Coś zaczyna się dziać: Polska doczeka się w najbliższych latach pierwszych stacji paliw, na których będzie można zatankować samochód zasilany wodorem....
W Polsce powstaną w końcu stacje wodorowe. Z entuzjazmem radzę się jednak wstrzymać
Coś zaczyna się dziać: Polska doczeka się w najbliższych latach pierwszych stacji paliw, na których będzie można zatankować samochód zasilany wodorem. I to jest dobra informacja. Cieszy także to, że w kolejnych latach takich inwestycji będzie przybywać. Zaczniemy kroczyć śladem np. Niemców, którzy zwracają coraz większą uwagę na wodór jako paliwo przyszłości. Problem polega na tym, że działania w Polsce będą rozciągnięte w czasie - na rewolucję w najbliższych dekadach raczej bym nie liczył.
Kilka kwartałów temu miałem okazję uczestniczyć w prezentacji samochodu Toyota Mirai (Konrad już go nawet testował - odsyłam do materiału z jego wrażeniami). Wizja japońskiego koncernu jest bardzo ciekawa i pociągająca, ale firma zdaje sobie sprawę z tego, że zmiany potrwają długo, że wodór może być paliwem przyszłości, lecz to nie stanie się za kilka lat, potrzebne są zakrojone na szeroką skalę działania przybliżające nas do tego celu. Jednym z największych problemów jest dzisiaj infrastruktura. Aby zatankować samochód napędzany wodorem, trzeba skorzystać z dedykowanej mu stacji. A tych jest jak na lekarstwo i to na całym świecie. Aby to zmienić muszą ze sobą współpracować władze (centralne i lokalne) oraz biznes. I to szeroko pojęty biznes. Toyota sama sektora nie zmieni i zdaje sobie z tego sprawę.
Polska doczeka się stacji
Jak już pisałem, w Polsce zacznie powstawać odpowiednia infrastruktura:
Instytut Transportu Samochodowego opracował plany wdrożenia infrastruktury wodorowej w Polsce w ramach projektu HIT-2-Corridors. Działania te stanowią drugą część projektu HIT (Wodór dla Infrastruktury Transportu). - Pierwsze dwie stacje powstaną w Poznaniu i w Warszawie, kolejne w Trójmieście, Białymstoku, oraz na południu Polski, czyli w Katowicach, Krakowie, Wrocławiu i Łodzi oczywiście - wylicza dyrektor Instytutu Transportu Samochodowego dr hab. inż. Marcin Ślęzak. [źródło]
Czytaj dalej poniżej
Czy wszystkie zobaczymy już w przyszłym roku? Nie, na to nie ma niestety co liczyć - w najbliższych latach powstaną dwie pierwsze, tworzenie kolejnych może być rozłożone w czasie na kilkanaście lat. Gdy już się pojawią, posiadanie samochodu wodorowego w Polsce zacznie mieć sens, ale... na to trzeba będzie poczekać. Dla przykładu za Odrą sprawy posuwają się naprzód w innym tempie, nowe stacje będą liczone w dziesiątkach i nie trzeba na nie czekać do roku 2030. Na pocieszenie zostaje nam fakt, że nie jesteśmy jedynym krajem, który dopiero zaczyna motoryzacyjną przygodę z wodorem.
Tanio, bezpiecznie, ekologicznie
Na razie zakup samochodu zasilanego wodorem jest mało atrakcyjny (w Polsce pozbawiony sensu). To droga i raczej mało pociągająca zabawa. Ale wszystko może się zmienić wraz ze zwiększaniem skali przedsięwzięcia. Samochody zaczną tanieć, zmieni się także cena paliwa. Pewnie podobnie wyglądało to w przypadku paliw ropopochodnych, początkowo też było drogo, a wiele osób przekonywało, że to się nie może udać, bo nie osiągnie się odpowiedniej skali. Towar dla najbogatszych, luksus, o którym większość ludzi może pomarzyć. Wiek XX totalnie odmienił to myślenie. To samo może się stać z wodorem w obecnym stuleciu.
Wodór to bezpieczne paliwo, instalacje w samochodach nie będą tykającą bombą. Warto przy tym podkreślić, że samochód zasilany wodorem to mała elektrownia - ten samochód można na dobra sprawę zaliczyć do grona "elektryków". Nad klasycznymi samochodami zasilanymi energią elektryczna ma te przewagę, że tankuje się go 2-3 minuty, a na jednym baku można przejechać kilkaset kilometrów. Jeżeli producenci samochodów elektrycznych, np. Tesla nie dokonają w przyszłości poważnego progresu w zakresie zasilania, zasięgu swoich aut, to mogą mieć problem. Zwłaszcza, gdy wodór stanie się tani.
To paliwo można pozyskiwać z różnych źródeł. Istotne jest to, że każde państwo będzie w stanie produkować je na własną rękę - świat nie będzie (przynajmniej nie powinie być) uzależniony od dostaw z jednego kraju czy regionu. Zwiększanie skali produkcji, wprowadzanie nowych technologii i rozwiązań może sprawić, że paliwo stanie się atrakcyjne cenowo. Oczywiście trzeba przy tym pamiętać, iż cenę mogą potem wywindować podatki - na paliwo za grosze raczej nie ma co liczyć...
Istotnym elementem układanki jest z pewnością fakt, iż mowa o zielonej energii. Efektem ubocznym używania takiego paliwa jest para wodna. Powietrze w miastach może się stać znacznie bardziej przyjazne mieszkańcom, spadnie zagrożenie ze strony smogu, który zabija na świecie kilka milionów ludzi. I to w jednym roku.
Atuty oczywiste, ale czy to wystarczy?
Na papierze wszystko wygląda świetnie, pozostaje przyklasnąć i czekać na zmiany. Przecież wiele czynników przemawia na korzyść tego rozwiązania. Sęk w tym, że teoria może nie wystarczyć, ten kierunek rozwoju nie jest taki oczywisty. Wiele zależy od tego, jak bardzo w projekty na tym polu zaangażują się duże firmy, koncerny motoryzacyjne, giganci z rynku paliw, firmy z sektora finansów. I jak na sprawę spojrzą władze. Mówienie o ekologii oraz świetlanej przyszłości nie wystarczy, inwestorzy muszą tu poczuć duże pieniądze i wpompować miliardy dolarów w interes. Jeśli do tego dojdzie, pojawi się ciekawa alternatywa na rynku moto.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu