Polska

W końcu ktoś o mnie zadbał: księgarze i pisarze ratują przed złym Empikiem. I Biedronką

Maciej Sikorski
W końcu ktoś o mnie zadbał: księgarze i pisarze ratują przed złym Empikiem. I Biedronką
Reklama

Pod koniec listopada głośno zrobiło się w polskich mediach na temat książek. I nie wynika to z faktu, że weszliśmy w okres przedświąteczny, czas, gdy ...

Pod koniec listopada głośno zrobiło się w polskich mediach na temat książek. I nie wynika to z faktu, że weszliśmy w okres przedświąteczny, czas, gdy książki są częściej kupowane. Przynajmniej nie był to jedyny powód. Zdecydowanie większe emocje wywołała walka o dobrą książkę, czytelnictwo oraz szeroko pojęty rynek księgarski i wydawniczy. Postanowiono pójść w sukurs małym księgarniom niszczonym przez dyskonty, Empik oraz Internet.

Reklama

Sprawa nie jest nowa, pierwszy raz usłyszałem o tym pomyśle dobrych kilka miesięcy temu. Od właściciela małej księgarni. O co chodzi? O zmiany w prawie, które krótko wyjaśni ten cytat:

- Proponujemy, żeby cena nowych książek była ustalana przez wydawcę i przez rok była jednolita w całej Polsce. Robimy to po to, żeby duże księgarnie, supermarkety oraz różne firmy internetowe nie konkurowały z księgarniami w sposób nieuczciwy, zaniżając cenę. Tego typu przepisy funkcjonują w większości krajów europejskich, które mają dzięki temu wyższy poziom czytelnictwa. Dostępność książek, ilość księgarń nie spada tam, tak jak u nas - wyjaśnia Włodzimierz Albin, prezes Polskiej Izby Książki. [źródło]

Zwolennicy zmian proponują bardzo proste rozwiązanie: na rynek wchodzi nowa książka i nie ma tak, że Biedronka albo Empik sprzedają ją o 20% taniej, niż wskazuje cena na okładce. Na takie promocje będą się mogli zdecydować po roku od rozpoczęcia sprzedaży. Tak podobno robi cywilizowana Europa (przyznam, że nie sprawdzałem, czy większość krajów europejskich, na co wskazuje wypowiedź Pana Albina). Będzie jedna cena, będzie wyższy poziom czytelnictwa. Proste. Przynajmniej jest grupa ludzi, która uważa, że to proste i oczywiste.

Długo wpatrywałem się w ekran komputera i zastanawiałem się nad wspomnianymi zmianami. Szperałem w Sieci, szukałem argumentów za i przeciw. Ewentualne zmiany zebrał Mateusz Gawin, redaktor Bankier.pl:


Rozumiem rozgoryczenie właścicieli małych księgarń, którzy nie mogą konkurować z gigantami. Rozumiem ból autorów i wydawnictw, które przez większych dystrybutorów są zmuszane do dawania im upustów. Wspaniale, że zmiany mogą zachęcać do wydawania i promowania literatury wyższych lotów, a ludzie zyskają do niej szeroki dostęp. Próbuję przyjąć te tłumaczenia, przyklasnąć i rzec: dalej, do dzieła, walczcie o swoje. Ale naprawdę nie mogę. Tę inicjatywę uznaję za klasyczny przykład zawracania rzeki kijem. Spotkałem się w Sieci z opiniami zwolenników zmian, którzy przekonują, że trzeba zmienić prawo, bo zmienił się rynek. I to do nowych realiów należy dostosować reguły gry. Wydaje się jednak, że to właśnie zwolennicy ujednolicenia cen nie widzą, co dzieje się wokół nich. Ratujmy małe księgarnie w czasach, gdy rośnie e-commerce i rynek e-booków?

Wraz z drugą połówką kupujemy sporo książek. Część papierowa, część w formie cyfrowej. Czasem trafiamy do tradycyjnej księgarni, ale zdecydowana większość nabywana jest w Internecie. Dlaczego? Powodów jest kilka. Nie ukrywam, że najważniejszy to cena. Jest taniej, są promocje, bonusy itd. Ktoś krzyknie: ha, mamy cię gagatku! Nie będzie promocji, to pójdziesz do małej księgarni na rogu i tam kupisz. Kupię? Nie, pewnie zostanę w Sieci, bo prócz ceny jest też wygoda. Na mnie tradycyjne, małe punkty nadal nie będą zarabiać. Ale może jestem wyjątkiem? Ludzie nagle ruszą do tradycyjnych księgarń, które teraz w ekspresowym tempie znikają z rynku. Przekonamy się, gdy zmiany wejdą w życie.

Reklama

Warto przy tym odnotować, że e-booki nie zostaną objęte proponowanymi zmianami. Tym samym na rynku elektronicznej książki będą nadal obowiązywać stare zasady i walka cenowa. Jednocześnie będzie tam też obowiązywał wyższy podatek. Co to oznacza dla książki elektronicznej w Polsce? Przyznam szczerze, iż nie wiem. Może nie zmieni się nic i biznes będzie się rozwijał dynamicznie, ale bez nagłego wzrostu zainteresowania czytnikami. A może wojna cenowa, która przeniesie się do świata e-booków przekona rzesze Polaków do kupna swojego sprzętu i korzystania z promocji? Jeden z ciekawszych elementów całej dyskusji. Chyba nie poświęca się mu odpowiednio dużo uwagi, ale to może wynikać z braku zrozumienia realiów rynku.

Chciałbym wierzyć w to, że wprowadzone zmiany spowodują spadek cen książek. Wyjściowych cen. Teraz jest ponoć tak, że wydawca celowo ją zawyża, bo wie, że duzi gracze będą wprowadzać promocje zaraz po premierze, a z czegoś trzeba zejść. Gdyby promocji nie było, to nie byłoby i zawyżania cen. Brzmi ciekawie, ale przy założeniu, że wydawcy nie zechcą podkręcać swoich zysków i faktycznie zobaczymy na okładce 20 pln, a nie 30. I tu pojawia ie moja kolejna wątpliwość. Czy owe 20 pln sprawi, że Polacy ruszą do sklepów i księgarń? Wątpię. Można dzisiaj kupować tanio książki, nawet bardzo tanio i najwidoczniej nie tu leży problem ze słabnącym czytelnictwem. Nakaz ujednolicania cen nie sprawi, że państwo X nagle pójdą do księgarni na swojej ulicy.

Reklama

Jeżeli Polacy nie kupują książek, nie czytają ich i szerokim łukiem omijają księgarnie czy biblioteki, to czy nowa ustawa, za którą lobbują autorzy, wydawcy i część dystrybutorów, sprawi, że to się zmieni? Ok, może faktycznie będzie tak, że w księgarniach pojawi się więcej ambitnych tytułów, bo zmienią się trochę realia rynku. Ale czy ludzie podejdą do tej półki z dobrą literaturą? Przecież teraz też można kupić świetne książki, a jednak nie cieszą się takim wzięciem, jak poradnik ćwiczenia z..., jedzenia z..., robienia gofrów z... Niedoceniani pisarze (czasem słusznie) piszą listy do władz i mają nadzieję, że odgórne nakazy skłonią Polaków do czytania tego, co dobre. Częstego czytania. A wcześniej oczywisćie kupowania. Staram się, ale jakoś tego nie czuję.

Propagatorzy zmian chcą wprowadzać przepisy stosowane w Europie Zachodniej, ale chyba nikt nie zadał sobie trudu, by postawić jedno pytanie: czy nasz czytelnik jest taki sam, jak ten zachodni? Bo jeśli nie, to nie ma sensu tłumaczenie, że w Europie zmiany pomogły i zrobiły dużo dobrego. Zwłaszcza, że te przepisy wprowadzono np. we Francji ponad 30 lat temu - jestem ciekaw, czy dzisiaj byłoby je łatwo przeforsować. Kopiowanie zachodnich rozwiązań nie jest rozwiązaniem problemów. Trzeba usiąść przy stole (pisarze, politycy, wydawcy, nauczyciele, przedstawiciele mediów i masa innych ludzi) i zadać proste pytanie: dlaczego Polacy nie czytają? Albo dlaczego czytają coś miernego? Odpowiedź na nie zapewne nie będzie miała wiele wspólnego z zagraniami Biedronki i Empiku, które wprowadzają promocje na książki i uderzają w konkurencję oraz portfel autorów...

Omawiając ten temat należy zastanowić się nad jeszcze jedną kwestią: dlaczego tylko książka? Mam dla niej wielki szacunek i uważam za jeden z najwspanialszych wytworów cywilizacji, ale ten argument mnie musi trafić np. do właścicieli sklepów osiedlowych (spożywczych). Oni też stwierdzą, że chcą jednolitych cen na kiełbasę i śmietanę, bo dyskonty i hipermarkety ich wykańczają. Dlaczego jakiś sklep internetowy miałby wprowadzać promocję na nowy smartfon, skoro inni chcą go sprzedawać drożej? Dlaczego jeden fryzjer ma strzyc za 30 złotych, skoro dwa salony obok tną za 50? I najważniejsze pytanie: dlaczego nie wprowadzić odgórnie nakazów i zakazów, które jakoś ucywilizują ten swoisty Dziki Zachód?

Nie, nie będę pisał, że komuna i rynek sterowany centralnie. Zastanawiam się po prostu, do czego może doprowadzić pomysł, który apologeci zmian chcą przepchnąć jeszcze w tej kadencji Sejmu...

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama