Seriale

Ten serial miał fantastyczny początek, ale trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść

Konrad Kozłowski
Ten serial miał fantastyczny początek, ale trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść
Reklama

To był jeden z seriali wakacyjnych - stacja USA rozpoczęła jego emisję w czerwcu 2011 roku, czyli blisko 7 lat temu. Początkowo nie byłem do niego przekonany, ogólny opis produkcji o prawnikach mnie kompletnie odrzucił, ale po pierwszym odcinku po prostu wsiąkłem. Teraz czeka nas nowy, 8. sezon, jak również spin-off. Niestety, co za dużo, to nie zdrowo. 

Mowa naturalnie o "Suits", czyli "W garniturach" (polski tytuł, jak w większości sytuacji, nie oddaje wieloznaczności oryginału). Spoglądając dziś na aktorów odgrywających główne role, aż trudno mi było przypomnieć sobie ich wygląd sprzed tych 7 lat. Wszyscy zmienili się diametralnie - wystarczy ponownie obejrzeć pierwszy odcinek, by przekonać się, jakim dzieciakiem był wtedy jeszcze Patrick J. Adams. Ale to on, na spółę z Gabrielem Machtem, pchali ten wózek od samego początku. Wykształcony prawnik z Harvardu i genialny kombinator, a właściwie oszust.

Reklama


Mike (Adams) nie miał prawa zostać zatrudnionym w kancelarii, ale koniec końców udało się to. Czuwał nad tym Harvey (Macht), a firma sporo zyskała. W międzyczasie sporo się działo - sprawy, które wygrywali w ostatniej chwili wpadając na kapitalny pomysł, napędzały oś fabuły, ale nie brakowało oddzielnych wątków poświęconych reszcie bohaterów. Typowy procedural, ale ale oglądało się to fantastycznie - błyskotliwe dialogi, charakterne postacie, sporo dobrego humoru i wpadająca w ucho muzyka świetnie komponująca się całością. Wyżelowane włosy (nie wszyscy!), śliczne garnitury i sukienki, sporo whiskey. Amerykański sen w najlepszym wydaniu i ulice Toronto udające Nowy Jork (gdzie kręcenie kolejnych odcinków byłoby zbyt kosztowne dla stacji).

Trochę jak - telenowela

Niestety, nic nie trwa wiecznie i w pewnym momencie coś przestało działać - zbyt przekombinowane sprawy, "przeciwnicy" zmieniający marynarki, ale zawsze chcący dokładnie tego samego i męczące happy-endy. Gdy postanowiono wreszcie przekroczyć pewną granicę (nie będę zdradzał dokładnie o co chodzi, ale raczej mało kto spodziewał się, że twórcy ruszą jeden z najsolidniejszych fundamentów historii), rozwiązanie tej kwestii okazało się (dla mnie) mało satysfakcjonujące, za to ciągnęło ten serial za uszy przeciągając czas trwania każdego z odcinków do maksimum.


W międzyczasie przydarzyła mi się spora przerwa w oglądaniu "Suits", gdyż seans każdego kolejnego odcinka po prostu irytował - to było w okolicy 4. sezonu. Dopiero jakiś czas temu postanowiłem dogonić wszystkie odcinki dostępne na Netflix  i dobrnąłem do połowy 6. sezonu. Nadal działają te same triki - muzyka, drinki, dynamiczne rozmowy, pełne patosu sceny - ale kręgosłup serialu już dawno stracił pion. Gdzieś to się wszystko powyginało, straciło własny urok i gdy pojawia się przestrzeń na coś nowego, odważnego, to zazwyczaj finał bywa dokładnie taki, jakiego byśmy spodziewali.

A przed nami nie tylko nowe sezony, ale i zupełnie nowy serial będący spin-offem "Suits". Już 7. seria rzekomo zniechęca, a stacja uparcie ciągnie serial i w efekcie 8. sezon będzie solidnie wybrakowany. Nieobecni będą Patrick J. Adams - Mike, chłopak, który to wszystko rozpoczął oraz jego luba, czyli Meghan Markle - serialowa Rachel. Jestem bardzo ciekaw, w co przeobrazi się jeszcze ten serial, by po prostu istnieć. A na horyzoncie wspominany spin-off skupiający się na postaci Jessici - akcja "Second City" będzie rozgrywać się w Chicago (a jakże!). Mogli podjąć decyzję o zakończeniu produkcji 2-3 sezony wcześniej i zostawić po sobie bardzo dobre wrażenie. Oglądalność jest jednak najważniejsza.

A co za dużo, to nie zdrowo.

Reklama

Zdjęcia: usanetwork.com

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama