Google

Wielki Brat patrzy. Google udostępniło FBI lokalizację prostesujących w Seattle

Patryk Koncewicz
Wielki Brat patrzy. Google udostępniło FBI lokalizację prostesujących w Seattle
Reklama

W 2020 roku przez Stany Zjednoczone przetoczyła się fala protestów związanych z ruchem BLM. Demonstracje przerodziły się z czasem w serie aktów wandalizmu. FBI z pomocą Google poszukuje sprawców podpaleń w Seattle. 

Początków ruchu Black Lives Matter należy doszukiwać się w 2013 roku, kiedy to ulice amerykańskich miast wypełniły się setkami protestujących w sprawie zamordowanego nastolatka Trayvona Martina. Inicjatywa ma na celu walkę z rasizmem i systemową niesprawiedliwością wobec społeczności afroamerykańskiej. Ruch w ostatnich latach przybierał na sile głównie w związku z postawą policji, która według BLM traktuje czarnoskórych obywateli znacznie brutalniej niż białych. W kontrolowaniu napięcia społecznego pomaga pewien amerykański gigant technologiczny.

Reklama

Idziesz na protest? Nie zabieraj telefonu

Śmierć George’a Floyda przelała czarę goryczy i doprowadziła do eskalacji konfliktu. Wiele amerykańskich miast stało się areną niekontrolowanej anarchii i zamieszek. Protestujący przeciwko policyjnej agresji mieszali się z wszelkiej maści szabrownikami i wandalami. Mieszanka ta doprowadziła do licznych dewastacji sklepów, pomników czy budynków urzędowych. Skala zamieszek była tak ogromna, że służby policyjne nie były w stanie podejmować działań na tak szeroką skalę, co w wielu przypadkach kończyło się całkowitą bezkarnością szabrowników. Wyjątkowo ciekawym przypadkiem jest tutaj położone w pobliżu granicy z Kanadą miasto Seattle. Powstała tam bowiem „autonomiczna strefa” okupowana przez protestujących. Dopiero po próbie podpalenia miejskiej siedziby związku policyjnego służby wzięły sprawy w swoje ręce. W identyfikacji podejrzanych pomóc miała… lokalizacja Google.

Po kolejnej fatalnej interwencji policjantów zakończonej kilkukrotnym postrzeleniem Jacoba Blake’a protesty znów się zaostrzyły. Dwóch podejrzanych obrzuciło tylne wejście komisariatu policji chałupniczymi bombami zapalającymi. Uszkodzenia budynku nie były poważne, jednak wystarczyło to do zdecydowanej reakcji ze strony FBI. Federalne Biuro Śledcze ogłosiło nawet nagrodę w wysokości 20 tysięcy dolarów za informacje o domniemanych podpalaczach. Wystosowano także prośbę do Google o udostępnienie lokalizacji telefonów z Androidem w pobliżu obszaru incydentu przed i po jego wystąpieniu. Google następnego dnia spełniło polecenie FBI. Nie spotkało się to z pozytywną reakcją amerykańskiego społeczeństwa. Być może dlatego z przedstawionych przez FBI wyjaśnień wynika, że dane otrzymane od Google nie przyczyniły się w istotnym stopniu do ujęcia podejrzanych.

Google dzieli się danymi na zawołanie

Google udostępnia służbom dane na temat lokalizacji użytkowników w oparciu o technologię geofence. Działa ona na zasadzie łączności radiowej (GPS, GSM, WiFi itp.) i polega na wyznaczeniu wirtualnej „klatki” w konkretnym obszarze geograficznym. Po przekroczeniu wyznaczonej granicy sprzęt użytkownika może – w zależności od potrzeby – odbierać lub wysyłać różnorakie powiadomienia. Znajduje zastosowanie chociażby w automatyzacji inteligentnego domu lub celach marketingowych. Służby wykorzystują tę technologię w procesie lokalizowania podejrzanych, tak jak odbyło się to w przypadku protestów w Seattle. W 2019 roku New York Times informował o 180 raportach tygodniowo, którymi Google dzieli się ze służbami policyjnymi. Firma w 2020 roku przekazała informacje o ponad 11 tysiącach żądań udostępnienia lokalizacji na podstawie technologii geofence, gdzie dla porównania w roku 2018 było ich zaledwie 941. W gronie potencjalnych podejrzanych może znaleźć się w zasadzie każdy. Jeśli więc wybieracie się na protest, lepiej zostawcie elektronikę w czterech ścianach.

Google oczywiście zarzeka się, że informacje udostępnia służbą w oparciu o rygorystyczne wytyczne dotyczące ochrony prywatności, aby użytkownicy mogli czuć się bezpiecznie. Cóż, trochę kłóci mi się to z idą dbania o prywatność, ale czy ktokolwiek jeszcze wierzy w to, że wielkie obietnice technologicznych gigantów o ochronie danych to coś więcej niż puste słowa?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama