Recenzja

Testujemy hybrydę Asus Transformer Book T300FA z Windows - pierwsze wrażenia

Jakub Szczęsny
Testujemy hybrydę Asus Transformer Book T300FA z Windows - pierwsze wrażenia
16

W dniu dzisiejszym przyjechał do mnie kurier z bardzo ciekawym urządzeniem. Otóż, trafił do mnie Asus Transformer Book T300FA, który podobnie, jak i inne produkty z serii Transformer kontynuuje ideę hybryd z systemem Windows 8.1. Urządzenia te najbardziej eksploatują możliwości tego typu konstrukcji...

W dniu dzisiejszym przyjechał do mnie kurier z bardzo ciekawym urządzeniem. Otóż, trafił do mnie Asus Transformer Book T300FA, który podobnie, jak i inne produkty z serii Transformer kontynuuje ideę hybryd z systemem Windows 8.1. Urządzenia te najbardziej eksploatują możliwości tego typu konstrukcji dzięki elementom pełnoprawnego notebooka oraz dotykowego tabletu – ten przyda się na pewno w immersywnym trybie Windows Modern UI.

No, dobra. Hybryda, czy konwertowalny Ultrabook?

Cóż, mamy tutaj do czynienia z dużym jak na standardy hybrydy urządzeniem – Asus Transformer Book T300FA posiada bowiem 12,5 calowy ekran IPS o rozdzielczości 1366 x 768 pikseli. Odczepienie „ekranu” i zabawa z tabletem na kolanach to już nie jest to samo, co w przypadku Acera Aspire Switch 10, czy Asusa Transformera T100. Na kolanach ląduje solidny kawałek sprzętu, który w dodatku lubi się nieco nagrzać, a ja nie lubię jak coś się grzeje na moich kolanach. No, chyba że kobieta. A tak na poważnie – ilość wydzielanego przez urządzenie ciepła nie jest super-znaczna. Zdecydowanie pod tym względem owe urządzenie przebija Lumia 1320, która ma dziwny zwyczaj robienia za podgrzewacz do kubków. Wystarczy grzecznie podłączyć ją do ładowarki, włączyć Messengera i po chwili poczuć gniew Snapdragona. Taki drażliwy.

Za grzałkę w owej hybrydzie robi Intel Broadwell Y Core M-5Y10. Jest to stosunkowo nowa propozycja na rynku i nosi w sobie 2 rdzenie pracujące z bazową częstotliwością 800 MHz, a w trybie Turbo rozwiną prędkość aż do 2 GHz. Wykonany został w litografii 14nm, a jego TDP wynosi jedynie 4,5W. Ładnie.
Za grafikę w owej hybrydzie odpowiada Intel HD Graphics 5300 pracujący w częstotliwości 100 MHz (bazowo) i rozwijający do 800 MHz częstotliwości dynamicznej.

Urządzenie jest znacznie żwawsze od Transformera T100, od Acera Aspire Switch 10 także – to wyraźnie czuć. 4 GB pamięci RAM także robią swoje. Owej hybrydzie w trybie „laptopowym” bliżej jest do Ultrabooka, niż do tworu podobnego wspomnianym wyżej, mniejszym propozycjom. Źle? Dobrze? Bardzo dobrze.

Ładny jest

Tak, tak. Na Facebooku już zostałem upomniany, że zachwycanie się walorami estetycznymi T300FA jest nie na miejscu, gdy w sadzie użytkownicy radośnie latają z nowymi, pięknymi MacBookami Air. Owszem, są piękne, ale to także jest ładne. Umówmy się, Drodzy Sadownicy – Wasz kawałek sprzętu też jest ładny. Estetą nie jestem, to dla mnie nie jest sprawa pierwszorzędna.

Ale warto odnotować fakt, iż urządzenie wygląda po prostu dobrze. Klawiatura została wykonana z wysokiej jakości tworzywa sztucznego w kolorze srebrnym. W górnej jej części znajdziemy – przycisk odblokowywania stacji dokującej od urządzenia, a poniżej pełną klawiaturę. Dolną część na samym środku zajmuje touchpad z mechanicznymi, zintegrowanymi przyciskami PPM/LPM w płytce dotykowej. Rozwiązanie, którego po prostu nie lubię, ale… nie można mieć wszystkiego.
Stacja dokująca ma jedną, bardzo dziwną przypadłość – kiedy postanowię pobawić się z Asusem na kolanach, w łóżku, czy też trzymając go na jednej ręce… muszę go odpiąć. A jak już go odepnę od stacji dokującej, to kiedyś muszę go wpiąć. A jak go wepnę… to zaczyna się koncert życzeń i zażaleń. Niejednokrotnie okazywało się, że po usadowieniu urządzenia w stacji owszem, jednoterabajtowy dysk zakręcił talerzami, Windows radośnie odtrąbił podłączenie urządzenia, a klawiatura, płytka dotykowa nie działały. Z reguły pomaga ponowne wyciągnięcie T300FA ze stacji i ponowne włożenie go. Czasami trzeba to zrobić dwa razy.

Jeszcze nie doszedłem do tego, co może być przyczyną. Może to ja jestem głupi i „nie umiem wkładać” urządzenia do stacji? A może po prostu mechanizm jest niepewny? Tak mi się zresztą wydaje. Asusowi daleko do rozwiązania znanego z Aspire Switch 10, gdzie wszystko odbywa się dzięki magnetycznym zatrzaskom. Tutaj trzeba „wepchnąć” urządzenie do stacji. Mocniej naprzeć nie chcę, bo najzwyczajniej w świecie boję się toto uszkodzić. Szkoda by było.
Klawiatura? Bardzo wygodna. Chociaż nie oznacza to, że staje się ona z automatu moim pierwszym wyborem podczas pracy. Jutro zabiorę urządzenie ze sobą w teren, dzisiaj akurat siedzę cały dzień w domu i porównując klawiaturę w stacji dokującej do pełnej klawiatury Microsoft Wireless Keyboard 800 – wybór dla mnie jest absolutnie prosty. Nie mogę powiedzieć, żeby ta w T300FA była zła, źle skonstruowana. Wręcz przeciwnie – są przyjemne odstępy między klawiszami – nie za duże i nie za małe, skok jest odpowiedni, ma ona wszystko czego potrzebuję. Ale do naprawdę poważnej pracy potrzebuję dużej i bardzo wygodnej klawiatury. Ta od ASUS-a przyda się na pewno w terenie, gdzie i na bezrybiu rak byłby rybą.

Jedyne, co mnie denerwuje w tej klawiaturze to fakt, iż pisząc na niej i po oparciu na obudowie dłoni często zahaczam o płytkę, która rejestruje przytknięcie ciała do touchpada i kursor lata po ekranie. W moim osobistym komputerze od HP istnieje technologia, która wykrywa nieopatrzne położenie rąk na płytce i po prostu ignoruje takie sygnały. Tutaj tego nie ma i podczas pisania trzeba po prostu wyłączyć touchpada za pomocą kombinacji FN+F9.
W stacji dokującej ponadto ukryto dysk o pojemności 1 TB, który mimo, że do szczęścia nie jest mi koniecznie potrzebny, to jest raczej miłym dodatkiem do tego urządzenia. Co ciekawe – odkryłem, iż ów dysk jest bardzo łatwo wymienić na inny. Wystarczy wykręcić dwie śrubki z dolnej części obudowy stacji i na przykład zamienić jednoterabajtową jednostkę talerzową na 128GB dysk SSD.
Stacja natomiast dokłada do całości dwa porty USB – jeden 3.0 i jeden 2.0. Bardzo podstawowy zestaw, ale do większości zastosowań wystarczający.

Zajmijmy się „górą” – czyli tym, co kryje najważniejsze części urządzenia. Ekran mamy opisany nieco pobieżnie – wspominałem, że jest to 12,5-calowy wyświetlacz IPS o rozdzielczości 1366x768. Nie za bogato, ale nie jest biednie. Wyświetlacz ów charakteryzuje się bardzo dobrą jasnością oraz dobrymi kątami widzenia. Jako, że nie jest to matowy ekran, obawiam się o czytelność treści w pełnym słońcu. Tego sprawdzić nie mogłem dzisiaj z jednego względu – kiedy urządzenie do mnie przyjechało słońca było jak na lekarstwo. Asus chwali się ponadto 10-punktowym multitouchem. Ok, ale ja nie będę mazał dziesięcioma paluchami jednocześnie, więc ani mnie to nie grzeje, ani nie ziębi. Ot, fajnie, że jest.
W obudowie głównej części hybrydy znajdują się wejścia: jack 3,5 mm na słuchawki, wejście typu bolec, które naturalnie służy do ładowania urządzenia, micro-HDMI, port micro-USB (tak nieszczęśliwie usadowiony, że w trybie „laptopowym” nie bardzo jest co z nim zrobić), czytnik kart microSD do 64 GB i… właściwie tyle. Z tyłu znajdują się natomiast przycisk Windows, dwustopniowy regulator głośności oraz ten służący do sterowania zasilaniem.
Wygląd głównej części jest raczej stonowany – granatowa, plastikowa pokrywa z pręgowanymi kręgami wraz z logo ASUS-a cieszą oko, choć nie ma tutaj takich wodotrysków, jak w przypadku MacBooków, gdzie amazing wierci dziury w oczach i rzuca na kolana. To po prostu dobrze zrobione urządzenie przez dobrego rzemieślnika. Dobra robota, Drogi Asusie.

Komputer komunikuje się bezprzewodowo dzięki łączności Wi-Fi 802.11 a/b/g/n i Bluetooth 4.0 i mówię od razu – moc antenki w tym urządzeniu bardzo mnie zadowala. Mój osobisty laptop czasem gubi zasięg z domowego routera, który od mojej sypialni jest oddalony o 2 ściany + 1 piętro. Tutaj jest zupełnie inaczej, hybryda bardzo ładnie obchodzi się z zasięgiem nieco przytępawego TP-LINK-a.
Jedno mnie martwi – dziwnie niska wydajność baterii. 30 Wh to niemało, ale i niedużo. Uwierzcie mi, że odłączając komputer od źródła zasilania mogłem liczyć jedynie na ok. 3-4 godziny normalnej pracy. Słabo, biednie i mizernie. Mobilność trafia szlag.

Na szersze testy przyjdzie jeszcze czas – wydaje mi się, że już bardzo dużo napisałem na temat moich pierwszych wrażeń z tym urządzeniem. O Windows rozpisywać się nie będę, bo nie widzę potrzeby maglowania po raz szybernasty tego samego tematu. Pulpit i kafelki, parę bajerów. Działa i buczy, mnie zadowala. Więcej informacji za jakiś czas, gdy przetestuję ów tablet w każdym możliwym dla niego aspekcie pracy, potem przekażę Wam moje spostrzeżenia w pełnej recenzji T300FA. Na razie powiem tylko tyle: zaczęło się bardzo fajnie. Miłego wieczoru i podpowiedzcie mi, co chcielibyście zobaczyć w pełnej recenzji tego sprzętu. :)

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu