Rozwój technologii w pewnym sensie… zabił kreatywność. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie patrząc na gry, których już się, niestety, nie robi — bo nie ma takiej potrzeby.
Z przenośnymi konsolami związany jestem od kiedy pamiętam. Idea zabijania czasu w rozmaitych sytuacjach grami wideo od lat jest dla mnie standardem. Czy to tramwaj, samolot czy też czekanie w niekończącej się kolejce, niewielkie urządzenie pozwoli umilić ten czas i nawet nie zauważymy, kiedy dotrzemy do celu. Obecna generacja konsol przenośnych, czy to w formie PS Vita czy 3DSa, a także smartfony, dają twórcom naprawdę ogromne pole do popisu. Co rusz trafiają na nie porty gier, które równocześnie — albo niewiele wcześniej — pojawiły się na konsolach stacjonarnych. Bo i po co kombinować, skoro wszystko działa?
A przed laty…
Nie oznacza to oczywiście, że sprzęty te mocą zrównały się z pudełkami które stawiamy przed telewizorem — nic z tych rzeczy. Jakość takich konwersji często pozostawia wiele do życzenia (tutaj wystarczy wspomnieć chociażby o fatalnie działającej serii Atelier), ale kiedy już trafiają na handheldy, to najczęściej w takiej samej formie. Ale jeszcze kilkanaście lat temu sprawy wyglądały nieco inaczej.
Kiedy ruszała machina promocyjna, to trzeba było zadbać o to, aby gry pojawiły się na cały szereg platform. PC, konsole stacjonarne oraz przenośne — i to w każdym możliwym wydaniu. Alladyn z charakterystycznym grymasem spoglądał na nas niezależnie od platformy. Harry Potter na każdej z okładek leciał na miotle ze szczerym, niewinnym, uśmiechem. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom — w przypadku tego drugiego, mimo bliźniaczo podobnych pudełek, gier wyszło pięć (!) różnych. Odpowiadały za nie, kolejno, Griptonite Games (Gameboy Color), Eurocom (Gameboy Advance), Argonaut (PlayStation), KnowWonder (PC) oraz Electronic Arts (PlayStation 2, Xbox, GameCube). Nie wszystkie były wybitne, ale każda na swój sposób próbowała wyciągnąć jak najwięcej z platformy na którą się pojawiła — a przy okazji przedstawiała historię nieco inaczej, serwując nam też zupełnie inną mechanikę.
To przykład dość ekstremalny, bo po prawdzie to niewiele gier pojawiało się aż w tylu wydaniach. Jednak kiedy marketing ruszał w ruch, a rynek wciąż był chłonny — na Gameboyach lądowało wiele gier, które nijak nie miały się do swoich starszych braci. A mimo wszystko ich twórcy robili co tylko w ich mocy, aby dostarczyć graczom jak najlepszych doświadczeń.
Wielkie hity na małym ekranie
Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Pierwsze z brzegu? Bionic Commando które nijak nie miało się ani do arcade’owego pierwowzoru — a w wielu miejscach odbiegało również od NESowego portu. Tarzan, który w wersji dla Gameboya Color był również platformówką — jednak w przeciwieństwie do pozostałych platform (PlayStation, Nintendo 64, PC) — tutaj akcja działa się w dwóch wymiarach. Wszystkie odsłony Mortal Kombat, które arcade’owe oryginały interpretowały tak dobrze, jak tylko potrafiły. A mimo tego wszystko wciąż pozostawały zupełnie innymi grami. Zresztą to samo można powiedzieć o FIFA 2000, Tony Hawk’s Pro Skater, Grand Theft Auto, Tomb Raiderze, czy Raymanie 2.
Każda z tych gier przedstawiała pod kątem rozgrywki zupełnie inną wartość, niż miało to miejsce na w ich pierwotnych wersjach. Tych „głównych”, które często pozwoliły zbudować markę — te najczęściej pojawiały się później, pod wpływem ich popularności. Chlubny wyjątek stanowiły produkcje towarzyszące kinowym hitom.
W wydaniu przenośnym dostawaliśmy te same światy, tych samych bohaterów, jednak sama zabawa była już czymś zupełnie innym. Brak mocy w urządzeniu to jeszcze nie wszystko — przecież ogromne znaczenie miała też wielkość ekranu, a także fakt, że Gameboy oraz Gameboy Color poza krzyżakiem miały tylko dwa klawisze! Mimo tego twórcom udawało się stworzyć klimat i gry, do których wciąż wracamy po latach z przyjemnością.
Teraz takich tytułów już nie uświadczymy. Rayman Origins, choć jest cudowną grą, niezależnie od platformy jest dokładnie tym samym produktem — te same wyzwania i mechaniki czekać na nas będą na wszystkich sześciu platformach. Nie na wszystkich będzie ruszał się równie efektownie, ale wielu przymknie na to oko. Ale o mniejszych produkcjach i kreatywnej burzy mózgów wśród deweloperów jak przed laty musimy zapomnieć…
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu