Polska

W tym roku będziecie się bać! O nowym polskim horrorze słów kilka…

Marcin M. Drews
W tym roku będziecie się bać! O nowym polskim horrorze słów kilka…
Reklama

Rosjanie zginęli tam w tajemniczych okolicznościach, Amerykanie właśnie nakręcili o tym film, a Polacy tworzą grę komputerową. Witajcie na Górze Umarł...

Rosjanie zginęli tamw tajemniczych okolicznościach, Amerykanie właśnie nakręcili o tym film, a Polacy tworzą grę komputerową. Witajcie na Górze Umarłych! Rozgośćcie się, bo stąd się nie wraca...

Reklama

Powiedzmy to sobie szczerze - nowy rok będzie straszny. Na szczęście w pozytywnym tego słowa znaczeniu! Czeka nas bowiem wielka przygoda z trzema nowymi horrorami interaktywnymi rodem z Polski - The Vanishing of Ethan Carter, Darkwood oraz Kholat.

Ten ostatni trafi na rynek w tym roku za sprawą IMGN.pro. Co ciekawe, w przypadku tym mamy do czynienia z historią opartą na... prawdziwych wydarzeniach, jakie rozegrały się w Związku Radzieckim w 1959 roku.

Góra Umarłych - co tam się stało?

Jedno wiemy na pewno. Zginęli tam ludzie i nie jest to jedynie tzw. urban legend. W styczniu 1959 roku grupa dziewięciu studentów Politechniki Uralskiej wraz z doświadczonym przewodnikiem wyruszyła na wyprawę w okolicę góry Kholat Syakhl (Cholat Sjakl/Холат Сяхл) w północnej części Uralu. Przeżył tylko jeden - młody człowiek, który zawrócił z uwagi na nasilające się reumatyczne bóle.

Celem wyprawy był szczyt Otorten; planowana trasa w porze zimowej oznaczona była jako trasa trzeciej, najtrudniejszej, kategorii. Wszyscy uczestnicy wyprawy mieli duże doświadczenie w podobnych wyprawach i byli przygotowani na niezwykle surowe warunki, jakie oczekiwały ich zimą w górach Uralu; Igor Diatłow planował wyprawę do Arktyki i traktował wypady podobne do wyprawy w okolice Otortenu jako przygotowanie do arktycznej podróży. (...) 31 stycznia ekspedycja, maszerując wzdłuż rzeki, dotarła na krawędź piętra wysokogórskiego. Członkowie wyprawy zbudowali mały schron, gdzie pozostawili zapasy żywności na drogę powrotną, po czym kontynuowali podróż. Wieczorem 1 lutego dotarli na zbocze góry Cholat Sjakl. Pierwotnie wyprawa planowała ominąć tę górę i przejść przez położoną nieopodal przełęcz; jednak z uwagi na pogarszającą się pogodę, zboczyli z kursu i znaleźli się na zboczu góry, gdzie postanowili rozbić obóz i przeczekać złe warunki atmosferyczne. Cholat Sjakl w języku miejscowego ludu Mansów oznacza dosłownie "Górę Umarłych"; nazwa ta miała się okazać bardzo ponurą przepowiednią. (źródło)

Zgodnie z obietnicą Igor Diatłow po powrocie z góry Otorten miał wysłać telegram do znajomych, zawiadamiając ich o sukcesie wyprawy. Według planu ekipa miała dotrzeć do miasteczka Wiżaj najpóźniej 12 lutego. Kiedy do 20 lutego Politechnika Uralska nie otrzymała żadnych wieści, zarządzono ekspedycję ratunkową. 26 lutego ekipa poszukiwawcza natrafiła na... namiot zaginionych. Jego powierzchnia została rozcięta od wewnątrz. Od namiotu prowadziły ślady stóp, które po 500 metrach ginęły jednak pod śniegiem.

Ratownicy idąc tym tropem dotarli do sosen na krawędzi odległego o około półtora kilometra lasu. Tam odnaleźli pozostałości małego ogniska i... zwłoki dwóch uczestników wyprawy - Jurija Krywoniszenki i Jurija Doroszenki. Ciała były bose i odziane jedynie w bieliznę.

Podczas drogi powrotnej do namiotu odnaleziono w śniegu kolejno ciała Diatłowa (300 m od sosen), Słobodina (480 m) i Kołmogorowej (630 m); pozy, w jakich ich znaleziono, wskazywały, że próbowali oni powrócić do namiotu. Badania ciał wskazały, że wszystkie pięć osób zmarło z powodu hipotermii - zamarzło na śmierć. Jedna z osób miała lekko pękniętą czaszkę, jednak zdaniem anatomopatologów nie było to obrażenie zagrażające życiu. Po długich poszukiwaniach, 4 maja w położonym nieopodal jarze odnaleziono pod warstwą śniegu cztery pozostałe ciała. W tym przypadku zwłoki miały poważne obrażenia: Thibeaux-Brignolle miał strzaskaną czaszkę, zaś Zołotarew i Dubinina zmiażdżone klatki piersiowe (jak opisali patomorfolodzy, obrażenia przypominały te odnoszone podczas wypadków drogowych); dodatkowo brakowało języka i części twarzy Dubininy. (źródło)

Reklama


Ludmiła Dubinina żegna chorego Jurija Judina. Z lewej Igor Diatłow; z prawej Aleksander Zołotarew (z Wikipedii)

Reklama

Szczególnie interesujące są w tej historii obrażenia Nikołaja Thibeaux-Brignolle. Badania wykazały, iż nie mógłby ich zadać człowiek, choć rozważano teorię napaści na ekipę. Siła uderzenia, jakie otrzymał podróżnik, porównana została do... zderzenia z dużym samochodem jadącym ze sporą szybkością! Niestety, dokładne wyniki sekcji nie są znane do dziś.

Ale to nie wszystko. Jeszcze ciekawszy jest fakt, iż ubrania tej czwórki nosiły ślady skażenia potasem-40, rzadkim izotopem promieniotwórczym!

Teorii powstało wiele. Mówiono o napaści Mansów, o lawinie, o eksperymentach wojskowych - wszystkie zostały obalone. Zakwitły też różnej maści miejskie legendy. Jedni mówili o Yeti, inni zarzekali sie, że widywali w tamtym rejonie UFO. Oficjalnie zagadki nie rozwikłano do dziś. Śledztwo zakończono stwierdzeniem o "działaniu nieznanej siły" (sic!).

Dodatkową pożywką dla teorii spiskowych mogą być następujące fakty. Jurij Judin, jedyny ocalały uczestnik wyprawy przed śmiercią zażyczył sobie, by pochowano go razem z pozostałymi członkami ekipy. Zmarł 27 kwietnia 2013 roku, a jego wola została wypełniona. Tymczasem Jurij Jarowoj, dziennikarz ze Swierdłowska, który zajmował się sprawą i dysponował dość pokaźnym zbiorem materiałów, w 1980 roku zginął w wypadku drogowym, a materiały... zniknęły z jego mieszkania. Podobno jednak po prostu wyrzucono je na śmieci...

Kultura popularna, czyli śladem Blair Witch Project

Twórcy Blair Witch Project otworzyli w historii mediów nowy rozdział, popularyzując gatunek zwany found footage, choć tak naprawdę za praojca uznać należy Orsona Wellesa i jego słuchowisko oparte na Wojnie światów - ale to odrębna historia, którą kiedyś Wam opowiem. Nie ulega wątpliwości, że "odnalezione taśmy" stały się bardzo popularne, o czym świadczy chociażby sukces Paranormal Activity. Niestety, zbyt duża liczba tego typu produkcji szybko zaowocowała u widzów uczuciem przesytu. Stąd też nowy kierunek - chcąc odświeżyć gatunek, twórcy poczęli sięgać po historie prawdziwe! Hasło "based on true events" to bowiem szansa na reaktywację tej specyficznej gałęzi kina.

Reklama

W 2013 roku powstał więc chociażby Skinwalker Ranch czy Devil's Pass. Ten drugi właśnie, znany też pod tytułem The Dyatlov Pass Incident, był w miarę udaną próbą stworzenia pseudodokumentu o ekipie wyruszającej śladem grupy Diatłowa.


Tego samego roku niezależni polscy twórcy zdecydowali się sięgnąć jeszcze dalej i stworzyć opartą na tych wydarzeniach grę komputerową!

Kholat będzie grą ze światem o otwartej strukturze – tzn. żadnych korytarzy ani podziału na misje. Gracz będzie musiał na własną rękę odnaleźć drogę przez mroźny syberyjski las. Pomocą w tym służyć ma jedynie kompas i mapa. Korzystanie z nich odbywać się ma w czasie rzeczywistym, a brak aktywnej pauzy dodatkowo przyczyni się do przyśpieszenia tętna gracza za każdym razem, gdy zostanie on zmuszony, by zerknąć na mapę. Twórcy obiecują intensywne doznania, odpowiedni poziom strachu zapewni narzędzie nazwane "fear manager". Ma ono na bieżąco dostosowywać atmosferę do wydarzeń na ekranie, tak aby graczom nieustannie towarzyszyło niepokojące poczucie zagrożenia i dezorientacji. Gra tworzona jest na silniku Unity. (źródło)


Póki co projekt jest równie enigmatyczny jak gra Adriana Chmielarza. I nie jest to zarzut, a wręcz przeciwnie. Tajemnica, jaką spowite są oba tytuły, przyprawia o dreszczyk ekscytacji w oczekiwaniu na gry. Strona kholat.com serwuje jedynie próbkę bardzo klimatycznej, niepokojącej muzyki, a profil na FB pozwala ujrzeć pierwsze screeny pokazujące otoczenie w grze. Co dalej? Z pewnością wkrótce poznamy kolejne, mrożące krew w żyłach szczegóły! Trzymam kciuki!

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama