E-sport

Starcie tytanów na IEM 2018

Artur Janczak
Starcie tytanów na IEM 2018
Reklama

Intel Extreme Masters w Katowicach po raz kolejny udowadnia, że w Polsce mamy święto esportu. Turniej CS:GO, który jest główną atrakcją obecnego weekendu dostarczył naprawdę wiele wrażeń. Zarówno ćwierć, jak i półfinał wywarły na mnie ogromne wrażenie. Pełna sala, tysiące wiwatujących ludzi i rozgrywki na najwyższym możliwym poziomie, gdzie z zapartym tchem obserwuje się zmagania profesjonalistów. Droga do finałów nie była łatwa, dzięki czemu było na co popatrzeć. Na miejscu działa się prawdziwa magia.

Dwa dni wspaniałego CS:GO

IEM stoi nie tylko esportem, o czym mogliście się już dowiedzieć z innych materiałów na Antyweb. Niemniej jednak jedną z największych atrakcji, a także głównym powodem przybycia do Katowic jest turniej Counter-Strike: Global Offensive. Do ćwierćfinałów dotarły takie formacje jak: FaZe Clan, Cloud9, Team Liquid i Ninjas in Pyjamas. Natomiast dwa zespoły: Fnatic i Astralis zagwarantowały sobie miejsce w półfinałach. Wszystkie spotkania wymienionych wyżej drużyn rozegrały się na scenie głównej, która w tym roku wypadła fenomenalnie. Ogromne brawa dla ludzi, którzy stworzyli tak przepiękną i nowoczesną konstrukcję. Te wszystkie światła, prawdziwy ogień, przepiękne animacje i wiele więcej. Spędziłem tam wiele czasu i nadal nie mogę wyjść z podziwu, jak dobrze przemyślano to wszystko. Na wideo nie można odczuć tego klimatu, trzeba być w Spodku, aby w pełni doznać magii towarzyszącej temu wydarzeniu. Mało która impreza jest w stanie dostarczyć tyle emocji i radości. Katowicom natomiast udaje się to rok w rok. Warto to docenić, a jak nigdy nie byliście, to przyjechać i poczuć ten niesamowity klimat.

Reklama

Jak na razie najlepszym spotkaniem całego turnieju okazała się walka zespołu FaZe Clan z Cloud9. Nikt chyba się nie spodziewał, że ci dwaj giganci tak szybko staną naprzeciw siebie, w drodze po puchar IEM 2018. Ropoczeli bój na mapie Overpass. To właśnie tam drużyna z Finnem „Karriganem” Andersenem podkreśliła swoją siłę. Zwycięzcy tegorocznego Majora nie byli w stanie zatrzymać rywala. Próbowali na wszystkie możliwe sposoby, ale gracze FaZe byli cały czas o krok dalej od nich. W pierwszej połowie Amerykanie uzyskali zaledwie dwie rundy, a w następnej trzy. Ostatecznie pierwszy mecz zakończył się wynikiem 16:5. W tamtym momencie wydawało się jeszcze, że dość szybko poznamy rywala Astralis, czekającego na swojego rywala w półfinale. Natomiast mapa Cache stanęła pod znakiem Cloud9. Każda ze stron nie chciała oddać ani jednego punktu i walczyła do samego końca. Nie brakowało świetnych zwrotów akcji, wspaniałych strzałów i nietypowych zagrywek. CS:GO w najlepszym wydaniu. Natomiast to, co przyszło później na Inferno, przerosło oczekiwania wszystkich.

Ćwierćfinał godny finału IEM 2018

FaZe i C9 miały po jednej mapie na swoim koncie. Wystarczyło „zaledwie” wygrać jeszcze jedną mapę, aby przejść do następnego etapu. Poczynania Cloud9 sugerowały, że to właśni oni przejdą do półfinału, ale kiedy na ekranie był wynik 15:15, to ich szanse mocno zmalały. Doszło więc do dogrywki i to nie jednej, a dwóch. W tym czasie Guardian miał pewne problemy z programem TeamSpeak, przez co FaZe przegrało rundę. Po przerwie technicznej dowiedzieliśmy się, że jednak dojdzie do powtórki, gdyż C9 chciało grać fair play. Postawa godna podziwu, bo wcale nie musieli tego robić. Doszło do ponownego remisu, a w drugiej rozgrywce Karrigan z resztą zespołu odniósł zwycięstwo. Mecz był naprawdę długi, ale też szalenie emocjonujący. Na trybunach panowała wielka radość, każdy z zapartym tchem obserwował poczynania graczy. Co chwila można było usłyszeć z trybun „FAZE CLAN, FAZE CLAN”. Większość widzów kibicowała właśnie im, ale kiedy C9 wykonało jakiś dobry ruch lub wygrało rundę, to także można było usłyszeć radosne okrzyki. Wydarzenie to podniosło tak wysoko poprzeczkę, że każdy następny mecz nie zapewnił już takich wrażeń. Miałem wrażenie, jakby finał już się odbył i cieszę się, że mogłem w nim uczestniczyć.

Pojedynek Ninjas in Pyjamas z Team Liquid był przy tym, jak spacerek po parku. Mimo rozegrania trzech map emocje były zupełnie inne. Ludzi ubyło, ciekawe zagrania nie schwytały już tak za serce, a wszystko przez to, że poprzedni pojedynek był aż tak dobry. Niemniej jednak żadnej ze stron nie można odmówić woli walki. Overpass należał do Liquid, Mirage zdobył NiP, a Inferno zadecydowało, kto jest lepszy. Po 15 rundach mieliśmy wynik 8:7 z przewagą jednego punktu na rzecz TL. Mówi się, że strona CT (antyterrorystów) jest tą łatwiejszą, ale w przypadku tego pojedynku nie było tego widać. Ninjas po zmianie stron zgarnęło zaledwie 2 rundy, koncząć mecz 16:9. Wielka szkoda, bo ewidentnie polska publiczność była po stronie NiP. Skład ten przeszedł ostatnio sporo zmian, gdzie doszło trzech nowych zawodników. Prognozy dla tej formacji były o wiele mniej optymistyczne, więc dojście do ćwierćfinałów i tak można uznać za spory sukces. Team Liquid zasłuzyło na miejsce w półfinale, gdzie czekało już na nich Fnatic.

Rewanż za IEM 2017

Finał IEM 2017 należał do Astralis i FaZe Clan. W tym roku oba zespoły spotkały się wcześniej (półfinał), aby móc wyrównać rauchunki za poprzednie spotkanie. Każdy się zastanawiał, czy scenariusz może się powtórzyć? Wtedy Astralis okazało się lepsze i zgarnęło puchar. Wczoraj natomiast Karrigan z resztą zawodników pokazali siłę całego zespołu. Zarówno na Cache, jak i Overpass to właśnie oni byli górą. Udało im się uzyskać taki sam wynik na każdej z map: 16:10. Nie brakowało trudnych momentów, ale ogólnie FaZe przez większość czasu narzucało swój styl gry. Astralis mimo wielu prób nie było w stanie pokonać swojego rywala. Oponent postawił im ściąnę, przez którą przebicie wydawało się praktycznie niemożliwe, co najmocniej dało się odczuć na Overpass. Wedułg mnie na ten moment FaZe jest najlepsze na tej mapie. Udowodnili to w tym spotkaniu, jak i podczas walki z Cloud9. Niestety, nie był to ten sam poziom, co z Amerykanami. Spotkanie było emocjonujące, tłum szalał, ale brakowało tej magii. Astralis nie sprawiło tyle trudu, aby Niko, Olof, Guardian i reszta musieli się wspiąć na wyżyny swoich możliwości. Pozostał więc pewien niedosyt, który nie minął również po spotkaniu Fnatic z Team Liquid.

Półfinały, gdzie dochodzi do dwóch pojedynków i każdy z nich kończy się wynikiem 2:0 nie są marzeniem kibica esportu. Nie mogę powiedzieć, że się nudziłem, że było źle, ale jednostronna dominacja na tak późnym etapie turnieju jednak rozczarowuje. O ile walka na Inferno była jeszczę w miarę wyrównana i samo Fnatic musiało się postarać, aby pokonać Liquid, tak drugi zwycięstwo na Mirage przyszło im dość łatwo. Widać, że szwedzka formacja jest w wyśmienitej formie i bardzo chce zdobyć puchar IEM po raz kolejny. Ich ostatni rywal okazał się jedynie nieznaczną przeszkodą w realizaji tego celu. W ten sposób oczekiwania względem wielkiego finału bardzo wzrosły.

Ostateczne starcie

Dzisiaj dojdzie do starcia dwóch najlepszych drużyn całego turnieju. Naprzeciw siebie staną FaZe Clan i Fnatic. Ponownie cały Spodek zostanie zapełniony i wszyscy z zapartym tchem będą oczekiwać wspaniałego pojedynku. Ten w przeciwieńśtwie do poprzednich będzie rozegrany w formacie BO5 (best of five) i rozpocznie się o godzinie 17:00. Jeżeli walka będzie wyrównana, a chyba każdy fan esportu na to liczy, to całe spotkanie długo potrwa. Maksymalnie czeka na nas aż pięć map. W historii IEM mało który finał kończył się szybkim zwycięstwem jednej z drużyn. Zapewne i w tym roku będzie podobnie. Osobiście stawiam na FaZe, ale wydaje mi się, że równie duże szanse na puchar ma Fnatic. Obydwie formacje pokazały się ze świetnej strony i udowodniły, że są we wspaniałej formie. Nie przegapcie tego widowiska. Nieważne czy jesteście na miejscu, czy w domu na drugim końcu świata. Ten pojedynek trzeba zobaczyć.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama