Pomysł

A gdyby tak serwerownie przenieść do kosmosu? Amerykanie już nad tym pracują

Maciej Sikorski
A gdyby tak serwerownie przenieść do kosmosu? Amerykanie już nad tym pracują
Reklama

Co znajdziemy w kosmosie? Jedni stwierdzą, że wyłącznie pustkę, drudzy wskażą na rozwinięte cywilizacje, jeszcze inni będą przekonywać, że ten albo nie istnieje albo potwierdza, że Ziemia jest płaska. A co byście powiedzieli na kosmiczne centra danych? Serwerownia ulokowana kilkaset kilometrów nad powierzchnią Ziemi wydaje się pomysłem szalonym abo przynajmniej zbyt ambitnym, niemożliwym w realizacji dzisiaj. Nie oznacza to jednak, że biznes nie skorzysta z tego rozwiązania.


Reklama

SpaceBelt na pierwszy rzut oka wygląda... kosmicznie. Dosłownie i w przenośni. Za projektem stoi amerykańska firma Cloud Constellation Corporation, która chce budować centra danych na Niskiej orbicie okołoziemskiej (Low Earth Orbit - LEO), czyli na wysokości od 200 do 2000 kilometrów nad Ziemią. To tam odbyła się większość lotów załogowych, to ona wykorzystywana jest w celach komercyjnych np. przez sztuczne satelity. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem Amerykanów, przed końcem 2018 roku znajdzie się w niej osiem satelitarnych centrów danych, które w kolejnych miesiącach doczekają się testów.

Cloud Constellation Corporation planuje stworzyć serwerownie w LEO i zbudować... Spacenet, czyli infrastrukturę chmurową niezależną od ziemskiego Internetu. Jakie płyną z tego korzyści? Twórcy przekonują, że najważniejszą jest bezpieczeństwo. Powstanie struktura będą poza zasięgiem przestępców, którzy coraz aktywniej działają w naszej przestrzeni. Z powodu ich ataków cierpią firmy, instytucje państwowe, ale też zwykli obywatele. Można starać się poprawiać poziom zabezpieczeń w dotychczasowych rozwiązaniach lub stworzyć od podstaw coś lepszego. Czytaj: przetransferować dane do kosmicznej sieci.


Dane przechowywane w przestrzeni kosmicznej może i będą wolne od "włamów", ale przecież trzeba zapewnić klientom dostęp do nich: SpaceBelt ma to rozwiązać z pomocą transferu laserowego. Zalety? Szybka transmisja danych na duże odległości. Z rozwiązań tego typu zamierza korzystać m.in. Facebook rozbudowujący sieć satelitów i tworzący od podstaw flotę dronów dostarczających Internet. Brzmi obiecująco, chociaż to nadal pieśń przyszłości.

Jest zatem bezpieczeństwo, jest szybkość transferu danych, co stoi na przeszkodzie? Koszty? Podobno nie - centra danych tworzone w przestrzeni kosmicznej nie muszą być zaporowo drogie. Może się okazać, że drożej utworzyć i utrzymać serwerownię w Afryce czy Azji, w krajach słabo rozwiniętych. Koszty realizacji całego projektu mogą być w takich przypadkach nawet kilka razy wyższe. A wraz z rozwojem biznesu kosmicznego może być coraz taniej: SpaceX lata już regularnie, niebawem mogą do niego dołączyć kolejne firmy, które namieszają na tym rynku. Rację miał Jeff Bezos, szef Amazona i Blue Origin, przekonując, że w kwestii eksploracji kosmosu szykuje się rewolucja podobna do rozwoju Internetu.

Same plusy? Niekoniecznie. Na problemy projektu zwraca uwagę Robert Mikołajski z Atmana, firmy działającej na rynku centrów danych:

– To ciekawy i nie pozbawiony sensu pomysł, choć dopóki nie poznamy szczegółów technicznych, raczej należy go traktować z przymrużeniem oka. Mimo że dane byłyby gromadzone oraz analizowane w przestrzeni kosmicznej, wciąż musiałyby istnieć punkty styku umożliwiające łączność na linii: kosmiczne data centers – użytkownicy na Ziemi. Choć miałyby być one niepodłączone do Internetu, a komunikacja odbywałaby się za pośrednictwem specjalnie utworzonych do tego celu połączeń komputerowych, to nadal byłbym ostrożny co do gwarancji ich bezpieczeństwa. Bardzo często do kradzieży danych dochodzi przecież z powodu lekkomyślności lub błędu pracownika. Pozostaje też bardzo istotna kwestia zaufania, a także chęci klientów do wysłania swoich danych w przestrzeń kosmiczną, która wcale nie jest wolna od zagrożeń, tylko najczęściej mają one inny charakter.

Reklama


No właśnie: dane mogą (ale nie muszą) być wolne od włamów, lecz zagrażają im chociażby śmieci, który przybywa w LEO. Na ten problem zwraca się uwagę od kilku lat. Gdyby doszło do jakiegoś zderzenia, konieczna byłaby naprawa. A ta wiąże się z pełną automatyzacją, bo firma nie wyśle na niską orbitę serwisanta. Zresztą, nie musi dochodzić do zderzenia z innymi obiektami: awarię może wywołać inny czynnik. Część pewnie będzie w stanie naprawić robot. Ale czy podoła w 100% przypadków?

Reklama

SpaceBelt z pewnością prezentuje się ciekawie - przynajmniej na papierze. Jeżeli dojdzie do testów, sprawa naprawdę zacznie intrygować. Serwerownie w kosmosie...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama