Twitter wciąż żyje! Na nic zdały się przewidywania, że wystarczy kilka dni pod rządami Elona Muska, by serwis przeszedł do historii. Nawet wówczas, gdy postanowił zwolnić mnóstwo pracowników, bez których dalsze istnienie wydawało się niemożliwe. Czy warto z niego korzystać?
Twitter to serwis społecznościowy, z którym łączy mnie dość specyficzna relacja. Przyznam szczerze, że nigdy nie potrafiłem znaleźć tam miejsca dla siebie. Próbowałem brać udział w prowadzonych dyskusjach, obserwować najpopularniejsze profile czy śledzić bieżące wydarzenia. Czy coś z tego mnie satysfakcjonowało? Raczej nie. Z biegiem czasu Twitter stał się dla mnie wyłącznie narzędziem pracy. To właśnie tam, co do zasady, publikowane są najważniejsze informacje na samym początku. Najpierw wpis na Twitterze, potem dopiero pełny artykuł na stronie internetowej. W teorii szybkie, bardzo wygodne narzędzie, które może znacząco ułatwić pracę. W praktyce niezbyt przyjemne miejsce w sieci, gdzie dokopanie się do wartościowych treści chwilę zajmuje.
Najistotniejsze wydarzenie w historii serwisu Twitter? Najprawdopodobniej to właśnie to, które miało miejsce przed kilkoma tygodniami. Oto bowiem swoje rządy wprowadził Elon Musk. Miliarder postanowił z miejsca wziąć się do pracy i podjął mnóstwo kontrowersyjnych decyzji. Wśród nich ta o zwolnieniu bardzo wielu pracowników. Co gorsza sposób, w jaki zostało to zrobione, można nazwać karygodnym. Odebranie dostępu do narzędzi pracy, zakaz wstępu do biura i pożegnalny mail. To wszystko. Owszem, nie w każdym kraju, w którym Twitter ma swoje biuro, prawo pracy pozwala na aż tak swobodne zwalnianie pracowników, więc gdzieniegdzie będziemy świadkami długich procesów sądowych.
Z perspektywy użytkownika los pracowników nie jest jednak aż tak istotny jak to, co stanie się dalej z serwisem internetowym, na którym lubi spędzać czas. Czy Twitter za Muska nadal będzie ten sam? Czy wciąż warto z niego korzystać? A może lepiej znaleźć ciekawszą alternatywę? Te pytania użytkownicy Twittera zadają sobie regularnie, zwłaszcza w ostatnim czasie.
Mimo zwolnień, nieprzychylnej prasy i znaczących pomyłek Muska, Twitter wciąż nie upadł. Wręcz przeciwnie, wciąż można z niego korzystać. Jak to możliwe? Czy Musk miał rację ze zwolnieniami? Zastanówmy się nad tym przez chwilę.
Twitter pod kontrolą Elona Muska musi na siebie zarabiać
Co stanowi priorytet dla nowego właściciela Twittera? Jak bardzo łatwo się domyślić, drastyczne przemodelowanie finansów Twittera. Serwis społecznościowy ma zarabiać na siebie, a nawet generować zyski. By było to możliwe, Musk podjął bardzo drastyczne kroki, na czele z wspominanym już masowym zwalnianiem ludzi. Czy plan się powiedzie? Ciężko stwierdzić, ponieważ wielu użytkowników godzi się z opuszczeniem serwisu, gdy ten zmieni się nie do poznania. Jeśli użytkownicy odejdą, odejdą również zyski i lukratywne kontrakty z partnerami reklamowymi.
Gdyby wszystko się udało, a Twitter zarabiał spore pieniądze przy jednoczesnym braku spadku jakości świadczonych usług, Elon Musk mógłby świętować jeden z największych sukcesów w swojej karierze biznesmena. Tyle tylko, że powodzenie tego planu wydaje się raczej mało prawdopodobne. Może dla jednych Musk jest rewolucjonistą i wizjonerem, jednak drudzy w ogóle nie doceniają jego sukcesów, a wręcz przeciwnie. Jeśli zmiany w serwisie Twitter się powiodą, właściciel Tesli będzie mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że wygrał tę bardzo trudną bitwę. Udowodni tym, że naprawdę zna się na rzeczy, i działa niczym król Midas – wszystko, czego dotknie, zamienia się w złoto.
Od momentu przejęcia Twittera, do chwili pracy nad niniejszym materiałem, Musk podjął kilka bardzo radykalnych decyzji. Zniknęło Spaces, co ciekawe, rzekomo tylko dlatego, że Musk spotkał się tam z mocno krytycznymi głosami. Zniknęła również informacja o tym, z jakiego urządzenia korzysta dany użytkownik Twittera. Cóż, koniec używania iPhone'ów wyłącznie dla szpanu. Twitterowe wpisy, niezależnie od tego, skąd zostały wrzucone, wyglądają tak samo. Czy to lepiej? Mnie jest to obojętne, ale chętnie zapoznam się z Waszą opinią w komentarzach.
Największa zmiana na minus? Problemy z moderacją
Kiedy niektórzy obserwowali gorsze działanie Twittera, ja mialem wrażenie, że nic takiego nie ma miejsca. Może to dlatego, że nie obserwuję zbyt wielu użytkowników i nie mam szczególnie wielu treści do przejrzenia. Tak czy inaczej, przez kilka dni wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Mimo rewolucji kadrowej i śmiałych zamierzeń nowego właściciela, wszystko wydawało się działać jak dawniej. Do pewnego momentu.
W ostatnim czasie Twitter służy mi głównie w jednym celu. Oprócz śledzenia tego, co piszą znajomi i twórcy z branży technologicznej, a także czytania i pisania właściwie o niczym, do śledzenia doniesień z frontu. Odkąd na Ukrainie wybuchła wojna, jak wielu mieszkańców Polski zainteresowałem się tym, co tak konkretnie tam się dzieje. Z tego też powodu często sprawdzam, jak wygląda obecna sytuacja na największych polach bitwy, jak wyglądają postępy jednej i drugiej strony, aż w końcu, czy jest choć cień nadziei na to, że wszystko wkrótce się skończy.
Pod wpisami najaktywniejszych profili donoszących o sytuacji na froncie dość często pojawiały się komentarze czy to generowane automatycznie, czy pochodzące wprost z farm trolli. Momentami nie dawało się tego czytać, jednak administracja robiła, co mogła, by działać możliwie sprawnie i pozbywać się niechcianej zawartości. Pewnego dnia wszystko się zmieniło.
Wystarczył jeden wpis na temat wojny, by pojawiło się mnóstwo komentarzy o bardzo podobnej treści, ewidentnie bądź to generowanych automatycznie, bądź pisanych na zlecenie. Twitter na jakiś czas istotnie stał się ściekiem, który nie dość, że śmierdzi, to jeszcze brudzi. Wizyta na tym portalu w żadnym wypadku nie należała do przyjemnych, dlatego zacząłem myśleć o usunięciu konta.
Dziś jest już zdecydowanie lepiej, choć do moderacji nadal można mieć zastrzeżenia. Czy to kiedykolwiek się zmieni? Wszystko w rękach zarządzających serwisem.
Co z tymi alternatywami?
Pamiętacie jeszcze czasy, gdy w Polsce miała powstać konkurencja dla Facebooka? Oczywiście mam tu na myśli portal Albicla, który z biegiem czasu stał się niczym więcej, jak tylko kolejnym internetowym memem. Z czym obecnie kojarzy się Albicla? Głównie z całym mnóstwem profili papieża. W szczycie popularności serwisu (czyli przez jakieś kilka dni od premiery) żeby znaleźć inne konto, niż takie z charakterystycznym, żółtym wizerunkiem Jana Pawła II, trzeba było poszukać naprawdę głęboko.
Twitter i jego relacja z konkurencją wygląda dość podobnie, jak Facebooka i Albicli. Ludzie rejestrują się w nowym serwisie, sprawdzają jego możliwości, weryfikują, kto jeszcze założył konto, po czym wracają do Twittera. Dlaczego właśnie tak? To właśnie tam jest najwięcej ludzi, a skoro korzystamy z portalu służącemu temu, żeby nie przegapić niczego istotnego, raczej musimy zrezygnować z tych o małej popularności.
Najpopularniejszą alternatywą dla serwisu Twitter ma być niemiecki Mastodon. To medium społecznościowe o bardzo podobnej charakterystyce, dlatego przesiadka z Twittera na Mastodona powinna być bezbolesna. Jaką popularność zdobył Mastodon? Rzekomo od momentu przejęcia Twittera przez Elona Muska zyskał przeszło 2 miliony nowych, zarejestrowanych użytkowników. Łącznie z serwisu korzysta około 2,5 miliona ludzi. Jak na tle tego imponującego wyniku prezentuje się sam Twitter? W skali globu korzysta z niego przeszło 368 milionów ludzi. Jak to interpretować? Tylko w jeden sposób: żadnej rewolucji nie ma, a na portalach, które próbują konkurować, już wkrótce może wiać pustką.
Jest jeszcze Post, czyli serwis autorstwa jednego z byłych pracowników Google. To również bardzo ciekawa alternatywa i mocno trzymam za nią kciuki. Problem w tym, że na ten moment zdecydowana większość publikowanych tam treści, jakie algorytm podrzuca użytkownikom, jest w języku angielskim. Owszem, nie jest to dla mnie większy problem, jednak zawsze mocno doceniam to, że mogę zapoznać się z jakimś materiałem w ojczystym języku.
Quo vadis, Twitterze?
Jakie będą dalsze losy Twittera? Śmiem pokusić się o to, że wcale nie nastąpi duża rewolucja. Nie będzie żadnego dużego odpływu użytkowników, a i sama usługa będzie pracowała z grubsza tak, jak dotychczas. Ludzie będą dzielić się istotnymi, mniej istotnymi i wcale nieistotnymi informacjami niezależnie od tego, czy Twitterem rządziłby Elon Musk, Phil Spencer, Joe Biden czy papież Franciszek.
Jedyna moja wątpliwość dotyczy tego, czy nadal warto korzystać z tego serwisu. Jeśli faktycznie jest tak, że dominują na nim trolle i treści tworzone automatycznie, lepiej opuścić platformę. Tyle tylko, że w takim przypadku nie dowiemy się, co w danym momencie robi ktoś, kogo obserwujemy. Mimo zawirowań wywołanych przez Elona Muska Twitter przetrwa. Przetrwa i będzie miał się dobrze. No chyba, że nie mam racji, to wtedy nie.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu