Decydowaliście się kiedyś na złożenie "pre-ordera" w Spotify, który po premierze utworów (czy całych albumów) automatycznie doda je do Waszej biblioteki? Jeżeli tak, to musieliście wyrazić zgodę na przyznanie wytwórni dostępu do wielu danych z waszego konta. Nie uważacie, że było ich... nieco za dużo?
To niepokojące na jak wiele Spotify pozwala wytwórniom - każda bierze od użytkowników... czego potrzebuje?
Spotify od lat jest dla wielu miłośników muzyki ze streamingu podstawowym wyborem. Konkurencja na naszym rynku wypada bardzo słabo — ale podobnie jak Netflix stał się synonimem VOD, tak szwedzki gigant piastuje analogiczną funkcję w swojej kategorii. Redakcja Billboard dość mocno zaakcentowała swoje zatroskanie kiedy zdała sobie sprawę z tego, jak dużo informacji na nasz temat chcą wytwórnie muzyczne mimo że... tak naprawdę ich nie potrzebują. A użytkownicy, prawdopodobnie rzadko kiedy próbując dociekać o co w tym wszystkim chodzi i rozwijać ogromnie "drzewka" z dokładnymi informacjami, chętnie się na to godzą.
Spotify robi to źle. Wytwórnie nie potrzebują aż takich opcji
Najwyraźniej Spotify oddaje w ręce wytwórni możliwość samodzielnego ustalania, jak duży zakres dostępu do kont do użytkowników będą im potrzebne. Wśród nich znalazły się m.in. zarządzanie tym kogo śledzą użytkownicy, dodawanie / usuwanie utworów z ich bibliotek, a także kontrola nad odtwarzaniem muzyki na poszczególnych sprzętach. Użytkownicy platformy mają możliwość zlecenia automatycznego dodania do swoich bibliotek nadchodzących wydawnictw. Chodzi o utwory (czy też całe albumy), które często już zostały zapowiedziane, ale do premiery pozostała jeszcze chwila. I czyniąc to — każdy użytkownik musi zgodzić się na przyznanie wytwórniom praw dostępu do swojego konta — bo tylko w ten sposób mogą one później zarządzać naszymi bibliotekami. Ale w praktyce godzimy się na dużo więcej, niż potrzeba. DUŻO WIĘCEJ.
Przykładem który podają autorzy tekstu opublikowanego na łamach Billboard jest nowy singiel Chrisa Browna — No Guidance. Korzystając z tej opcji, nazwijmy ją, pre-ordera, lista dostępów które należało przyznać wytwórni (w tym przypadku: Sony Music Entertainment) na Spotify jest przerażająco długa. I obejmuje nawet takie opcje jak zarządzanie kogo obserwujemy na platformie, pełną kontrolę nad playlistami, urządzeniami i dostęp do historii naszego odtwarzania. O typie subskrypcji i adresie e-mail nawet nie wspomnę. Właściwie by lista była kompletna, zabrakło tylko danych związanych ze sposobem płatności.
Z jednej strony — ani Spotify, ani wytwórnie, niczego nie zatajały. Wszystko dzieje się jawnie i użytkownicy się na to godzą. Z drugiej jednak, to dość niepokojące, że potrzeba im tak wiele. Wystarczyłoby przecież wyłącznie dodanie utworu do kolekcji użytkownika, który robi ten pre-order. I, moim zdaniem, pieczę nad tym powinna sprawować administracja usługi.
Tutaj jednak dochodzi 16 dodatkowych. Inne wytwórnie przy podobnych akcjach życzą sobie... nieco innych danych — i nierzadko jest ich mniej. Przykład Sony Universal Music jest tutaj dość skrajny, ale dobitnie pokazuje, że naprawdę warto mieć na uwadze zgody, jakie udzielamy w usługach online. Tutaj zespolenie wszystkiego i oddanie wszystkich informacji często jest kwestią jednego kliknięcia.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu