Drogi Pamiętniczku. Zrobiłem sobie ostatnio odrobinę prowokacyjną ankietę na Twitterze (w której wiedziałem doskonale, co się stanie...) i wyszło na to rzecz jasna, że Elon Musk jest jednym z najbardziej znienawidzonych CEO na świecie. Trzeba mu jednak przyznać, że potrafi doskonale zarabiać pieniądze na niczym.
Twitter Blue to abonament, który swoje kosztuje. 49 złotych, jak za takie funkcje, jak limit treści do 4000 znaków, czy możliwość umieszczenia dłuższych filmów (i to w 1080p), to jak dla mnie nie są rzeczy, za które warto zapłacić 49 złotych. Ma być o połowę mniej reklam dla subskrybentów Blue (ale jeszcze nie), a przy okazji - tweety "elity" są umieszczane wyżej. A ja mam wrażenie, że w Twitter Blue wcale nie chodzi o ten powiększony wachlarz funkcji. Tutaj chodzi jedynie o to, co jest widoczne m. in. w telefonach Apple. Czy naprawdę sądzicie, że nowe kolory iPhone'ów to coś, co ma za zadanie przyciągnąć estetów?
Chodzi o to, żeby się pokazać. Twitter Blue jak dla mnie nie ma żadnego uzasadnienia: szczególnie za tę cenę. Za 49 złotych mogę mieć dwa potężne kebaby w Rzeszowie i choć będę się z nich cieszyć krótko, to na pewno będzie to intensywne. Twitter Blue wywołuje we mnie tyle emocji, co grzybobranie, czy też szukanie kasztanów w lesie. Nie, żeby te dwie rzeczy były złe: po prostu nie powodują u mnie efektu "wow". I tak samo jest z Twitterem Blue.
Wiecie, mnie wcale nie chodzi o to, żeby się pokazywać. Po pierwsze: 49 złotych to wcale nie jest kwota, która może przedłużyć komuś ego: podobnie sam Twitter Blue. Po drugie: ja od abonamentów oczekuję, że dadzą mi jakieś istotne korzyści. Za Netfliksa płacę, bo interesuje mnie jego biblioteka treści. Za Microsoft 365 płacę, bo oczekuję, że będę mieć przestrzeń w OneDrive oraz dostęp do programów. Płacę też co miesiąc za dodatkowe miejsce w iCloud, bo muszę mieć gdzie trzymać kopie zapasowe. I tak sobie żyję w oparach możliwości, które dają mi subskrypcje. Twitter Blue z nich wszystkich jest najbardziej bezużyteczny.
Wcale nie potrzebuję też, żeby moje tweety były wyżej: piszę sobie po to, żeby sobie pisać i wcale nie robię przy tej okazji niczego super-mądrego. Mam dziwne wrażenie, że jedynie próżność ludzi przyciąga do Twitter Blue. Niebieski "ptaszek" przy nazwie użytkownika stał się synonimem przynależności do kręgu, w którym znajdują się wszyscy "fajnopolaccy" twitterowicze. A tak naprawdę to przecież mrzonka jak stąd do samego centrum Niebylca.
Patrząc po mojej bańce informacyjnej, naprawdę mnóstwo osób ma Twittera Blue. Nie rozumiem też istoty weryfikacji konta, która następuje po zakupie subskrypcji. "Niebieski ptaszek" ma oznaczać, że konto jest takim, które warto obserwować i brać na poważnie jego wpisy. Dziwne to, bo "niebieskiego ptaszka" otrzymała nawet "Emilia Kamińska", z czego ani to Emilia, ani nawet Kamińska: to po prostu człowiek z CBA, jeden z trolli ówczesnej władzy.
I tak to się żyje na tej cyfrowej wsi, Moi Drodzy. Twitter wcale nie okazał się być lepszym miejscem po porządkach Muska. Gorszy też w sumie nie jest - szczerze powiedziawszy. Niestety jednak, Twitter Blue to coś, co jest za drogie i zbyt ubogie. Niczego mi nie daje to, że mam tego niebieskiego ptaszka (źle to brzmi, ale... w sumie jest okej). Wam też nie da.
Zdecydowanie nie polecam.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu