy, zobaczycie jednak na czym polega uczucie bezsilności. Produkcja ta w znakomity sposób pokazuje relacje łączące bohaterów – widzimy tu zarówno miłość chłopca do swojego ojca, jak i jego nienawiść będącą pokłosiem nadużywania przez tego drugiego alkoholu. Świetnie oddaje to np. scena, w której Quico z wściekłości kopie uśpionego potwora po tym, jak ten, w amoku, skrzywdził jego przyjaciela.

Najbardziej wstrząsającym momentem jest jednak sama końcówka gry. Dla mnie to jedno z tych zakończeń, którego nie zapomnę przez lata. I znów - nie jest ono jakieś wielce spektakularne, ale niesie ze sobą tak olbrzymi pokład uczuć, że autentycznie poczułem smutek i gorycz całej sytuacji.

Papo & Yo, to świetna interaktywna przygoda, w znakomity sposób oddająca istotę poważnego problemu jakim jest alkoholizm. Pokazuje doskonale wyobcowanie jednostki, bezsilność i skrajne uczucia, którymi dziecko darzy cierpiącego na tę chorobę ojca. Uważam, że można ją rozpatrywać w kategorii doświadczenia. Takiego, które pozostanie w większości z nas na długo. Warto przy tym pamiętać, że także pod względem gameplayu, Papo & Yo sprawdza się dobrze, choć jest nękane przez wiele problemów natury technicznej i trwa krótko (ok. 4-5 godzin). Dla mnie osobiście jest to jeden z tych tytułów, którymi możemy się chwalić przed ludźmi nie znającymi gier wideo. Taki, o którym powinno być głośno, bo zwyczajnie na to zasługuje. Oferujący historię, której nie znajdziecie nigdzie indziej. I przede wszystkim – autentyczny.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu