Startups

Rok 2017 to też spektakularne klęski startupów. W zaledwie 10 utopiono 1,7 mld dolarów

Maciej Sikorski
Rok 2017 to też spektakularne klęski startupów. W zaledwie 10 utopiono 1,7 mld dolarów
Reklama

Jak brzmi przepis na sukces w branży startupów? Poradników na ten temat znaleźć można sporo - jak w każdej dziedzinie. Wypowiadają się sami przedsiębiorcy, przedstawiciele mediów, inwestorzy, analitycy, ich rady da się przedstawić w sposób sensowny i spójny. Sęk w tym, że ich zastosowanie, nawet bardzo sumienne, nie musi przerodzić się w sukces firmy. Przykładem są nawet całkiem spore projekty, które w teorii najtrudniejsze miały za sobą. W ich rozwój wpakowano górę pieniędzy, wyceny robiły wrażenie, a mimo to interes się rozsypał.

Startupy już nawet w Polsce nie są nowinką, to słowo przestało być wytrychem, rynek wchodzi w inną fazę rozwoju. Maleje ryzyko, że coś przyciągnie uwagę i utopi pieniądze inwestorów/podatników tylko dlatego, że przedsiębiorca nazwał swój dziwny pomysł startupem. Czy to jednak oznacza, że teraz będziemy słyszeć wyłącznie o przedsięwzięciach, które się powiodły, że zdecydowana większość odniesie sukces? Nie, niepowodzenie jest wpisane w ten świat, na 5 firm, które "zaskoczyły", przypadnie 50 takich, które umarły. Żywię po prostu nadzieję, że te najbardziej absurdalne czy wytarte pomysły szybko przepadną. Jednocześnie świadom jestem tego, że raz na jakiś czas usłyszymy o spektakularnej porażce, zgonie, który nastąpił w nieoczekiwanym momencie, przy finansowaniu zapewniającym bezpieczeństwo.

Reklama

Podejmuję temat przy okazji zestawienia, jakie pojawiło się w serwisie Business Insider: 10 startupów, które zakończyły żywot w 2017 roku. W tym przypadku skupiono się na firmach, które zdołały pozyskać spore pieniądze od inwestorów - łącznie było to 1,7 mld dolarów. Kosmiczne pieniądze. A za nimi szły jeszcze wyższe wyceny, mowa o biznesach wycenianych w szczycie nawet na kilkaset milionów dolarów. To były firmy działające po kilka lat, czasem nawet od poprzedniej dekady. Na papierze wszystko wyglądało świetnie, inwestorzy sypali kasą, media nierzadko zachwycały się produktem lub wizją produktu, a potem... zgon.

Tak, jak nie można podać przepisu na sukces firmy, nie można też wyjaśnić w prosty sposób jej klęski, napisać, że czynniki A i B wykończą interes. Bo na podanych przykładach widać wyraźnie, że to były bardzo różne historie: problemem mogło być złe zarządzanie, nagłe przerwanie dopływu gotówki, skandal, niemoc w utrzymywaniu przy sobie użytkowników/klientów, zbyt silna konkurencja, ale też brak pomysłu na to, jak można zarobić na takim pomyśle. Startupy wykładały się na tym, że ich produkty nie przynosiły kasy i nie zanosiło się na to, by coś miało się na tym polu zmienić. Można zatem przeczytać sto poradników, odbyć mnóstwo spotkań z doradcami wszelkiej maści, a finalnie człowiek i tak nie zrozumie, że sam pomysł to nie wszystko, że ktoś musi jeszcze za to zapłacić.

Problemem nie są tu wyłącznie przedsiębiorcy, swoje za uszami mają inwestorzy, którzy czasem po prostu palą kasę. Finalnie i tak im się opłaca, bo trafia się Facebook czy Snapchat, ale czasem ten pęd za zyskiem doprowadza do absurdalnej sytuacji, w której żywot kończy wyciskarka do soków (tak, Juicero trafiło do zestawienia), bo chociaż kosztuje setki dolarów, jej działanie można zastąpić dłonią. Naprawdę nikt z ludzi wykładających kasę się nad tym nie zastanowił? Trzeba było zainwestować blisko 120 mln dolarów, by to zrozumieć? Liczby prezentujące wycenę i myśl o tym, że zarobi się krocie najwyraźniej uniemożliwiały trzeźwą analizę.

Sprawa wydaje się oczywista, podobne przypadki i wnioski są wymieniane od lat. I nadal będą, bo... trudno stwierdzić, co może finalnie być strzałem w dziesiątkę, które startupy przyniosą upragnione miliony. Na tym polega "urok" tego biznesu. Złote rady i długie wywody niewiele tu zmienią.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama