Felietony

Spieszmy się kochać gry, tak szybko odchodzą

Kamil Świtalski
Spieszmy się kochać gry, tak szybko odchodzą
32

XXI wiek rozpieszcza nas pod wieloma aspektami. Jeszcze nigdy nie mieliśmy tylu seriali na raz. Rynek książek nie serwował nam tylu świetnych publikacji jedna po drugiej. A (wciąż rozwijający się) rynek gier wideo nigdy nie miał się lepiej. Tworzyć może każdy (choć to czy powinien to zupełnie inna kwestia), do wyboru mamy wiele platform i cały wachlarz tematyczny. Problem polega jednak na tym, że rynek gier wideo zmienił się nie do poznania przez ostatnich kilkanaście lat. Wiele gier to po prostu usługi, które potrafią być zamknięte z dnia na dzień. I dla wielu oznaczać to będzie definitywny koniec.

Gry jako usługa: rzecz, która nie powinna się zdarzyć

W ostatnich latach jak grzyby po deszczu wyrastają gry, które pozostają tworem żywym. Niekoniecznie mam na myśli te, których model finansowy zakłada abonament. To także wszystkie free-to-play, a patrząc na to jak z biegiem czasu rozwijane są gry za pełną cenę, jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że i je można pod to podciągnąć. Z jednej strony fajnie: deweloperzy ciągle mają co robić, gracze nie narzekają na nudę bo nieustannie coś się dzieje w świecie gry. Wilk syty, owca cała. Tylko że nie do końca — czego idealnym przykładem jest najświeższa kwestia zakończenia wsparcia dla świetnego Yo-Kai Watch Wibble Wobble. Gry która w krótkim czasie zdobyła należytą popularność — pomijając już niezwykle wielką (choć tylko w Japonii) markę która za nią stoi, była po prostu fajnie zaprojektowaną i SPRAWIEDLIWĄ grą f2p, która nie atakowała nas agresywnie wszelkiej maści mikropłatnościami z każdej strony. To przełożyło się zatem na zyski mniejsze niż oczekiwano, sprawiło że utrzymywanie gry jest nieopłacalne i już niebawem tak naprawdę... zniknie. W chwili gdy piszę ten tekst wyłączono wszystkie transakcje wewnątrz aplikacji, twórcy zapowiedzieli brak wsparcia i wyjęcie wtyczki, które nastąpi za kilka tygodni. Papa.

To najświeższy przykład, ale nie jest jedynym. I będzie ich z czasem przybywać, ale właściwie od początku trzeba się z tym liczyć w przypadku gier, które serwowane są nam jako usługi. I opcji, które z nimi idą.

Wielcy szczęściarze — PCciarze...

Nie chodzi jednak tylko o całkowity brak dostępu do gry. Czasami może to być po prostu (albo i aż) kwestia dostępu do jednego z modułów — m.in. gry online. To nie jest nic nowego, że twórcy po kilkudziesięciu miesiącach, gdy tytuł radzi sobie średnio, postanawiają wyciągnąć wtyczkę. I o ile w przypadku konsol czy smartfonów to właściwie jeden wielki ekran game over, to na komputerach sprawy mają się znacznie lepiej. Szczególnie w przypadku tytułów, które mogą poszczycić się prężnie działającą społecznością. Tutaj w grę wchodzą prywatne rozwiązania i dalsza opcja kontynuowania zabawy. Ale to wyjątek potwierdzający brutalne reguły tego świata.

Przykro się na to patrzy, tym bardziej, że właściwie nie ma za bardzo możliwości, aby jakoś zachować działającą wersję gry na dłużej — dla dalszych pokoleń. Od lat toczy się debata nad wyższością wydań fizycznych, bo one zawsze będą działać (bzdura), a ile treści pobędą w cyfrowych sklepikach – nie wiadomo. Temat ostatnio jest wyjątkowo na topie, głównie przez zamknięcie  WiiWare, czyli 10-letniego sklepiku z grami dostępnego na konsoli Nintendo Wii. Tamtejsi klienci mają jeszcze kilka miesięcy by pobrać na dysk wszystkie interesujące ich treści. Często w komentarzach do sprawy pojawia się informacja, że akurat o tę usługę są spokojni — bo przecież całą tamtejszą zawartość, w skali 1:1, skopiowali piraci — więc zdeterminowani zawsze będą mogli do tematu powrócić. Takiej szansy nie będziemy jednak mieć w przypadku gier, które serwowane są jako usługi. Warto o tym pamiętać i się nie przyzwyczajać.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu