Niestety nie mi przypadła przyjemność recenzowania Batman: Arkham Knight. Co nie znaczy oczywiście, że zamierzałem ominąć ten tytuł. Wręcz przeciwnie,...
Niestety nie mi przypadła przyjemność recenzowania Batman: Arkham Knight. Co nie znaczy oczywiście, że zamierzałem ominąć ten tytuł. Wręcz przeciwnie, jak tylko nadarzyła się okazja, wskoczyłem do Gotham i postanowiłem zaprowadzić tam porządek. I póki co jestem zachwycony.
W dzień premiery Batman: Arkham Asylum pobiegłem do sklepu z wywieszonym językiem. Kilka tygodni wcześniej, jeszcze za czasów współpracy z portalen neogo.pl/magazynem Neo Plus, miałem przyjemność sprawdzenie gry przedpremierowo na „debugowej” konsoli PS3. Byłem zachwycony. Ostatecznie skończyłem Arkham Asylum dwukrotnie. Nad Arkham City też się nie zastanawiałem i wskoczyłem w strój Batmana tak szybko, jak to było możliwe. Jako ciekawostkę dodam, że grę zaliczyłem również drugi raz - na MacBooku Air.
Do Origins podchodziłem dwa razy i muszę się Wam do czegoś przyznać. Nie skończyłem. Było nawet trzecie podejście, całkiem niedawno. Nie dałem rady. To nie była jakaś dramatycznie zła gra, ale odstawała poziomem od dwóch fantastycznych produktów Rocksteady i skoro inne studio nie było w stanie dostarczyć tak samo dobrej gry - stwierdziłem, że ja przecież też nie muszę mieć jej odhaczonej. I na dobrą sprawę nie żałuję. Do Arkham Knight podchodziłem jednak trochę nieufnie. Niby Rocksteady wraca, ale jednocześnie gdzieś z tyłu głowy bałem się, że coś może nie wypalić.
Przez kilka dni byłem na antywebowym wyjeździe, dlatego w dzień premiery, płyta z Arkham Knight nie zakręciła się w mojej konsoli. Wczoraj jednak postanowiłem poświęcić cały wieczór i trochę „przynerdzić”. I z tego, co udał mi się do tej pory zobaczyć - Rocksteady „dowiozło”.
Batmobil odbierałem na materiałach promocyjnych jako fajny, ale niezbyt potrzebny dodatek, a jednak staje się on nieodłącznym elementem rozgrywki. Bałem się, że twórcy będą powtarzać zagadki i pomysły z dwóch pierwszych odsłon, a jednak wieje tu świeżością na kilometr. Miałem wrażenie, że nie zobaczę konkretnego skoku poziomu oprawy graficznej względem konsol poprzedniej generacji i srogo się pomyliłem. Batman: Arkham Knight wygląda i działa na PlayStation 4 świetnie. Siedziałem przy konsoli dobre 6 godzin, a jednak procent zaawansowania kampanii wynosi raptem 7. 25 godzin zabawy to sporo. Myślę, że na tego typu produkcję w sam raz. Od kręcenia się miesiącami w konsoli mamy przecież Wiedźmina 3.
Mogę więc napisać, że Batman powrócił w chwale. No ale przecież jest ta cała afera z wersją na PC. Kompletnie nie dziwię się oburzeniu graczy, ale podoba mi się w jaki sposób ze sprawą radzi sobie zarówno Warner jak i Cenega. Gry można oddać, a to pokazuje, że nawet z tak beznadziejnej sytuacji można wyjść z twarzą. Niestety cała afera będzie tym, za co wszyscy zapamiętamy nowego Batmana. Nie za świetną oprawę, nie za nowości, nie za Batmobil. Ale właśnie za niegrywalną wersję PC, przez którą Batman nie tylko dogonił kiepski start Drivecluba, ale wygląda na to, że go przebił. Gram od malucha, piszę o grach od blisko siedmiu lat. I w głowie mi się nie mieści, że można tak pokpić na jednej z platform tak wielką premierę. Wielka szkoda, Arkham Knight może ten błąd przypłacić przy wszelkiej maści zestawieniach najlepszych gier 2015 roku.
W całej batmanowej PC-aferze jest jednak jeden wygrany. A w zasadzie dwóch - konsole. Od kilku lat mówi się o tym, że na PC gra się tak samo komfortowo, jak na konsolach. Nie ma już problemów ze sterownikami, a w dodatku produkcje wyglądają lepiej i działają szybciej. Obawiam się, że w świadomości wielu osób taka sytuacja może zaważyć nad zakupem nowego sprzętu do gania. Niby to tylko jedna wpadka, ale przy grze tak dużego kalibru musi zebrać żniwo.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu