Bezprzewodowe słuchawki to gadżet który okazał się dla mnie małą rewolucją. Mimo ogromnej do nich sympatii — wciąż nie rozstaję się z klasycznymi słuchawkami na kablu, które mają ogromną przewagę.
Uwielbiam bezprzewodowe słuchawki, ale te na kablu dla mnie są wciąż nie do zastąpienia
Słuchawki rzecz święta. Pozwalają odciąć się od świata i spokojnie skupić się na tym co chcemy właściwie wszędzie — nawet w miejscu publicznym. Są niezawodne przy umilaniu czasu podczas ćwiczeń. Z doświadczenia powiem też, że kiedy człowiek nie może już słuchać sąsiadów stawiających swoje pierwsze kroki w świecie muzyki (zajęcia fortepianu), to też okazują się kompanami na wagę złota. No i te wszystkie godziny spędzone w podróży: nie ważne czy półgodzinnych, trzygodzinnych, sześciogodzinnych czy trwających ponad dobę. A opcja porzucenia wijących się wtyczek to cudo — i od wielu miesięcy moimi podstawowymi słuchawkami są te bezprzewodowe. Ale mimo że nie wyobrażam sobie już bez nich życia, to w moim elektronicznym niezbędniku wciąż spoczywa para starych, dobrych, słuchawek na kablu. I szybko się to jeszcze nie zmieni.
Ani earbudsy, ani bezprzewodówki na kablu nie wytrzymują w tej konkurencji
Jak wszystko co zasilane akumulatorami — słuchawki także mają swój czas pracy na jednym ładowaniu. Rozładowane earbudsy można co najwyżej włożyć do etui i czekać na kolejną turę rozrywki. Ze słuchawkami BT na kablu jest trochę lepiej — od biedy można do nich podpiąć ładowarkę i korzystać dalej (jakkolwiek głupio to nie brzmi i nie wygląda, działa i ratuje sytuację). Ale nie ważne czy czas pracy na jednym ładowaniu wynosi trzy, pięć czy 12 godzin — przekonałem się już, że w długiej podróży trwającej około dwudziestu godzin, są bezużyteczne. Można, owszem, podłączyć power bank i tak przetrwać długi lot bez konieczności wyjmowania ich z ucha, ale z wygodą nie ma to nic wspólnego — co najwyżej wprowadza więcej zamieszania. To właśnie powód, dla którego nie rozstaję się ze słuchawkami na kablu. Może nie należą do najfajniejszych i najmodniejszych. Na bieżni są nieznośnie niewygodne, a rozplątywanie kabla to mały koszmar. Ale w tej kategorii zjadają swoich nowych konkurentów — że o jakości dźwięku już nie wspomnę, bo jednak co kabel, to kabel.
Nie wrócę, ale też nie porzucę — kiedy spodziewam się kłopotów biorę ze sobą więcej słuchawek
Nie mam pojęcia czy dożyję dnia, w którym moje bezprzewodowe słuchawki będą w stanie wytrzymać bez ładowarki kilkadziesiąt godzin (teoretycznie bezprzewodowe słuchawki JBL zasilane energią słoneczną mogą być krokiem ku lepszemu, ale w samolocie na niewiele się to zda). Kto wie, może doczekam takiego zaszczytu. Póki co jednak jestem realistą. Na szczęście na co dzień nie muszę się tym martwić, bo nie korzystam z tego typu akcesoriów dłużej niż 2-3 godziny w ciągu dnia. Sytuacje w których potrzebuję ich dłużej to w moim przypadku najczęściej podróże — a jako że te odbywam raczej regularnie, po kilku wpadkach... postanowiłem wysłużone słuchawki na kablu dołożyć do mojego podróżnego etui na kable. Odrobina klasycznego narzekania na konieczność każdorazowego ich rozplątywania i nie muszę przejmować się bateriami. Uff.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu