Felietony

USB-C pozwala na wiele. Ale obecnie to masa zawodów i nieporozumień

Kamil Świtalski
USB-C pozwala na wiele. Ale obecnie to masa zawodów i nieporozumień
Reklama

USB-C miał z dnia na dzień zawładnąć sercami użytkowników, a producenci sprzętu mieli porzucić całą resztę na rzecz właśnie tego rozwiązania. Mijają kolejne miesiące, jednak trudno powiedzieć, aby USB-C stało się standardem. Warto także mieć na uwadze, że kabel kablowi nie równy — i coraz trudniej jest się w tym wszystkim połapać.

Pierwszy raz więcej o USB-C usłyszeliśmy w 2014 roku. Nowy 24-pinowy standard USB pozwala nie tylko na szybkie przesyłanie danych, ale także ładowanie urządzeń. Po co zastępować dobrze znane i lubiane produkty? Przede wszystkim po to, że nowe rozwiązania oferują dużo lepsze podejście do tematu. To dwa razy szybsze połączenie, niż oferowane przez popularne USB 3.0. Ale to jeszcze nie koniec — bo pozwalają one znacznie szybciej ładować inne urządzenia. USB-C oferuje napięcie 20V i natężenie 5A — dzięki czemu proces ładowania także może być dużo szybszym, niż miało to miejsce do tej pory. Z praktycznych rzeczy: wtyczka będzie działała w obie strony (podobnie jak wyśmiewany przez wielu applowski Lightning), a oferowana przez to rozwiązanie duża szybkość przesyłu danych pozwoli np. na płynne przesyłanie obrazu w 4K (30 klatek na sekundę). Do tego gwarantowana jest dużo większa trwałość akcesoriów. Wszystko to brzmi bajecznie, a jak wypada w praktyce w 2017? Kłopotliwie.

Reklama

Jeden standard, wiele niedomówień

Od pierwszych zapowiedzi USB-C czekam na dzień, w którym co najmniej dla większości urządzeń z których na co dzień korzystam będzie to standardem. Doczekałem się już pierwszej konsoli która to czyni. Coraz więcej komputerów i telefonów można już naładować za pomocą USB-C. I cieszy mnie to, że tych produktów nieustannie przybywa. Nie da się jednak ukryć, że kłopotów z nimi związanych... także. The Verge przygotowało krótki, ale bardzo fajny materiał, w którym wypunktowane zostały największe grzechy tego standardu w obecnej formie:

Uniwersalne kable wcale nie są takie uniwersalne — jedne ładują, inne nie ładują. Albo ładują jeden sprzęt, ale nie radzą sobie już z innymi. Podobnie zresztą jest z gniazdami — o czym pisałem chociażby w przypadku recenzji Huawei Matebook X, gdzie wspominałem że mimo obecność USB-C z obu stron sprzętu, tylko z lewej strony możemy naładować komputer. Jeżeli kopiowaliście kiedyś dane wykorzystując różne kable, na pewno też zauważyliście zasadniczą różnicę w tempie, w jakim odbywał się cały ten proces. O wsparciu HDMI i spółki pewnie też już słyszeliście. Jak sprawdzić kompatybilność? Nie przejmujcie się jeśli nie wiecie, nie ma w tym nic oczywistego. I to największy grzech tego rozwiązania.

Jak coś jest do wszystkiego, to jest... no właśnie, już sam nie wiem

Z jednej strony idea jednego kabla, by ładować i kontrolować je wszystkie jest jak najbardziej kusząca. I nie ukrywam, że dużo by mi w życiu ułatwiła. Mam jednak wrażenie, że w tym konkretnym przypadku projekt okazał się zbyt wielki — i zabrakło walki o wiele szczegółów. Bardziej konkretnych oznaczeń, konieczności sygnalizowania w okolicy gniazd, na obudowach, czy też — w przypadku kabli — na samych wtyczkach, na co możemy liczyć w tym konkretnym przypadku. Sam wciąż wierzę w USB-C, bo kiedy już działa... działa naprawdę fajnie. Jeżeli faktycznie mamy z nich tłumnie korzystać na co dzień — trzeba to uporządkować. Oby udało się to zrobić jak najszybciej.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama