Polska

Mam dość: nie nazywajmy literaturą chłamu wydawanego obecnie w Polsce

Maciej Sikorski
Mam dość: nie nazywajmy literaturą chłamu wydawanego obecnie w Polsce
146

Biada społeczeństwu, które nie czyta - niejednokrotnie spotykałem się z tym stwierdzeniem i podzielam tę opinię, niski poziom czytelnictwa negatywnie wpływa nie tylko na kulturę, ale też na gospodarkę czy politykę. Środkiem na rozwój czytelnictwa jest ponoć "upraszczanie literatury", wydawanie książek np. celebrytów, które trafią do mas i pozwolą utrzymać tym ludziom kontakt ze słowem pisanym. Coraz mniej zgadzam się z takim rozwiązaniem.

Książki tracą w Polsce na znaczeniu - wystarczy zajrzeć do badań na ten temat, by przekonać się, że rośnie m.in. liczba Polaków, którzy w ogóle nie czytają. To prowadzi do wtórnego analfabetyzmu i nie jest to pojęcie wymyślone na potrzeby raportów: znam ludzi, którzy mają problem z czytaniem i pisaniem. Po prostu się od tego odzwyczaili. W ich domach nie znajdziemy książek papierowych, czytników ebooków, druk to zazwyczaj gazety. Nierzadko brukowce. Nie brakuje ludzi, którzy głowią się nad tym, jak zmienić te sytuację: jakie programy opracować, by zachęcić Polaków do czytania?

Pojawiają się opinie, że trzeba działać już na wczesnym etapie szkolnym, że tam trzeba zachęcać do czytania, a nie odstraszać nieciekawymi lekturami. Należy dobrze wyposażać biblioteki miejskie i wiejskie (zamiast je zamykać), promować powstawanie klubów dyskusyjnych czy wpływać na obniżkę cen, ewentualnie reagować podatkami. Nie brakuje opinii, że książki są drogie, chociaż ja bym się pod tym nie podpisał. Trzeba po prostu dobrze szukać. I chcieć zdobyć jakieś pozycje. Najczęściej argument ceny podnoszą ludzie, którzy nie szukają i powtarzają, że biblioteka jest daleko.

W tej dyskusji pojawiają się też targi książki. Odwiedzam te imprezy w Warszawie, Katowicach i Krakowie, więc mam pojęcia, jak wyglądają. Kilka dni temu wybrałem się na stołeczne targi. Dzisiaj czytam, że to był sukces: 800 wystawców, ponad tysiąc autorów, tłumaczy i ilustratorów, do tego aż 75 tysięcy gości. Ktoś powie: jak można mówić, że ludzie w Polsce nie czytają, skoro targi książki odwiedza taka rzesza ludzi?! Nim odpowiem na pytanie, przywołam fragment tekstu poświęconego imprezie:

Zakończyły się Warszawskie Targi Książki 2017. Na tegorocznej edycji swoje publikacje promowali między innymi: modelka Joanna Krupa, jej menedżerka Małgorzata Leitner, Małgorzata Rozenek-Majdan, Ewa Chodakowska, Zygmunt i Filip Chajzerowie, Karolina Szostak, Agata Młynarska, Robert Biedroń i Ilona Felicjańska.[źródło]

Celebryci. Morze celebrytów (a za ich plecami oczywiście autorzy widmo). Bo wspomniana grupa nie stanowiła "wisienki na torcie". Spoglądałem na kolejne kartony z nazwiskami gości wydawnictw i coraz głośniej cmokałem. Można było odnieść wrażenie, że pisarze, ci prawdziwi, są tam dodatkiem. Tu Beata Tadla, tam Wojciech Cejrowski, zdenerwowani ludzie w kolejce czekają na emerytowanego piłkarza, który miał się pojawić godzinę temu. Pracownicy wydawnictwa szepczą, że nie można się z nim skontaktować. W tym momencie przypominam sobie, że na krakowskich targach można było spokojnie porozmawiać z naprawdę dobrymi pisarzami (Polak i obcokrajowiec), bo ludzie nie byli nimi zainteresowani. Tłum cisnął się w kolejce do byłej pierwszej damy albo znanej podróżniczki.

Spokoju nie daje pytanie: ile osób z listy autorów to celebryci, sportowcy, politycy, aktorzy? Jaka grupa z tych 75 tysięcy przyszła do nich, a jaka na targi książki? Dlaczego rozdzielam? Bo ich produkty nie są książkami. To zadrukowany papier. Te pozycje nie tylko nie pomagają krzewić czytelnictwa, jak chcą niektórzy - one wręcz mu szkodzą. Przykładem wydawnictwa, czasem znane marki z historią, które odchodzą od wydawania literatury, promowania dobrej książki, bo większe pieniądze widzą w wydawaniu chłamu. Ludzie tego chcą, więc drukują i promują. Promują i drukują, wiec trafiają do ludzi. Nakręca się spirala nieszczęścia.

Pewnie usłyszę: ej, ale lepiej, żeby czytali wyznania piłkarza czy byłej kochanki ministra, niż nie czytali. Nie zgadzam się - lepiej, żeby nie czytali. Bo produkt książkopodobny nie wniesie do ich życia nic dobrego. Wywiad rzeka z człowiekiem, który jest znany z tego, że jest znany, to robienie ludziom wody z mózgu. Jednocześnie narzekać mogą miłośnicy prawdziwej literatury. Bo stoją w kolejkach do wejścia i przeciskają się w tłumie, bo ich ulubieni autorzy mają problem z wydawcą, który woli historie piłkarzy, bo prawdziwi mistrzowie pióra mogą popaść w stan zwątpienia, gdy na kolejnej imprezie widzą podobne sceny.

Czytanie literatury nie jest dla wszystkich. Tak jak nie dla wszystkich są teatr, opera czy filharmonia. I nie próbujmy tego na siłę zmieniać. Nie próbujmy ratować czytelnictwa byle jakimi produktami książkopodobnymi. Marzy mi się sytuacja, gdy na targach pojawia się te 75 tysiecy osób, by obcować z literaturą wysokich lotów, sytuacja, gdy Polacy będą brylować w rankingach zaczytanych narodów, a dzieciaki w szkołach będą rozmawiać o wartościowych pozycjach, na jakie ostatnio trafiły. Ale nie dojdziemy do tego krocząc obraną jakiś czas temu ścieżką. Kolejne rekordy popularności targów w obecnym wydaniu to nie jest sukces. To klęska...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

książkiLiteraturahot