Felietony

Uwielbiam bezprzewodowe słuchawki, ale te na kablu dla mnie są wciąż nie do zastąpienia

Kamil Świtalski
Uwielbiam bezprzewodowe słuchawki, ale te na kablu dla mnie są wciąż nie do zastąpienia
Reklama

Bezprzewodowe słuchawki to gadżet który okazał się dla mnie małą rewolucją. Mimo ogromnej do nich sympatii — wciąż nie rozstaję się z klasycznymi słuchawkami na kablu, które mają ogromną przewagę.


Reklama

Słuchawki rzecz święta. Pozwalają odciąć się od świata i spokojnie skupić się na tym co chcemy właściwie wszędzie — nawet w miejscu publicznym. Są niezawodne przy umilaniu czasu podczas ćwiczeń. Z doświadczenia powiem też, że kiedy człowiek nie może już słuchać sąsiadów stawiających swoje pierwsze kroki w świecie muzyki (zajęcia fortepianu), to też okazują się kompanami na wagę złota. No i te wszystkie godziny spędzone w podróży: nie ważne czy półgodzinnych, trzygodzinnych, sześciogodzinnych czy trwających ponad dobę. A opcja porzucenia wijących się wtyczek to cudo — i od wielu miesięcy moimi podstawowymi słuchawkami są te bezprzewodowe. Ale mimo że nie wyobrażam sobie już bez nich życia, to w moim elektronicznym niezbędniku wciąż spoczywa para starych, dobrych, słuchawek na kablu. I szybko się to jeszcze nie zmieni.


Ani earbudsy, ani bezprzewodówki na kablu nie wytrzymują w tej konkurencji

Jak wszystko co zasilane akumulatorami — słuchawki także mają swój czas pracy na jednym ładowaniu. Rozładowane earbudsy można co najwyżej włożyć do etui i czekać na kolejną turę rozrywki. Ze słuchawkami BT na kablu jest trochę lepiej — od biedy można do nich podpiąć ładowarkę i korzystać dalej (jakkolwiek głupio to nie brzmi i nie wygląda, działa i ratuje sytuację). Ale nie ważne czy czas pracy na jednym ładowaniu wynosi trzy, pięć czy 12 godzin — przekonałem się już, że w długiej podróży trwającej około dwudziestu godzin, są bezużyteczne. Można, owszem, podłączyć power bank i tak przetrwać długi lot bez konieczności wyjmowania ich z ucha, ale z wygodą nie ma to nic wspólnego — co najwyżej wprowadza więcej zamieszania. To właśnie powód, dla którego nie rozstaję się ze słuchawkami na kablu. Może nie należą do najfajniejszych i najmodniejszych. Na bieżni są nieznośnie niewygodne, a rozplątywanie kabla to mały koszmar. Ale w tej kategorii zjadają swoich nowych konkurentów — że o jakości dźwięku już nie wspomnę, bo jednak co kabel, to kabel.


Nie wrócę, ale też nie porzucę — kiedy spodziewam się kłopotów biorę ze sobą więcej słuchawek

Nie mam pojęcia czy dożyję dnia, w którym moje bezprzewodowe słuchawki będą w stanie wytrzymać bez ładowarki kilkadziesiąt godzin (teoretycznie bezprzewodowe słuchawki JBL zasilane energią słoneczną mogą być krokiem ku lepszemu, ale w samolocie na niewiele się to zda). Kto wie, może doczekam takiego zaszczytu. Póki co jednak jestem realistą. Na szczęście na co dzień nie muszę się tym martwić, bo nie korzystam z tego typu akcesoriów dłużej niż 2-3 godziny w ciągu dnia. Sytuacje w których potrzebuję ich dłużej to w moim przypadku najczęściej podróże — a jako że te odbywam raczej regularnie, po kilku wpadkach... postanowiłem wysłużone słuchawki na kablu dołożyć do mojego podróżnego etui na kable. Odrobina klasycznego narzekania na konieczność każdorazowego ich rozplątywania i nie muszę przejmować się bateriami. Uff.


Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama