Tesla zaprezentowała wyniki produkcji i dostarczania aut w trzecim kwartale 2017 roku. W ciągu trzech miesięcy firma dostarczyła 26150 samochodów, z czego 14065 przypadło na Model S, 11865 na Model X, a 220 na Model 3. Dwa droższe auta zanotowały wzrost wyniku względem rezultatów z analogicznego okresu 2016 roku i to może być powód do zadowolenia dla samego producenta, klientów i akcjonariuszy firmy. Zwłaszcza, że w tym roku w końcu ma być złamana granica 100 tysięcy dostarczonych samochodów (S i X) – o około 30% więcej, niż w roku poprzednim. Do starych koncernów nadal dużo brakuje, ale zaczynamy mówić o liczbach, obok których nie można przejść obojętnie. Zwłaszcza, gdy przywoła się ceny tych samochodów.
Sposobem na mocne „podbicie” sprzedaży ma być Tesla Model 3 – auto tańsze od innych pojazdów z oferty tego producenta. Przypomnę, że w kolejce po ten pojazd ustawiło się kilkaset tysięcy osób. Z jego pomocą producent może wyraźnie poprawić wyniki. Problem polega jednak na tym, że firma nie przeskoczy ograniczeń produkcyjnych, co widać już po ostatnich miesiącach: w trzecim kwartale wyprodukowano 260 sztuk „Trójki”. Tymczasem w planie była produkcja na poziomie 1500 aut w omawianym okresie. Korporacja tego nie ukrywa i mówi o „wąskim gardle produkcyjnym”. Jednocześnie zapewnia, iż wie, co trzeba zmienić, by poprawić wydajność.
Duży kłopot i zaskoczenie? Nieszczególnie. Zdziwieni mogą być ci, którzy nie interesowali się wcześniej funkcjonowaniem tej firmy i zapowiedziami Elona Muska. Te ostatnie zawsze były optymistyczne i ambitne, lecz rzeczywistość je weryfikowała. Sam byłbym zdziwiony, gdyby Tesla wywiązała się z planów. Dlatego na giełdzie nie doszło do wielkiego wstrząsu, oczekiwania wobec produkcji w czwartym kwartale też są pewnie ostrożne, niewiele osób zakłada, że Tesla zdoła im sprostać i będzie produkować kilka tysięcy samochodów (nadal mowa o Model 3) tygodniowo pod koniec bieżącego roku – to się nie uda. Rynek bierze już poprawkę na buńczuczne zapowiedzi szefa młodej korporacji.
Wróćmy do starcia Tesli i Edisona. Tym razem w wieku XXI i na rynku motoryzacyjnym. Otóż Ford tworzy u siebie komórkę o nazwie Team Edison – skupi się ona właśnie na elektrykach. Zakres działania tego oddziału ma być szeroki: to tworzenie strategii rozwoju w tym sektorze, wykorzystywanie dostępnych zasobów, porządkowanie prac innych zespołów skoncentrowanych na technologiach i autach elektrycznych. Ma to być motor napędowy i ośrodek decyzyjny potężnego koncernu, gdy mowa o nowej generacji aut.
Ciekawe jest to, że panowie Ford i Edison doskonale się znali współpracowali – także na polu tworzenia aut elektrycznych. Finalnie z tego projektu niewiele wyszło, ale gdyby historia potoczyła się inaczej, elektryki mogły opanować ulice już sto lat temu. Można zatem stwierdzić, że to powrót do korzeni. Dla niektórych będzie to też ponowne starcie Edison-Tesla. Zmagania wynalazców wygrał ten pierwszy, nierzadko stosując ciosy poniżej pasa. Pytanie, jak teraz poradzi sobie firma nosząca nazwisko serbskiego inżyniera: pokaże ekipie Edisona ulokowanej w Fordzie, że jest niekwestionowanym liderem na tym rynku?
Więcej z kategorii Tesla:
- Tesla Tequila, kolejny zwariowany projekt Muska i szaleństwo na eBayu
- VW ID.3 starczyło sił tylko na Norwegię, Tesla Model 3 bije konkurencję w Europie
- Wyniki finansowe Tesli przebijają oczekiwania analityków
- Tesla szuka pracowników w Polsce. Będzie poszerzenie działalności?
- Tesla chyba się tak szybko nie skończy. Kolejny rekordowy kwartał